Jak dobrze wiecie, "Kroniki Diuny", autorstwa Franka Herberta, składają się z sześciu tomów, a "Mesjasz Diuny", któremu poświęcę ów artykuł, stanowi drugą część tego cyklu, tj. bezpośrednią kontynuację "Diuny" – tytułu zaskarbiającego sobie serca rzesz czytelników na całym świecie. Nie wiadomo, czy to przez fakt, że rozpoczynająca serię książka okazała się tak wspaniałą lekturą, iż podniosła poprzeczkę nieosiągalnie wysoko, czy też z innego, nieznanego nam powodu, jednak zdecydowana większość fanów twórczości Herberta zgadza się z twierdzeniem: "Mesjasz Diuny" jest inny. Dlaczego?
Kilkanaście lat temu Paul Muad'Dib na czele Fremenów w spektakularnym stylu rozgromił połączone siły rodu Harkonnenów i imperialnych sardaukarów. Wzięty dla przymusu ślub z księżniczką Irulaną, córką dotychczasowego Imperatora, Padyszacha Szaddama IV, otworzył Paulowi drogę do imperialnego tronu. I stało się... Imperator Paul Atryda ogłosił Arrakis vel. Diunę centrum wszechświata, skąd sam, na podstawie proroczych wizji, zaczął wydawać niemogące spotkać się z odmową rozkazy. Świat zalała nowa religia, którą skutecznie szerzyli Kwizarzy Tawfidzi, fremeńscy kapłani Paula. I choć wydawałoby się, że nowy "porządek", który nastał wraz ze zwycięstwem młodego Atrydy, prowadzi wszechświat ku stabilizacji, to rzeczywistość przygotowała inny los. Za wszystkim stoją dawne potęgi: żeńskie zgromadzenie, Bene Gesserit, oraz Gildia Kosmiczna, które wspólnymi siłami wraz z Bene Tleilax i pomocą zdradzieckiej części fremeńskiego kapłaństwa, zawiązują spisek mający na celu detronizację czczonego niczym boga Paula Muad'Diba i zakończenie jego panowania. Sam młodzieniec w swoich proroczych wizjach niejednokrotnie oglądał przyszłość, dlatego doskonale zna wszelkie decyzje, które podejmie, każde kroki, jakie wykona, oraz to... jak skończy.
Jeśli ktoś krytykuje którąś z pozycji Herberta, zwykle pada właśnie na "Mesjasza Diuny". W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: "Z jakiego powodu?" dochodzę do wniosku, że potencjalny czytelnik, który dał się pochłonąć "Diunie", oczekuje tego samego od kontynuacji, a w tym przypadku dostaje coś zupełnie innego. Osobiście cieszę się, że Herbert nie zafundował nam powtórki z rozrywki, wzorem innych serii, gdzie po inauguracyjnym tomie dostajemy praktycznie identyczne wydarzenia w następnym i mamy wrażenie, że czytamy tę samą książkę. W przypadku "Kronik Diuny" nie doświadczymy tego uczucia.
Nie wystraszcie się tylko, że w "Mesjaszu" nie pozostało nic z "Diuny" – książka jest jak nowe danie o podobnym, wspaniałym i dobrze znanym smaku. Ponownie da się poczuć zapach pustyń Arrakis i zgłębić się w bogactwie kultury Fremenów, jednak pośród wszystkiego może zabraknąć nam scen batalistycznych, mrożących krew w żyłach Czerwi Pustyni czy napędzanych melanżem rytuałów. "Diuna" była wręcz wypchana po brzegi akcją przypominającą górski strumień rwący brzegi, tymczasem "Mesjasz Diuny" opowiada głównie o dworskich intrygach, a sam Paul, jego wrogowie czy wypełniająca go nieokiełznana moc, przedstawione są głównie z punktu psychologicznego. Niepowstrzymany przez nikogo bohater z pierwszego tomu zostaje ukazany jako człowiek, który od pierwszej do ostatniej strony toczy w sobie morderczą walkę i z każdym dniem jest trawiony przez kłębiące się w głębi uczucia. Jedną stronę stanowią wszelkie obowiązki wobec ludzkości młodego Imperatora, lecz nie można zapomnieć o drugiej – człowieczeństwie i związanych z nim pragnieniami.
Warto zwrócić uwagę na zakończenie lektury, którego, prawdę mówiąc, nie można przewidzieć. Herbert bawi się z ciekawością czytelnika i, choć odkrywa przed nim kolejne tajemnicze karty, nie pozwala mu przewidzieć dalszych losów, zatem niemożliwym staje się stwierdzenie: "Ha, wiedziałem to!". Widać, że autor prorocze wizje pozostawił głównemu bohaterowi. Kończąc tę książkę, Amerykanin dał popis umiejętności, bowiem jednocześnie dostajemy sensowne zakończenie, lecz tak naprawdę bez kończących się konkretnych wątków. Jaka będzie przyszłość Alii? Czy droga Paula w rzeczywistości zmierza ku końcowi? To tylko przykłady wielu pytań, które rodzą się w głowach czytelników po przeczytaniu lektury i które jednocześnie sprawiają, że ma się ochotę zrzucić koc z ramion i prędko ruszyć do najbliższego sklepu z książkami po kolejną część "Kronik Diuny".
Książka sama w sobie robi bardzo pozytywne wrażenie. Świetnie wykonana twarda okładka została ukryta pod obwolutą z grafiką oddającą cały klimat "Kronik Diuny". W środku czekają na czytelnika intrygujące rysunki wykonane we wspaniałym stylu. Papier, na którym został spisany "Mesjasz Diuny", odznacza się bardzo dobrą jakością, a wybrany font ma idealną wielkość. Wszystko to oczywiście odbija się na cenie, jednak osobiście uważam, że warto wydać te pieniądze dla samego Herberta, a tak solidne wykonanie wydawnictwa Rebis można uznać za przyjemną uprzejmość.
Jak można ocenić tę spisaną na 272 stronach historię? Jest to książka, która wiele wnosi do świata "Kronik Diuny", a przede wszystkim pozwala nam ujrzeć Paula przez pryzmat człowieczeństwa, że, choć niezwykły, ma coś w sobie ze mnie czy ciebie, czytelniku. Niezwykle rozbudowane dialogi, wydarzenia skupione w twierdzy Muad'Diba i ten specyficzny smak gwarantują wiele wieczorów pełnych refleksji i zadumy. "Mesjasza Diuny" warto przeczytać nie tylko dlatego, że stanowi kolejną część cyklu Herberta, lecz z powodu innego światła, jakie rzuca na Arrakis, Paula i przedstawiony świat...
Komentarze
Dodaj komentarz