Fragment książki

11 minut czytania

Lądowanie

Gunner włożył do ust solidną porcję tytoniu i zaczął pracować kanciastymi szczękami aż mu grały żuchwy. Przez cały czas trwania lotu przestrzegał przepisów jak smarkaty kadet. Ale dobrze wiedział, że w module lądownika, na orbicie przebiegającej trzydzieści tysięcy kilometrów od powierzchni Plutona, żaden oficer statku kosmicznego nie mógł mu podskoczyć.

Sprężone powietrze zasyczało, komory zamykały się jedna za drugą. Brassi jakby na komendę, wyjął z kieszeni małe pudełko, przyczepił je do zakrzywionej ścianki i z głośnika popłynął głośny rock and roll. Automatycznie potrząsał głową do rytmu, sprawdzając mapę wyświetloną na monitorze przez WPCE. Było to standardowe wyposażenie, którego pełna nazwa brzmiała: War Personal Computational Equipment. Przeznaczone dla każdego, choć nie każdy umiał korzystać ze wszystkich jego możliwości.

Kuzmin siedział z zamkniętymi oczami, bez końca pociągając nożem po wykonanym ze specjalnej tkaniny pasie miotacza granatów. Klinga została sporządzona z czystej ceramiki, która w ogóle nie wymagała ostrzenia. Co więcej, mimo że pochwę przypiętęa na udzie wykonano z nadzwyczaj odpornego materiału, to jednak w próżni bardzo ostry nóż przedstawiał pewne niebezpieczeństwo.

Uderzenie stali o stal zatrzęsło kabiną, po chwili oczekiwania rozbrzmiał ostry, zgrzytliwy dźwięk ocierania się kilu lądownika o metalowe dno. Spice uniosła głowę, błękitne zabarwienie jej oczu zdradzało, że znów śledzi którąś ze swoich symulacji komputerowych.

- Partacze, wypuścili nas podczas zmiany wektora. Trochę im zadrapiemy farbę – stwierdziła, odpinając przymocowaną rzepem do skafandra kaburę z pistoletem i mocując ją do oparcia fotela. To była jedyna oznaka, że oczekiwała czegoś innego niż gładkie lądowanie.

Brugger sprawdził wyposażenie leżące między fotelami na podłodze, głównie ciężką broń i zasobniki energii. Wszystkie pasy były mocno zapięte, tak jak i zamki magnetyczne. Szybkostrzelny karabin elektromagnetyczny, swoją broń osobistą, trzymał na kolanach. Twierdził, że pewnego razu o mało nie stracił życia, ponieważ nie miał broni pod ręką i nie zamierzał już powtórzyć tego błędu.

- Zapłon – odezwał się Kovacs przez interkom. – Trzymajcie kapelusze, pojedziemy z górki, prosto na dno studni grawitacyjnej Charon – Pluton. Takiej jazdy jeszcze nie przeżyliście.

O Kovacsu mówiono, że potrafi pilotować nawet pocisk kierowany. Dziesięciu członków komanda szturmowego już kilka razy się o tym przekonało. W odróżnieniu od taktycznych planistów misji, tajne lądowanie na kontynencie Byutech, pozostającym pod władaniem koncernu uważali za fraszkę.

Kabina zatrzęsła się od dzikich wibracji, do uszu wdzierał się hałas silników spalających płynny wodór.

- Śpieszy się, musi nas utrzymać w cieniu Charona. – Spice skomentowała ryk silników.

Pietro nachylił się blisko ku Chorybdowi, jego śniada cera mieszkańca okolic Morza Śródziemnego wydawała się prawie biała w porównaniu z hebanową skórą ogromnego murzyna.

- Kiedy przed odlotem zabawiałem się z kobitkami, powiedziałem jednej blondynie, że jeśli nadal będzie w tym lokalu, to po powrocie pokaże jej jak się to robi w stanie nieważkości. A ona mi na to: dobra, dam ci zniżkę.

Chorybd odwrócił się do kompana i poważnie spojrzał na niego niewinnie wyglądającymi oczami.

- Ale na Ziemi trudno ci będzie pokazać jak to się robi w nieważkości. Co więcej, Spice ci nie da, a nikogo innego do pieprzenia tu nie znajdziesz. A o ile wiem nie masz doświadczenia.

- No właśnie i o to chodzi! – zasępił się Pietro.

Chorybd zastanawiał się przez chwilę a następnie wykrzywił usta w uśmiechu. Zaraz potem obaj głośno zarechotali.

Gunner splunął na podłogę, silniki jeszcze bardziej wzmocniły ton, światła przygasły. Kovacs włączył maksymalną moc.

- Za chwilę będzie nam gorąco, chociaż na dole jest minus dwieście trzydzieści pięć stopni. A prognozy mówią, że w najbliższych dniach się nie ociepli. Schodzimy, nałóżcie hełmy – przemówił do komanda McBane.

W głosie majora było tyle emocji, co ciepła w arktycznym lodowcu.

* * *

Światło zamigotało, z żółtej zmieniło barwę na pulsującą czerwień, a walcowata kabina z dwunastoma ludźmi przypiętymi do obszernych foteli ustawionych naprzeciw siebie, wydawała się teraz jeszcze ciaśniejsza i przypominała trumnę.

- Dlaczego jesteś właśnie tutaj? – mężczyzna siedzący po lewej stronie, jedyny który nie nałożył dotąd hełmu, usiłował przekrzyczeć hałas silników.

Spice spojrzała na niego i skrzywiła się.

- Zapytaj, jak będziemy na dole.

Mocowanie hełmu zaskoczyło, kontrolki na oparciu fotela zamrugały i jeno po drugim zapaliły się zielone światełka. Podtrzymujące życie funkcje skafandra były włączone.

I Spice, i pozostałym nie podobało się, że mają między sobą nowicjuszy, ale był to jeden z podstawowych warunków kontraktu podpisanego przez majora. Złościło ją, że ten głupek upatrzył sobie właśnie ją. Zapewne przypuszczał, że kobieta będzie najprzystępniejsza i skora do konwersacji. Specjalnie jej to nie uraziło, ale w ten sposób Frederick Backsyht w jej oczach spadł jeszcze niżej. Powinien porządnie przygotować się do pracy, przeczytać dane członków wyprawy, które udostępnił mu zleceniodawca misji. Wiedziałby wtedy, że Spice jest z natury małomówna a już szczególnie w przypadku nowicjuszy. Z równym skutkiem mógł szukać zwłok w pustym grobie.

Drugi facet, którego z sobą ciągnęli siedział przynajmniej cicho i jak dotąd wydawał się w porządku. Był specjalistą najwyższej klasy, a Spice wiedziała, że po wypełnieniu zadania będzie potrzebny ktoś, kto dokona konserwacji urządzeń technicznych. O nie właśnie głównie chodziło. Backsyht był tylko wrzodem na tyłku.

Zmniejszyła powiększenie, rozszerzając kąt widzenia hełmu i obrzuciła wzrokiem pozostałych członków wyprawy. Wszyscy byli już przypięci, masywny Woroszyłow, ściśnięty pasami starał się przesunąć małym palcem dłoni w rękawicy figurkę na maleńkiej szachownicy przyczepionej do kolana. Nie dał się przekonać i nigdy nie grał w szachy z komputerem. Zamiast tego w nieskończoność rozgrywał partie starych mistrzów.

Dziwny facet, pomyślała Spice. Może miało to coś wspólnego z tym, że był Rosjaninem. Z drugiej strony można było na nim polegać we wszystkich sprawach. Backsyht nadal walczył z hełmem i nie był jeszcze gotowy.

- Jeśli dopisze nam szczęście, nie przeżyje lądowania – rzuciła na wolnym kanale.

- Cóż to, Spice, już próbował sięgnąć ci pod sukienkę? – zatroskał się Gunnar, a jego uwaga wywołała wybuch śmiechu Pietro.

- Jeszcze ma wszystkie palce, w odróżnieniu od ciebie – odcięła się jadowicie.

Przeciążenie wgniotło go w fotel, zanim zdążył odpowiedzieć.

Brassi uważnie obserwował wskaźnik przeciążenia wyświetlany na holomonitorze. Półtora g, dwa g, dwa i pół g. Bez wspomagania nie mógł już unieść ręki a oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Silniki huczały, w każdej sekundzie zużywając setki kilogramów cennego paliwa. Zbliżali się do Plutona po standardowej trajektorii frachtowców zaopatrzeniowych przylatujących z ładunkami z zakładów produkcyjnych koncernu na Tytanie. Teraz powinni błyskawicznie przemknąć obok Charona, księżyca Plutona, mającego średnicę wielkości mniej więcej jednej czwartej średnicy planety. Później, ukryci pośród roju meteorytów, powinni opuścić się na powierzchnię. Brassi zastanawiał się, czy rój meteorytów znalazł się tam przypadkiem, a taktycy SONICBM postanowili to wykorzystać, czy dysponowali tak zaawansowaną technologią, że zdołali go jakimś sposobem wywołać. Cztery g, huk silników osiągnął fortissimo, liczby na monitorze zaczęły się rozpływać skutkiem odpływu krwi z mózgu, aż w końcu pole widzenia zupełnie ściemniało. Gdy odzyskał świadomość, stwierdził, że znajdują się w stanie nieważkości. Oznaczało to, że znajdują się na właściwej trajektorii zbliżania.

Brassi wyćwiczonym ruchem źrenic i akomodacją soczewek, aktywował HID – Human Interface Device – i z jego pomocą podłączył WPCE do systemów lądownika. HID był najpewniejszym i najmniej wymagającym sposobem sterowania każdą techniką, hardwarem i softwarem. Obraz sytuacji wyświetlał się wprost na siatkówce oka, przy pomocy miniaturowych implantów lub zewnętrznych kamer zamontowanych w okularach, w daszku czapki czy przezierniku hełmu, jak kto wolał. Całe sterowanie odbywało się jednak za pośrednictwem oczu.

Brassi cmoknął z zadowoleniem, wreszcie uzyskawszy dostęp do pełnego sterowania lądownikiem. Na tle obrazu jego zmniejszonego wnętrza pojawiła się szybko rosnąca biała kula, usiana tu i ówdzie ciemnymi plamami. Rzadka metanowa atmosfera Plutona, sięgająca wysokości trzech tysięcy metrów zaczęła niszczyć nadlatujące meteoryty. Najniżej lecące rozgrzewały się skutkiem tarcia, spowalniając lot, a te z nich, które zawierały tlen związany przez lód, eksplodowały nagle pośród oślepiających rozbłysków, kiedy tlen w połączeniu z metanem tworzył mieszankę wybuchową.

Na wysokościomierzu pojawił się na chwilę odczyt „tysiąc kilometrów”, na automatycznie podawane meldunki nałożył się łoskot spowodowany przelotem przez jonosferę. Spadali na powierzchnię planety tylko nieco wolniej niż przyhamowywane przez rozpad meteoryty. Brassi przełączył obraz na schematy ruchowe lądownika, obserwując świecące na czerwono symbole pomp przygotowanych, aby wtrysnąć tony paliwa do komór spalania. Mieli zaledwie kilka sekund, żeby wyhamować do pięciu Macha i przejść do lotu ślizgowego.

- Hamujemy – odezwał się pełen szczerej radości głos Kovacsa.

Świadomość Brassiego zatrzepotała jak świeca na wietrze, deceleracyjne wkładki skafandra pracowały z wydajnością stu dziesięciu procent mocy nominalnej. Przez kilka długich chwil przeciążenie osiągnęło wartość ponad dziesięciu g. Tylko Gunner i Woroszyłow nie stracili przytomności. Gunner z uwagą przyglądał się przytwierdzonej do podłogi broni, jakby przeciążenie mogło jej zaszkodzić bardziej niż ludziom. Woroszyłow ponuro spoglądał na miniaturowe figurki, spadające z szachownicy.

* * *

- Wysokość tysiąc pięćset metrów, temperatura zewnętrzna dziewięćdziesiąt pięć kelwinów. Utrzymujemy się na dolnej krawędzi warstwy inwersyjnej w korytarzu pomiędzy wysokimi wałami Griuevic i Staso. Kończę rozkazy operacyjne – powiedział Kovacs przez interkom. – Nic nie wskazuje na to, żeby nieprzyjaciel nas dostrzegł.

Kuzmin pokiwał głową z zadowoleniem. Teraz podróż przypominała lot samolotem, a nie dbał o to, że nie leci nad Ziemią, która właściwie niewiele dla niego znaczyła. Karierę rozpoczął jako jeden z górniczych powstańców na Księżycu. Przedostał się przez kanały wentylacyjne i szyby, o których istnieniu nawet główny inżynier nie miał pojęcia. W brutalny sposób wymusił posłuszeństwo członków Zarządu Stłumienia Strajku. Nie skazali go, ponieważ obrońca udowodnił, że menadżerowie mianowani przez firmę zdecydowali się wysadzić w powietrze pokrywy nad niektórymi mniejszymi szybami, powodując w ten sposób dekompresję na dole i śmierć wszystkich znajdujących się w tym sektorze. Spółka wydobywcza została zmuszona do refundacji jego wynagrodzenia z dwukrotnym bonusem. Ani korzystny wyrok, ani pieniądze, ani krótka popularność nie obchodziły go zbyt wiele. Ale otrzymał kilka interesujących propozycji. Wybrał jedną z nich, pomyślnie wykonał postawione przed nim zadanie i co ważniejsze – przeżył. Powtarzało się to później wielokrotnie. Nie był już młodzieniaszkiem, polegającym na intuicji, wrodzonej inteligencji i znakomitej koordynacji. Należał do tysiąca najlepiej opłacanych najemników korporacji na całym świecie. Teraz szykował się do lądowania na Plutonie. Przez chwilę przypominał sobie miejsca, w których już był. Prawdę mówiąc, nowe miejsca poznawał z radością.

* * *

- Schodźcie dalej korytarzem – odpowiedział Kovacsowi major.

- Tu William Alva McBane, koncesjonowany najemnik, numer 12 – 35 – 89. Nasze współrzędne są następujące – kontynuował mechanicznym głosem, przyjętym dla zapisów w dzienniku pokładowym i w czarnej skrzynce lądownika, odczytując serię liczb określających ich położenie w Układzie Słonecznym.

Nagle bez ostrzeżenia zabrzmiały dziesiątki ostrzegawczych alarmów, elektronika wszystkich podstawowych obwodów zgłaszała totalne przeciążenie. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, chaos ucichł, przyrządy powróciły w pasma zielonej barwy, jakby nic się nie wydarzyło. Spice niepewnie popatrzyła na pozostałych. Była ekspertem od systemów bojowych i spraw z nimi związanych, ale nigdy nie spotkała się z czymś podobnym. Reakcja obwodów elektronicznych lądownika wyglądała tak, jakby system został porażony trąbą powietrzną o wielkiej sile.

- Jeśli słyszy pan mój głos, majorze, oznacza to, że wraz ze swoim oddziałem dotarł pan na Plutona, w obszarze kontynentu pozostającego we władaniu korporacji Byutech – nieoczekiwanie odezwał się głos dziedzicznego głównego szefa koncernu SONICBM.

Spice znów popatrzyła na wszystkich członków wyprawy. Nikt nie okazał zdziwienia, zresztą tak samo jak i ona. Ten meldunek był najwyraźniej częścią ich zadania.

- Właśnie otworzył się przed panem dostęp do ostatnich tajnych danych, potrzebnych dla pomyślnego zakończenia misji. Życzę panu i pańskim ludziom dużo szczęścia.

Głos szefa zamilkł i ukazała się mapa z punktem zaznaczonym u podnóża górskiego wału.

- Mam współrzędne – potwierdził Kovacs w chwili, gdy ostry zakręt wgniótł ich w fotele.

- Wylecieliście na misję nie mając do dyspozycji wszystkich informacji? – histerycznie wybuchnął Backsyht.

- Tak – odpowiedział spokojnie McBane, a dziennikarz nie zdołał stłumić pełnego przestrachu sapnięcia.

Kąciki ust Spice zadrgały. To był cały major. Jednym krótkim słowem potrafił usadzić człowieka.

- Złapałem fragmenty pulsowania radaru dopplerowskiego, tryb pasywny zerowy – Kovacs meldunkiem uciął próby dalszych rozmów.

* * *

Posuwali się nisko pod warstwą metanowych chmur, przyrządy optyczne ukazywały im równinny, poprzecinany pęknięciami teren pomiędzy równolegle biegnącymi wałami górskimi. Kraina miała kolor i strukturę niestarannie przyrządzonych ciasteczek, pokrytych warstwą pleśni; biel szła o lepsze z szarością, metanowo-azotowy lód mozna tu było znaleźć we wszystkich odmianach.

Radar stopniowo ukazywał dolinę wcinającą się w masyw Griuevic, dokładnie w miejscu podanych współrzędnych. Kovacs wydał rozkaz, na skraju holomonitora przelewały się kolory, w miarę jak komputer pokładowy zmagał się z jego poleceniem i aerodynamiką. Następnie z wyczuciem pilota, którego intuicja wyprzedza wynik obliczeń, na moment poluzował stery, niestabilność aerodynamiczna, na której wyrównanie potrzebna byłaby część rezerwy paliwowej, minęła, system fly by wire wszedł do pracy i lądownik posłusznie skierował się pomiędzy strome ściany.

- To wszystko jest z lodu, a mimo tego te górki są dość niebezpieczne – oznajmił Kovacs i wzniósł maszynę o sto metrów. Dolina zwężała się, równe dno zniknęło zamieniając się w chaos lodu potłuczonego naciskiem przesuwających się lodowców.

- Tu grawitacja jest dwadzieścia pięć większa od standardowej – powiedział McBane. – Jeśli nas pan dostarczy dziesięć kilometrów dalej, zaoszczędzi nam to roboty.

Kovacs zastanowił się, skąd dowódca czerpie dane, ale używał przecież własnego HID.

- Żaden problem, majorze – rzucił zadowolony.

Zabrzmiał cichy dźwięk ostrzeżenia, mignęła ikona kontaktu laserowego.

- To mogło być fałszywe echo. Wszystkie parametry, co do jednego znajdują się poniżej limitów – powiedział Kovacs rzucając okiem na przyrządy.

Lecieli teraz ze zmniejszającą się prędkością poniżej pięciuset kilometrów na godzinę, silniki dawały zmienny ciąg zużywając ostatnie kilogramy paliwa.

- Zgłasza się baza, nasz cel – objaśnił McBane. – Zainstalowali tam specjalne urządzenie lokacyjne.

Kolejne brzęknięcie.

- Lepiej usiądźmy tutaj. Nie wiem, jak dobre jest tutejsze A.I. Jeśli nieprawidłowo odczyta nasz kod i źle dokona identyfikacji… – nie dokończył zdania.

Silniki zawyły i wsteczny ciąg wprawił całą konstrukcję w drżenie, maszyna zaczęła powoli opadać. W miarę zbliżania się do powierzchni płonące gazy z dysz wylotowych topiły zamarznięty metan i wokół wzniosły się tumany białej pary.

- Radar lądowania szwankuje, wskazania są bardzo niestabilne – zameldował Kovacs. – Wybiorę jakiś punkt w pobliżu i wyląduję na wyczucie.

* * *

Fincher nerwowo bębnił palcami po sprzączce pasa bezpieczeństwa. Czuł jak lądownik chwieje się i powoli opada. Wiedział, co się dzieje. Gorące gazy wylotowe silników roztapiały lodową powierzchnię pod nimi, a oni usiłowali wylądować we wrzącej mieszaninie złożonej z metanu, azotu, tlenku węgla oraz kilku innych gazów. W razie niepowodzenia mogli opaść gdzieś na dno, i zostać zasypani przez błyskawicznie tworzące się kryształki zamrożonego gazu, łączące się ze starym lodem. Zostaliby tam do końca swych dni, co w tym przypadku nie potrwałoby długo.

- Wysuwam wsporniki – zabrzmiał głos Kovacsa.

Kabina zatrzęsła się tak mocno, że odczuł to nawet przez wykładzinę fotela. Skrzypienie i tarcie stali o stal budziło obawy, że cały moduł tnie jakiś gigantyczny skalpel.

- Trochę przymarzły, musiałem podnieść ciśnienie hydrauliki, nic takiego się nie dzieje – poinformował ich Kovacs.

Fincher skrzywił się. Przypomniał sobie, jak Kovacs wymógł na technikach SONICBM, żeby cały system hydrauliczny lądownika przerobili na sprawniejszy. Ten facet po prostu miał nosa. Przymknął oczy i wyobraził sobie, jak długie na piętnaście metrów stalowe wsporniki, zdolne do zachowania pewnej sprężystości nawet w temperaturze kilku stopni powyżej zera absolutnego, wsuwają się w głąb szybko sublimującego lodu, do chaosu molekuł, które w super niskim ciśnieniu i temperaturze nie miały możliwości zamienić się w ciecz. Ochładzały się błyskawicznie i opadały na dno mroźnego piekła.

Był zdenerwowany i zdawał sobie z tego sprawę. Sytuacja stawała się niebezpieczna a on nie miał na nią wpływu. Spojrzał na Woroszyła. Milkliwy Rosjanin znów rozstawił figurki na szachownicy i z uwagą pochylał się nad grą. Pietro zdawał się drzemać, Brassi odczytywał coś z konsoli i zajmował się komputerem pokładowym. Wszyscy oprócz Backsyhta i Edwarda Wellera byli zupełnie spokojni. Fincher przypomniał sobie pierwszą akcję, w której brał udział w składzie zespołu majora. Podejrzewał wtedy, że współtowarzysze są ograniczeni, co nie pozwala im na uświadomienie sobie skali niebezpieczeństw. Później, gdy został stałym członkiem zespołu, przekonał się, że nie miał racji.

Moduł drgnął, wydawało się, że stanął ale w chwilę później zaczął powoli, nierównomiernie opadać, jakby pogrążał się w bagnie. Tyle że oni naprawdę wpadli w bagno.

- Nie przeżyjemy tego, nie przeżyjemy. Bez pasa lądowania to wszystko jest bez sensu – biadolił Backsyth.

Fincher skrzywił się. Dziennikarz bezwiednie uruchomił zewnętrzny kanał komunikacyjny i teraz słyszeli go wszyscy. Wyłączył się i przyjrzał wskazaniom czujników lądownika, sprawdzając przy tym, kto jeszcze je śledzi. Weller, Brassi i – co zrozumiałe – Kovacs oraz Spice.

- Tak, teraz leżymy na brzuchu – usłyszał jak kobieta mruknęła sama do siebie.

Silniki zamilkły, moduł zakołysał się i dalej opadał nie natrafiając na nic, co mogłoby go zatrzymać. Fincher przełknął gorzką ślinę wyobrażając sobie głębię, do której zwolna, ale nieodwracalnie się osuwali. Później usłyszał przeraźliwe skrzypienie, po którym nastąpił wstrząs i moduł znieruchomiał.

Wstrzymał oddech, jakby mógł on naruszyć delikatną równowagę modułu. Z pewną satysfakcją stwierdził, że wszyscy znieruchomieli tak samo jak on.

- Stoimy – zameldował zadowolony Kovacs – Wszystko wokół nas już zamarzło.

Fincher opadł na oparcie fotela i rozluźnił się. Zauważył, że Spice patrzy na niego. Wyłączyła widzenie holograficzne i mógł dostrzec jej twarz.

- Było ciekawie, no nie? – zaśmiała się.

Ten uśmiech z powodzeniem mógłby się znaleźć na okładce jakiegoś pisemka poświęconego damskiej modzie. To była jedna z niewielu rzeczy, których nie pojmował – co taka ślicznotka tutaj robi.

- Taa, rzeczywiście – przytaknął z ulgą.

- W porównaniu z drążeniem tunelu na Mount Olimp to cholerna nuda – warknął Gunnar. – Doprowadźcie do porządku swoje posrane tyłki, za chwilę wchodzimy do akcji.

Pietro odpiął się pierwszy, wstał z fotela i przeciągnął się.

- O Boże, cały zdrętwiałem od tego siedzenia. Mamy czas na jeden komfortowy numerek, nie dałabyś się namówić, Spice?

Mimo skafandra udało mu się wykonać sprośne ruchy biodrami.

Fincher spojrzał na termometr wewnętrzny. Major wyłączył system podtrzymujący życie, aby oszczędzić energii. Temperatura zdążyła już spaść do minus dziesięciu stopni.

- Pietro, jeśli rozbierzesz się pierwszy, może dam się namówić – Spice usadziła małego Włocha, na co Chorybd wybuchnął basowym śmiechem.

- Mam już komplet danych operacyjnych. Rozpoczynam briefing – zakończył zabawę McBane.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...