Fragment rozmowy z Bronsem z Ixa przeprowadzonej w celi śmierci
P: Co cię przywiodło do tak osobliwych poglądów na historię Muad’Diba?
O: Dlaczego miałbym odpowiadać na twoje pytania?
P: Dlatego, że zachowam twe słowa dla potomności.
O: Ach! Nieodparta pokusa dla historyka!
P: Zatem zgoda?
O: Czemu nie? Ale nigdy nie zrozumiesz, co dało impuls mojej Analizie historii. Nigdy. Wy, kapłani, macie za dużo do stracenia, żeby…
P: Sprawdź mnie.
O: Sprawdzić ciebie? Właściwie… czemu nie? Uderzyła mnie płytkość powszechnego wizerunku tej planety wynikająca z jej potocznej nazwy: Diuna. Nie Arrakis, podkreślam, tylko Diuna. Historia ma obsesję na punkcie Diuny jako pustynnego świata, jako kolebki Fremenów. Skupia się na obyczajach zrodzonych z niedostatku wody i na poły koczowniczego trybu życia Fremenów w filtrakach, które odzyskują większość wilgoci wydalanej przez ciało.
P: Więc to wszystko nieprawda?
O: To powierzchowna prawda. Lekceważy to, co ukryte pod spodem. To tak, jakby ktoś próbował zrozumieć moją rodzimą planetę, nie wnikając w pochodzenie jej nazwy, którą wywiedliśmy z faktu, że jest dziewiątą planetą naszego słońca. Nie… nie. Nie wystarczy postrzegać Diuny jako miejsca straszliwych burz piaskowych. Nie wystarczy rozprawiać o zagrożeniu ze strony olbrzymich czerwi pustyni.
P: Jednak te zjawiska decydują o charakterze Arrakis!
O: Decydują? Jasne. Ale kreślą jeden tylko obraz planety w takim samym sensie, w jakim Diuna jest planetą jednej tylko uprawy, ponieważ to jedyne i wyłączne źródło przyprawy, melanżu.
P: Tak. Posłuchajmy, co masz do powiedzenia o świętej przyprawie.
O: Świętej! Jak każda świętość, jedną ręką daje, a drugą zabiera. Wydłuża życie i pozwala przewidywać przyszłość, lecz także okrutnie uzależnia i piętnuje oczy tak, jak napiętnowała twoje: błękit w błękicie bez śladu białek. Oczy, twój organ wzroku, zlały się w plamę jednej barwy, jednego obrazu.
P: Ta herezja doprowadziła cię do tej celi!
O: Do tej celi wsadziliście mnie wy, kapłani. Jak wszyscy kapłani, wcześnie nauczyliście się nazywać prawdę herezją.
P: Trafiłeś tu, bo miałeś czelność głosić, że Paul Atryda stracił coś z istoty swego człowieczeństwa, nim stał się Muad’Dibem.
O: Nie wspominając już o stracie ojca w wojnie z Harkonnenami. Ani o śmierci Duncana Idaho, który oddał życie, aby Paul i lady Jessika mogli uciec.
P: Przemawia przez ciebie cynizm.
O: Cynizm! Bez wątpienia to cięższy występek niż herezja. Ale, widzisz, nie jestem wcale cynikiem. Jestem obserwatorem i komentatorem. Nie przeoczyłem niekłamanej szlachetności Paula, gdy uciekł z ciężarną matką na pustynię. Wiadomo, że była zarówno wspaniałym sprzymierzeńcem, jak i brzemieniem.
P: Wy, historycy, macie tę wadę, że zawsze szukacie dziury w całym. Dostrzegasz niekłamaną szlachetność w Świętym Muad’Dibie, nie zapominasz jednak dodać cynicznego przypisu. Nic dziwnego, że Bene Gesserit też cię potępiają.
O: Wy, kapłani, słusznie występujecie ramię w ramię ze zgromadzeniem Bene Gesserit. Siostrzyczki również ukrywają to, co robią, by przetrwać. Ale nie mogą zataić faktu, że lady Jessika była wyszkoloną Bene Gesserit. Wiesz, że uczyła syna technik zgromadzenia. Moją zbrodnią było przedstawienie tego jako zjawiska, rozprawianie o ich duchowych mocach i programie genetycznym. Nie życzycie sobie, by zwracano uwagę na to, że Muad’Dib był wyczekiwanym przez siostry mesjaszem, który miał być im posłuszny, że był ich Kwisatz Haderach, nim został waszym prorokiem.
P: Jeżeli miałem jakieś wątpliwości co do skazania cię na śmierć, to je rozwiałeś.
O: Mogę umrzeć tylko raz.
P: Śmierć śmierci nierówna.
O: Ostrożnie, bo zrobicie ze mnie męczennika. Wątpię, żeby Muad’Dib… Powiedz mi: Czy Muad’Dib wie, co robicie w tych lochach?
P: Nie niepokoimy Świętej Rodziny drobnostkami.
O: (Śmiech) I po to Paul Atryda wywalczył sobie miejsce pośród Fremenów! Po to nauczył się dosiadać i ujarzmiać czerwia! Niepotrzebnie odpowiadałem na twoje pytania.
P: Dotrzymam przyrzeczenia i zachowam twe słowa dla potomności.
O: Doprawdy? Zatem słuchaj uważnie, fremeński zwyrodnialcu, kapłanie nieuznający żadnego boga prócz siebie. Wy, Fremeni, macie wiele na sumieniu. To podczas fremeńskiego rytuału Paul po raz pierwszy przyjął końską dawkę melanżu, otwierając się w ten sposób na wizje swojej przyszłości. To podczas fremeńskiego rytuału tenże sam melanż rozbudził nienarodzoną Alię w łonie lady Jessiki. Pomyślałeś, co znaczyło dla Alii przyjść na świat z ukształtowaną świadomością, ze wszystkimi wspomnieniami i całą wiedzą matki? Najokrutniejszy gwałt byłby mniej potworny.
P: Bez świętego melanżu Muad’Dib nie zostałby przywódcą wszystkich Fremenów. Bez świętej iluminacji Alia nie byłaby Alią.
O: A ty bez ślepego fremeńskiego okrucieństwa nie byłbyś kapłanem. Ach, znam ja was, Fremenów. Uważacie Muad’Diba za swego, bo związał się z Chani, bo przyjął fremeńskie zwyczaje. A on wcześniej był Atrydą i został wyszkolony przez mistrzynię Bene Gesserit. Opanował sztuki, o jakich wam się nie śniło. Sądziliście, że przynosi wam nowy ład i nowe posłannictwo. Obiecał, że przemieni waszą pustynną planetę w wodą płynący raj. Zaślepiwszy was takimi mirażami, wykorzystał waszą niewinność.
P: Taka herezja nie zmienia faktu, że ekologiczna transformacja Diuny szybko postępuje.
O: A ja dopuściłem się herezji, dokopując się do korzeni tej transformacji, badając jej skutki. Bitwa na równinie pod Arrakin z pewnością uzmysłowiła światu, że Fremeni potrafią pobić imperialnych sardaukarów, ale co jeszcze pokazała? Kiedy gwiezdne Imperium rodu Corrinów stało się fremeńskim Imperium Muad’Diba, co jeszcze się zmieniło? Wasz dżihad trwał ledwie dwanaście lat, ale dał światu niezłą nauczkę. Dziś całe Imperium wie o oszustwie z małżeństwem Muad’Diba i księżniczki Irulany!
P: Jak śmiesz zarzucać Muad’Dibowi oszustwo?!
O: To żadna herezja, chociaż mnie za nią zabijecie. Księżniczka została jego nominalną małżonką, ale nie żoną. Jego żoną była ta fremeńska kochaneczka Chani. Wszyscy o tym wiedzą. Irulana stanowiła stopień do tronu, nic więcej.
P: Łatwo zauważyć, dlaczego spiskujący przeciwko Muad’Dibowi znajdują powód do buntu w twojej Analizie historii!
O: Wiem, że cię nie przekonam. Jednak powód spisku pojawił się przed moją Analizą. Zrodziło go dwanaście lat Dżihadu Muad’Diba. To dżihad zjednoczył dawne potęgi i stał się zarzewiem spisku przeciwko Muad’Dibowi.
Taki gąszcz mitów narósł wokół Paula Muad’Diba, Imperatora mentata, i jego siostry Alii, że trudno dostrzec za tą zasłoną żywych ludzi. A przecież żyli oboje, zarówno Paul Atryda, jak Alia. Ich ciała podlegały prawom czasu i przestrzeni. I chociaż prorocze zdolności wyniosły ich ponad ograniczenia czasoprzestrzeni, należeli do rodzaju ludzkiego. Oboje przeżyli realne wydarzenia, które pozostawiły realne ślady w realnym świecie. Aby zrozumieć tych dwoje, trzeba zauważyć, że ich tragedia była tragedią całej ludzkości. Przeto dedykuję niniejsze dzieło nie Muad’Dibowi czy jego siostrze, lecz ich spadkobiercom – nam wszystkim.
– Dedykacja w Konkordancji Muad’Diba, spisana z Tabla Memorium Czcicieli Ducha Mahdiego
Imperialne panowanie Muad’Diba wydało więcej historyków niż jakakolwiek epoka w historii ludzkości. Większość tych zawistników i sekciarzy broni własnego, zaściankowego punktu widzenia, co już mówi co nieco o niezwykłym wpływie tego człowieka, który budzi takie emocje na tylu różnych planetach.
Naturalnie, zawarł on w sobie składniki historii, idealnej oraz idealizowanej. Człowiek ten, Paul Atryda ze starożytnego wysokiego rodu, otrzymał pod okiem lady Jessiki, swej matki i czarownicy Bene Gesserit, staranne szkolenie prana i bindu, dzięki czemu posiadł niezwykłą kontrolę nad swoim układem mięśniowym i nerwowym. Co więcej, był mentatem, osobnikiem o zdolnościach umysłowych przewyższających obłożone religijnym zakazem komputery używane przez starożytnych.
Nade wszystko jednak Muad’Dib był Kwisatz Haderach, którego Bene Gesserit z ich planem eugenicznym poszukiwały wśród tysięcy pokoleń.
Tak więc Kwisatz Haderach, „ten, który jest w wielu miejscach naraz”, prorok, mężczyzna, poprzez którego Bene Gesserit miały nadzieję sterować ludzkim przeznaczeniem – taki człowiek został Imperatorem Muad’Dibem, wymusiwszy polityczne małżeństwo z córką Padyszacha Imperatora, którego pokonał.
Skupmy się na paradoksie, na klęsce ukrytej w owej chwili, bo zapewne czytaliście innych historyków i znacie nagie fakty. Dzicy Fremeni Muad’Diba rzeczywiście pokonali Padyszacha Imperatora Szaddama IV. Rozgromili legiony sardaukarów, połączone siły wysokich rodów, wojska Harkonnenów i najemników kupionych za pieniądze przegłosowane w Landsraadzie. Muad’Dib rzucił Gildię Kosmiczną na kolana i osadził swą siostrę Alię na religijnym tronie, który Bene Gesserit uważały za swoją własność.
Dokonał tego wszystkiego i jeszcze więcej.
Misjonarze kwizaratu Muad’Diba ponieśli żagiew świętej wojny w przestrzeń międzyplanetarną i choć ich dżihad już po dwunastu standardowych latach stracił pierwotny impet, trwająca w tym czasie religijna kolonizacja poddała niemal cały wszechświat jednej władzy.
Dokonał tego, ponieważ zdobycie Arrakis, planety najczęściej nazywanej Diuną, zapewniło mu monopol na najtwardszą walutę we wszechświecie – geriatryczną przyprawę, melanż, życiodajną truciznę.
Oto kolejny składnik historii idealnej: substancja, której psychotropowe właściwości rozmotują czas. Bez melanżu matki wielebne zgromadzenia żeńskiego Bene Gesserit nie mogły uprawiać sztuki obserwacji i panowania nad ludźmi. Bez melanżu sternicy Gildii nie mogli pilotować statków w przestrzeni kosmicznej. Bez melanżu miliardy obywateli Imperium zmarłyby wskutek narkotycznego głodu.
Bez melanżu Paul Muad’Dib nie mógłby czytać przyszłości.
Wiemy, że ów moment najwyższej potęgi krył porażkę. Wyjaśnienie może być tylko jedno – że absolutnie dokładna i kompletna przepowiednia jest zabójcza.
Inni historycy podają, że Muad’Dib został pokonany przez oczywistych spiskowców: zgromadzenie żeńskie, Gildię oraz naukowych amoralistów z Bene Tleilax pod postacią maskaradników. Jeszcze inni wskazują na szpiegów w otoczeniu Muad’Diba. Rozwodzą się nad Tarotem Diuny, który przyćmił prorocze zdolności Imperatora. Niektórzy podkreślają, że zmuszono go do przyjęcia na służbę gholi, ciała wskrzeszonego z martwych w celu zniszczenia Muad’Diba. A przecież nie mogą nie wiedzieć, że tenże ghola był Duncanem Idaho, który poległ, ratując młodemu Paulowi życie.
Mimo to kreślą obraz koterii kwizaratu zarządzanego przez panegirystę Korbę. Krok po kroku odsłaniają plan Korby obliczony na zrobienie z Muad’Diba męczennika i zrzucenie winy na Chani, jego fremeńską konkubinę.
Jak te opowieści wyjaśniają fakty znane historii? Nijak nie wyjaśniają. Jedynie przyjmując zabójczy charakter przepowiedni, możemy zrozumieć upadek tak ogromnej i dalekowzrocznej potęgi.
Tuszę, że inni historycy wyciągną jakieś wnioski z tego odkrycia.
– Analiza historii. Muad’Dib pióra Bronsa z Ixa
Nie ma przepaści między bogami a ludźmi. Jedni subtelnie przenikają się z drugimi.
– z Przypowieści Muad’Diba
Planując krwawą intrygę, Scytale, tleilaxański maskaradnik, nie uwolnił się od pełnej smutku litości.
„Będę żałował, że zgotowałem Muad’Dibowi cierpienie i śmierć” – powiedział sobie w duchu.
Skrzętnie zataił współczucie przed innymi spiskowcami. Taka wrażliwość dowodziła, że łatwiej mu się utożsamić z ofiarą niż z napastnikami – typowa cecha Tleilaxan.
Pogrążony w milczeniu Scytale stał nieco na uboczu. Od jakiegoś już czasu toczył się spór o psychiczną truciznę. Namiętny i gwałtowny, ale uprzejmy zgodnie z regułą, którą kompulsywnie wybierali adepci Wielkich Szkół, gdy chodziło o zagadnienia zbliżone do ich dogmatów.
– Niby masz go już w garści, a ptaszek znów jest na dachu!
Powiedziała to matka wielebna Bene Gesserit, stara Gaius Helena Mohiam, goszcząca ich tutaj, na Wallachu IX. Chuda jak tyka czarownica w czarnej szacie tkwiła w dryfowym fotelu na lewo od Scytale’a. Opuszczony na plecy kaptur aby odsłaniał zasuszoną twarz w koronie siwych włosów. Oczy patrzyły z głębokich oczodołów, a rysy przypominały pośmiertną maskę.
Rozmawiali w języku mirabhasa – falangi spółgłosek niczym gładko oszlifowane diamenty, szeroko artykułowane samogłoski. Precyzyjnie wyrażał emocjonalne niuanse. Skorzystał z tego Edryk, sternik Gildii, odpowiadając matce wielebnej werbalnym ukłonem w opakowaniu szyderczego śmiechu – istna perełka uprzejmego lekceważenia.
Scytale spojrzał na wysłannika Gildii. Oddalony ledwie o parę kroków Edryk szybował w zbiorniku z pomarańczowym gazem. Zbiornik spoczywał pośrodku przezroczystej kopuły zbudowanej przez Bene Gesserit na tę okazję. Gildianin miał z grubsza ludzką, wydłużoną figurę, płetwy w miejsce stóp i wielkie jak wachlarze dłonie z błoną między palcami – dziwna ryba w dziwnej wodzie. Z odpowietrzników zbiornika unosił się bladopomarańczowy obłok buchający wonią geriatrycznej przyprawy, melanżu.
– Jeśli nie zaprzestaniemy swarów, umrzemy na głupotę!
To była czwarta z obecnych osób, potencjalna uczestniczka spisku, księżna Irulana, małżonka („Ale nie żona” – podkreślił w duchu Scytale) ich wspólnego wroga. Wysoka, piękna blondynka we wspaniałym stroju z futra płetwala błękitnego i w pasującym do niego kornecie stała przy narożniku zbiornika, w którym pływał Edryk. W uszach błyszczały jej złote ozdoby. Nosiła się z wyniosłością wielkiej pani, jednak wystudiowany spokój na jej twarzy zdradzał sztukę samokontroli opanowaną w szkole Bene Gesserit.
Myśli Scytale’a przeniosły się z niuansów języka na niuanse miejsca spotkania. Kopułę otaczały ze wszystkich stron wzgórza pokryte liszajami topniejącego śniegu, na którym stojące w zenicie niewielkie, błękitnawe słońce malowało wodniste niebieskie plamy.
„Dlaczego akurat to miejsce?” – zastanawiał się Tleilaxanin. Bene Gesserit rzadko robiły coś bez powodu. Na przykład wyraźny cel tej kopuły: w bardziej konwencjonalnym, zamkniętym pomieszczeniu gildianin mógłby popaść w klaustrofobiczną nerwowość. Jego zahamowania brały się z narodzin i życia w otwartej przestrzeni kosmicznej.
Jednak wzniesienie tej bańki mydlanej specjalnie dla Edryka musiało brutalnie uzmysławiać mu jego słabość.
„Co tutaj – zastanawiał się maskaradnik – zostało wymierzone we mnie?”
– Nie masz nic do powiedzenia, Scytale’u? – zapytała matka wielebna.
– Chcesz mnie wciągnąć w to przelewanie z pustego w próżne? Niech będzie. Mamy do czynienia z potencjalnym mesjaszem. Bezpośredni atak na kogoś takiego nic nie da. Męczennik zwycięży zza grobu.
Wpatrywali się w niego ze zdumieniem.
– Sądzisz, że to jedyne zagrożenie? – spytała chrapliwie matka wielebna.
Scytale wzruszył ramionami. Na to spotkanie przybrał dobroduszną, krągłolicą postać, pogodne oblicze, pełne usta bez wyrazu, pulchne jak pulpet ciało. Obserwując pozostałych spiskowców, dochodził teraz do wniosku, że wybrał idealnie, choć – być może – bezwiednie. On jeden w tym gronie potrafił zmieniać swą cielesną powłokę, korzystając z szerokiej palety ludzkich kształtów i rysów. Scytale, ludzki kameleon, maskaradnik, upodobnił się do osobnika, który aż się prosił, żeby traktować go lekceważąco.
– No więc? – ponagliła matka wielebna.
– Napawałem się milczeniem – rzekł Scytale. – Lepiej, aby nasze animozje pozostały niewypowiedziane.
Patrzył, jak matka wielebna ustępuje, jak przygląda mu się nowym okiem. Byli wytworami dogłębnego szkolenia prana i bindu, potrafili panować nad włóknami mięśni i nerwów na poziomie dostępnym zaledwie garstce ludzi. Scytale, maskaradnik, dysponował wszakże sprzężeniami mięśni i nerwów, jakich pozostali w ogóle nie mieli, a także wyjątkowym układem mimetycznym sympatico, dzięki któremu mógł przybrać zarówno postać cielesną, jak i duchową innej osoby.
– Trucizna! – rzucił, odczekawszy, aż stara doceni go w końcu. Wypowiedział to słowo atonalnie, dając tym do zrozumienia, że tylko on zna jego ukryte znaczenie.
Gildianin zakołysał się, a jego głos zagrzmiał w połyskliwej kuli fonicznej dryfującej nad Irulaną przy narożniku zbiornika.
– Rozważamy truciznę psychiczną, nie fizyczną.
Scytale wybuchnął śmiechem. Mirabhaski śmiech potrafi obedrzeć oponenta ze skóry, a Scytale poszedł na całość.
Irulana uśmiechnęła się z uznaniem, ale w kącikach oczu matki wielebnej zapaliły się iskierki gniewu.
– Przestań! – warknęła Mohiam.
Maskaradnik zamilkł, gdy już skupili na nim uwagę – Edryk oniemiały ze złości, matka wielebna nastroszona z gniewu, Irulana zaś rozbawiona, ale i zbita z tropu.
– Nasz druh Edryk uważa – powiedział Scytale – że dwie czarownice znające wszelkie arkana Bene Gesserit nie mają pojęcia o elementarnych zastosowaniach podstępu.
Mohiam odwróciła wzrok i zapatrzyła się na zimne wzgórza rodzimej planety Bene Gesserit.
„Zaczyna dostrzegać istotę rzeczy – pomyślał Scytale. – Stara z głowy. Ale pozostaje jeszcze Irulana”.
– Jesteś z nami, Scytale’u, czy nie? – zapytał Edryk, wybałuszywszy szczurze oczka.
– Kwestia mego aliansu jest poza sporem – rzekł maskaradnik. Uwagę skupiał na Irulanie. – Zastanawiasz się, księżno, czy warto było przebyć tyle parseków, ryzykując tak wiele?
Skinęła głową.
– Żeby pogadać o niebieskich migdałach z człekokształtną rybą – ciągnął Scytale – albo z grubym maskaradnikiem z Tleilaxa?
Potrząsnęła głową, rozdrażniona ciężką wonią przyprawy, i odeszła od zbiornika.
Korzystając ze sposobności, Edryk wsunął pigułkę melanżu do ust.
„Żre, wdycha i, ani chybi, pije przyprawę” – odnotował Scytale w pamięci. I nic dziwnego, gdyż przyprawa potęgowała siłę jasnowidzenia, umożliwiając sternikowi prowadzenie liniowca Gildii z nadświetlną prędkością przez bezmiar wszechświata. Dzięki przyprawowemu objawieniu znajdował w przyszłości statku kurs, który omijał zagrożenia. Teraz Edryk wyczuwał innego rodzaju niebezpieczeństwo, lecz jego jasnowidzące oko być może go nie wypatrzy.
– Sądzę, że przybywając tutaj, popełniłam błąd – powiedziała Irulana.
Obróciwszy się, matka wielebna otworzyła i zamknęła oczy dziwnie gadzim ruchem.
Scytale wskazał Irulanie wzrokiem zbiornik, zapraszając księżną, by podzieliła jego punkt widzenia. Wiedział, że widok Edryka wzbudzi w niej wstręt: bezczelne spojrzenie, wielgachne stopy i łapska powoli wiosłujące w gazowym kłębowisku pomarańczowych wirów. Irulana zastanowi się nad jego zwyczajami seksualnymi i wzdrygnie się na myśl o kopulacji z takim dziwadłem. Nawet generator pola siłowego, wytwarzający Edrykowi namiastkę nieważkości z przestrzeni kosmicznej, rozdzieli ich na dobre.
– Księżno – rzekł maskaradnik – dzięki obecnemu tu Edrykowi proroczy wzrok twego małżonka nie sięga pewnych wydarzeń, łącznie z niniejszym… mam nadzieję.
– Mam nadzieję – powtórzyła Irulana.
Nie otwierając oczu, matka wielebna skinęła głową.
– Zjawisko jasnowidzenia jest słabo znane nawet przez samych jasnowidzów – powiedziała.
– Jako nawigator Gildii mam pełną moc – oświadczył Edryk.
Matka wielebna otworzyła oczy. Tym razem spojrzała na maskaradnika z owym szczególnym natężeniem typowym dla Bene Gesserit. Ważyła najdrobniejsze szczegóły.
– Nie, matko wielebna – rzekł cicho Scytale. – Nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam.
– Nie rozumiemy mocy jasnowidzenia – powiedziała Irulana. – W tym sęk. Edryk twierdzi, że mój mąż nie widzi, nie wie ani nie przewiduje tego, co się dzieje w zasięgu oddziaływania nawigatora. Tylko jak wielki jest ten zasięg?
– Są na świecie sprawy i ludzie, których poznaję tylko po skutkach – oznajmił Edryk przez ściśnięte rybie wargi. – Wiem, że byli tu… tam… lub tam. Tak jak wodne zwierzęta pozostawiają po swoim przejściu zakłócenia toni, tak jasnowidz zakłóca czas. Widzę, gdzie twój małżonek był, ale nigdy nie widziałem jego samego ani jego zaufanych zwolenników. To rodzaj ukrycia, jakie mistrz jasnowidzenia daje swoim ludziom.
– Irulana nie jest twoja – rzekł maskaradnik i spojrzał z ukosa na księżną.
– Wszyscy wiemy, dlaczego musimy konspirować tylko w mojej obecności – stwierdził Edryk.
– Najwyraźniej przydajesz się do czegoś – powiedziała Irulana z modulacją stosowaną przy opisywaniu urządzenia.
„Już widzi, do czego on służy – pomyślał Scytale. – Świetnie!”
– Przyszłość sama się nie kształtuje – rzekł. – Miej to na uwadze, księżno.
Irulana popatrzyła na Tleilaxanina.
– Zaufani zwolennicy Paula – powiedziała. – Tak więc pod jego płaszczem ukrywają się wybrani fremeńscy legioniści. Widziałam, jak porywa ich proroczą wizją, słyszałam, jak z uwielbieniem wiwatują swojemu Mahdiemu, swojemu Muad’Dibowi.
„Świta jej w głowie – pomyślał Scytale – że przechodzi ostateczną próbę, w wyniku której ocaleje albo zginie. Widzi pułapkę, jaką na nią zastawiliśmy”.
Pochwyciwszy spojrzenie matki wielebnej, zyskał dziwną pewność, że myślą o tym samym. Bene Gesserit, rzecz jasna, doinformowały księżną, uzbroiły ją w wiedzę pozwalającą kłamać. Zawsze jednak przychodzi chwila, kiedy Bene Gesserit musi zawierzyć własnemu instynktowi i wyszkoleniu.
– Księżno, wiem, czego najgoręcej pragniesz od Imperatora – powiedział Edryk.
– A kto tego nie wie? – odparła Irulana.
– Pragniesz być założycielką królewskiej dynastii. – Edryk puścił jej odpowiedź mimo uszu. – Jeśli nie przystaniesz do nas, to się nigdy nie zdarzy. Ręczę słowem jasnowidza. Imperator poślubił cię z powodów politycznych, lecz nigdy nie będziesz dzielić z nim łoża.
– Znalazł się prorok podglądacz. – Irulana uśmiechnęła się szyderczo.
– Imperator jest bardziej mężem swojej fremeńskiej konkubiny niż twoim! – wycedził Edryk.
– A ona nie daje mu następcy – stwierdziła Irulana.
– Rozum pierwszy pada ofiarą gwałtownych emocji – mruknął Scytale. Wyczuwał gniew ogarniający księżną, ujrzał jednak, że jego ostrzeżenie odnosi skutek.
– Nie daje mu następcy – głos Irulany trzymał miarę pozornego spokoju – bo ukradkiem aplikuję jej środek antykoncepcyjny. Czy to wyznanie wam wystarczy?
– To coś, czego Imperator nie powinien wykryć – rzekł Edryk z uśmiechem.
– Mam dla niego kłamstwa na podorędziu – powiedziała Irulana. – Co z tego, że ma zmysł prawdy, skoro niektóre kłamstwa łatwiej przełknąć niż prawdę.
– Dokonaj wyboru, księżno – rzekł Scytale – tylko weź pod uwagę, co cię chroni.
– Paul traktuje mnie przyzwoicie. Zasiadam w jego radzie.
– Czy jako księżna małżonka w ciągu dwunastu lat zaznałaś z jego strony choć odrobinę czułości? – zapytał Tleilaxanin.
Pokręciła głową.
– Dzięki fremeńskiej hołocie pozbawił twego ojca władzy, poślubił cię, żeby zapewnić sobie prawo do tronu, ale nie koronował – powiedział Edryk.
– Edryk próbuje wpłynąć na ciebie, księżno, za pomocą emocji – rzekł Scytale. – Czy to nie interesujące?
Spojrzawszy na maskaradnika, Irulana dostrzegła zuchwały uśmiech i uniosła brwi w odpowiedzi. Scytale zauważył, że już w pełni zdała sobie sprawę, że jeśli zostawi Edrykowi wpływ na tę naradę, wspólne chwile, elementy tego spisku da się, być może, ukryć przed proroczą wizją Paula. Gdyby jednak odmówiła uczestnictwa…
– Nie wydaje ci się, księżno – podjął Tleilaxanin – że Edryk ma przesadny wpływ na naszą konspirację?
– Zapowiedziałem – podkreślił sternik – że z góry przyklasnę najlepszemu pomysłowi, jaki przyjdzie nam tutaj do głowy.
– A kto wybierze ten najlepszy? – zapytał Scytale.
– Chcesz, żeby księżna odleciała, nie przystąpiwszy do nas? – zaperzył się Edryk.
– Chce, żeby przystąpiła całym sercem – warknęła matka wielebna. – Nie potrzeba nam zdrajcy na pokładzie.
Scytale spostrzegł, jak Irulana rozluźnia mięśnie w pozie medytacji, z dłońmi schowanymi w rękawach szaty. „Myśli o przynęcie zarzuconej przez Edryka: założycielka królewskiej dynastii! – stwierdził. – Rozważa, co spiskowcy mają w zanadrzu, żeby trzymać ją w szachu. Ma wiele rzeczy do rozważenia”.
– Scytale’u – odezwała się po chwili – mówi się, że Tleilaxan obowiązuje osobliwy kodeks honorowy: wasze ofiary muszą zawsze mieć szansę ocalenia.
– Jeśli tylko ją dostrzegą – przytaknął maskaradnik.
– Jestem ofiarą? – zapytała.
Scytale parsknął śmiechem. Matka wielebna głośno prychnęła.
– Bez obawy, księżno – rzekł Edryk z łagodną wymówką – ty już należysz do nas. Czyż nie szpiegujesz na dworze imperialnym dla przełożonych Bene Gesserit?
– Paul wie, że informuję moje nauczycielki – odparła.
– Ale dostarczasz im propagandowej amunicji przeciwko twojemu Imperatorowi – powiedział gildianin.
„Nie »naszemu« Imperatorowi – zauważył Scytale. – »Twojemu« Imperatorowi. Irulana jest zbyt dobrą Bene Gesserit, żeby przegapiła to przejęzyczenie”.
– Chodzi o moce i o to, jak można ich użyć – powiedział, zbliżając się do zbiornika gildianina. – My, Tleilaxanie, uważamy, że w całym wszechświecie jest tylko nienasycony głód materii, że tylko energia jest naprawdę stała. I energia się uczy. Słuchaj bacznie, księżno: energia się uczy. To właśnie nazywamy mocą.
– Nie przekonaliście mnie, że jesteśmy w stanie pokonać Imperatora – stwierdziła Irulana.
– Nawet nie przekonaliśmy siebie – rzekł Scytale.
– Gdziekolwiek się obrócić – powiedziała Irulana – objawia swoją moc. Kwisatz Haderach, ten, który jest w wielu miejscach naraz. Mahdi, którego byle zachcianka jest świętym przykazaniem dla misjonarzy kwizaratu. Mentat, którego kalkulacyjny umysł przewyższa najpotężniejsze komputery starożytności. Muad’Dib, z którego rozkazu legiony Fremenów pustoszą planety. Ma proroczy wzrok, którym widzi przyszłość. Ma genotyp, który my, Bene Gesserit, wymarzyłyśmy sobie…
– Znamy jego przymioty – przerwała jej matka wielebna. – I wiemy, że Zły Duch, jego siostra Alia, ma taki genotyp. Ale oni są też ludźmi, oboje. Zatem mają i słabe strony.
– Gdzie są te ludzkie słabe strony? – zapytał maskaradnik. – Mamy ich szukać w religijnym ramieniu jego dżihadu? Czy kwizarzy Imperatora dadzą się zbuntować przeciwko niemu? A co z przedstawicielską władzą wysokich rodów? Czy Zgromadzenie Landsraadu może zrobić coś więcej, niż tylko podnosić krzyk?
– Proponuję Konsorcjum Honnete Ober Advancer Mercantiles. – Edryk obrócił się w swoim zbiorniku. – KHOAM znaczy biznes, a biznes idzie za zyskiem.
– A może matka Imperatora? – rzekł Scytale. – Lady Jessika, o ile wiem, nie rusza się z Kaladanu, lecz pozostaje w stałym kontakcie z synem.
– Podstępna suka – powiedziała Mohiam spokojnie. – Przeklinam się za to, że ją wyszkoliłam.
– Nasz spisek wymaga narzędzia – powiedział Scytale.
– Jesteśmy więcej niż spiskowcami – odparła matka wielebna.
– O tak – zgodził się Scytale. – Jesteśmy pełni energii i szybko się uczymy. Dlatego stanowimy tę jedyną niepłonną nadzieję, to niezawodne zbawienie ludzkości. – Używał trybu absolutnej pewności, co w ustach Tleilaxanina mogło być, i zapewne było, wyrazem krańcowej ironii.
Wyglądało na to, że tylko matka wielebna wychwyciła tę językową subtelność.
– Dlaczego? – zapytała go wprost.
Zanim maskaradnik zdążył odpowiedzieć, Edryk odchrząknął i zabrał głos:
– Nie przerzucajmy się filozoficznymi dyrdymałami. Każde pytanie da się sprowadzić do jednego: „Dlaczego coś jest?”. Każda religijna, gospodarcza i administracyjna kwestia ma jeden derywat: „Kto będzie u władzy?”. Sojusze, konsorcja i wszelkie koalicje gonią w piętkę, jeśli nie dążą do władzy. Wszystko inne to plewy, co w końcu uświadamia sobie większość myślących istot.
Scytale, wyłącznie na użytek matki wielebnej, wzruszył ramionami. Edryk odpowiedział za niego na jej pytanie. Gadatliwy bałwan był ich słabym punktem. Dla pewności, że Mohiam zrozumiała, maskaradnik rzucił:
– Uważnie słuchając nauczyciela, zdobywa się wykształcenie.
Matka wielebna z wolna skinęła głową.
– Księżno – powiedział Edryk – dokonaj wyboru. Zostałaś wyznaczona na narzędzie losu, absolutnie najdoskonalsze narzędzie…
– Zachowaj pochlebstwa dla tych, którzy pójdą na ich lep – przerwała mu Irulana. – Wcześniej wspomniałeś o jakimś duchu, zmartwychwstańcu, którym możemy zatruć Imperatora. Wyjaśnij to.
– Atryda sam się pokona! – zapiał z zachwytu gildianin.
– Przestań mówić zagadkami! – warknęła Irulana. – Co to za duch?
– Bardzo niezwykły – powiedział Edryk. – Ma ciało i imię. Ciało słynnego mistrza miecza, znanego jako Duncan Idaho. Imię…
– Idaho nie żyje – stwierdziła księżna. – Paul często opłakiwał jego śmierć w mojej obecności. Widział, jak ginął z rąk sardaukarów mego ojca.
– Nawet w tamtym momencie sardaukarzy twego ojca nie stracili głowy. Przypuśćmy, że mądry dowódca sardaukarów rozpoznaje mistrza miecza w zabitym przez żołnierzy. Co dalej? Z takiego ciała i wyszkolenia są pożytki… jeśli zadziała się błyskawicznie.
– Tleilaxański ghola… – wyszeptała Irulana, patrząc spod oka na Scytale’a.
Widząc, że przyciąga jej uwagę, Scytale popisał się umiejętnościami maskaradnika – kształt przepływa w kształt, ciało rozchodzi się i schodzi na nowo. Wkrótce tkwił przed nią gibki mężczyzna. Mężczyzna o twarzy krągławej, smagłej i nieco spłaszczonych rysach. Wystające kości policzkowe tworzyły pod oczami progi o wyraźnych mongoloidalnych fałdach. Włosy miał czarne, niesforne.
– Ghola o takim wyglądzie. – Edryk wskazał Scytale’a.
– Czy po prostu inny maskaradnik? – spytała Irulana.
– Nie maskaradnik – zaprzeczył gildianin. – Dłużej obserwowany maskaradnik w końcu się zdradzi. Nie. Przypuśćmy, że nasz bystry dowódca sardaukarów kazał zakonserwować zwłoki Idaho z myślą o kadziach aksolotlowych. Czemu nie? Te zwłoki zawierały mięśnie i nerwy jednego z największych szermierzy w historii, doradcy Atrydów, geniusza wojny. Cóż to za strata zmarnować całe to wyszkolenie i zdolności, kiedy można ożywić je w instruktorze sardaukarów.
– W życiu o tym nie słyszałam, choć byłam jednym z powierników ojca.
– Ach, ale twój ojciec już wtedy był przegranym człowiekiem, a ciebie wkrótce miał sprzedać nowemu Imperatorowi.
– Zrobiono to? – zapytała.
– Przypuśćmy – podjął Edryk z przyprawiającym o mdłości samozadowoleniem – że nasz bystry dowódca sardaukarów, wiedząc, iż liczy się każda chwila, natychmiast wysłał zakonserwowane ciało Idaho do Bene Tleilax. Przypuśćmy, po wtóre, że dowódca i jego podwładni zginęli, nie zdążywszy przekazać wiadomości twojemu ojcu, któremu, tak czy owak, nie na wiele by się ona zdała. Pozostałby zatem fakt, wyekspediowanie jakiegoś ciała na Tleilaxa. Rzecz jasna, był tylko jeden sposób wysyłki: w ładowni liniowca. My w Gildii wiemy oczywiście dokładnie, co przewozimy. Czy dowiedziawszy się o takim ładunku, nie poszlibyśmy po rozum do głowy i nie kupili gholi jako daru stosownego dla Imperatora?
– Więc zrobiliście to – powiedziała Irulana.
– Jak daje do zrozumienia nasz złotousty przyjaciel, zrobiliśmy to – rzekł Scytale, który wrócił do swoich pierwotnych krągłości.
– Jak Idaho został uwarunkowany? – spytała księżna.
– Idaho? – Edryk spojrzał na Tleilaxanina. – Słyszałeś, Scytale’u, o jakimś Idaho?
– Sprzedaliśmy wam istotę imieniem Hayt – rzekł maskaradnik.
– Racja, Hayt. Dlaczego go nam sprzedaliście?
– Ponieważ kiedyś wyhodowaliśmy sobie własnego Kwisatz Haderach – odparł Scytale.
Matka wielebna gwałtownie podniosła głowę.
– Nie powiedzieliście nam o tym! – Spiorunowała go wzrokiem.
– Bo nie pytałyście.
– Jak wam się udało zapanować nad waszym Kwisatz Haderach? – spytała Irulana.
– Osobnik, który strawił życie, budując swój wizerunek, prędzej umrze, niż stanie się jego antytezą.
– Nie rozumiem – wyznał Edryk.
– Zabił się! – warknęła matka wielebna.
– Dobrze rusz głową, matko wielebna – uprzedził maskaradnik w tonacji głoszącej: Nie jesteś obiektem seksualnego pożądania, nigdy nie byłaś obiektem seksualnego pożądania i nie możesz być obiektem seksualnego pożądania.
Czekał, aż dotrze do niej wulgarność fonicznej emfazy. Ona musi zrozumieć jego intencję. Gdy już minie gniew, musi uświadomić sobie, że Tleilaxanin nie mógł sformułować takiego zarzutu, znając reprodukcyjne wymogi zgromadzenia żeńskiego. Tymczasem w jego wypowiedzi kryła się ordynarna zniewaga, zupełnie nie w tleilaxańskim stylu.
Edryk szybko przeszedł na pojednawczy ton mirabhasa, aby zażegnać burzę:
– Nam powiedziałeś, Scytale’u, że sprzedaliście Hayta, bo wykorzystamy go tak samo, jak wy chcieliście.
– Milcz, Edryku, dopóki nie udzielę ci głosu – rzekł Scytale.
Próbę protestu gildianina ucięła matka wielebna:
– Zamknij się, Edryku!
Gildianin odpłynął w głąb zbiornika, młócąc kończynami.
– Chwilowe emocje nie mają żadnego związku z rozstrzygnięciem wspólnego problemu – stwierdził maskaradnik. – Tylko przyćmiewają rozum, jedyną istotną emocją bowiem jest elementarny strach, który nas tu sprowadził.
– Zdajemy sobie z tego sprawę. – Irulana rzuciła okiem na matkę wielebną.
– Musicie mieć świadomość groźnych ograniczeń naszej tarczy. Jasnowidz nie natknie się na to, czego nie rozumie – rzekł Tleilaxanin.
– Jesteś chytry, Scytale’u – powiedziała Irulana.
„Oby nie odgadła, jak bardzo – pomyślał. – Po wszystkim będziemy mieli własnego Kwisatz Haderach pod kontrolą. A oni zostaną z niczym”.
– Skąd się wziął wasz Kwisatz Haderach? – spytała matka wielebna.
– Zabawialiśmy się różnymi czystymi esencjami bytu. Czystym dobrem i czystym złem. Czysty czarny charakter, znajdujący przyjemność w bólu i strachu ofiary, może być zgoła kształcący.
– Czy stary baron Harkonnen, dziadek naszego Imperatora, był tworem Tleilaxan? – spytała Irulana.
– On akurat nie. Ale też natura często rodzi istoty równie zabójcze jak nasze. My tworzymy je tylko w takich warunkach, w których możemy je obserwować.
– Nie dam się pomijać ani pomiatać sobą w ten sposób! – postawił się Edryk. – Kto ukrywa to spotkanie przed…
– Widzicie? – rzekł Scytale. – Czyj najlepszy osąd nas ukrywa? Jaki osąd?
– Chcę omówić sposób przekazania Hayta Imperatorowi – uparł się gildianin. – Jak rozumiem, Hayt uosabia dawną moralność, którą wpojono Atrydzie na jego rodzinnej planecie. Ma ułatwić Imperatorowi poszerzenie jego świadomości moralnej, wyznaczenie dodatnich i ujemnych pierwiastków życia i religii.
Scytale uśmiechnął się, ogarniając towarzyszy życzliwym spojrzeniem. Byli tacy, jak się spodziewał, co do joty. Stara matka wielebna władająca emocjami jak kosą. Irulana doskonale wyszkolona do zadania, któremu nie sprostała, felerny produkt Bene Gesserit. Edryk ni mniej, ni więcej niż dłoń prestidigitatora: potrafiący ukrywać i odwracać uwagę. Właśnie znowu pogrążył się w grobowym milczeniu, gdyż go zlekceważono.
– Czy dobrze zrozumiałam, że ten Hayt ma zatruć psychikę Paula? – spytała księżna.
– Mniej więcej – odparł Scytale.
– A co z kwizaratem?
– Wystarczy maleńkie przesunięcie akcentów, glissade emocji, by zmienić zawiść w nienawiść.
– KHOAM? – chciała wiedzieć Irulana.
– Dla nich magnesem jest zysk – rzekł Scytale.
– A pozostałe ośrodki?
– Człowiek powołuje się na prawo do władzy – oznajmił Scytale. – Anektujemy słabszych w imię moralnego ładu i postępu. Silniejsi sami się wykończą we wzajemnych swarach.
– Alia też?
– Hayt to wielozadaniowy ghola. Siostra Imperatora osiągnęła wiek, w którym przystojny i zaprojektowany do tego kawaler może zawrócić jej w głowie. Będą ją pociągać jego męskość i zdolności mentata.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz