Nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę ze złamanym nosem, który cały wieczór siedział w kącie i sączył trunek, a teraz rzucił na stół srebrną monetę i pospiesznie wyszedł. Niedługo później wrócił w towarzystwie kilku żołnierzy. To wzbudziło czujność Chosroesa. Jego obawy potwierdziły się, gdy nieznajomy ruszył w jego stronę i oznajmił:
– W imieniu cesarza! Jesteś aresztowany!
Jeden z dżygitów sięgnął po kindżał i chciał doskoczyć do cesarskiego szpicla, ów jednak wykazał się znakomitym refleksem i zabił go precyzyjnym strzałem z ukrytej pod płaszczem lekkiej kuszy.
– Brać ich żywcem! – wrzasnął mężczyzna ze złamanym nosem, a zbrojni rozsypali się po tabernie.
Chosroes przewrócił stół, by odgrodzić się od napastników. W tej samej chwili z hukiem otwarły się tylne drzwi prowadzące na podwórko, w których również pojawili się żołnierze z obnażonymi mieczami. Z rąk maga wystrzeliły płomienie, spopielając pierwszego z nich. Pozostali, przerażeni, wycofali się z powrotem na podwórze.
– Musicie ich tu zatrzymać! – krzyknął Chosroes do dżygitów i wbiegł na schody prowadzące na piętro.
Wojownicy z Derbentu starli się z cesarskimi, było ich jednak tylko trzech przeciw tuzinowi. Jeden z żołnierzy dogonił na schodach maga i złapał za koniec jego szaty. Chosroes szarpnął się bezskutecznie, na szczęście w tym samym momencie napastnik padł ze strzałą w oczodole. U szczytu schodów stał Hippias z łukiem, wywabiony hałasem z pokoju. Chosroes wykorzystał zyskany czas na rzucenie kolejnego czaru. Pomiędzy nim a napierającymi żołnierzami pojawiła się ściana płomieni.
– Na górę! – zawołał do Hippiasa.
Pobiegli schodami na poddasze, a następnie weszli po drabinie na dach. Po drodze mag podpalił belkowany strop i drewniane poręcze schodów. Pożar szybko się rozprzestrzenił i wkrótce cała taberna stała w ogniu.
– Gore! Gore! – poniosło się nad uśpionymi dotąd uliczkami. Do krzyków dołączyły dzwony bijące na trwogę.
Dwaj uciekinierzy, przeskakując z dachu na dach, dotarli do ostatniego domu w kwartale, zbiegli po schodach i wypadli na ulicę. Wokół przemykali ludzie uciekający przed ogniem albo przeciwnie – spieszący pomóc przy jego gaszeniu. Noc rozświetliła łuna pożaru, w niebo strzelały snopy iskier i spadały dokoła. Mieli nadzieję zgubić się w tym zamieszaniu.
– Tutaj! – dobiegło ich z ciemnego zaułka. Rozpoznali głos Łamignata, głębiej w cieniu stał Isaakios.
– Wpadliście do wychodka? – zapytał Hippias, którego poraził bijący od nich odór kanałów.
– A wy postanowiliście spalić cały nasz dobytek i połowę miasta na dokładkę? – odparował cesarzewicz. – Co się tu dzieje? Gdzie reszta? Cały kwartał obstawiły straże.
– Próbowano nas aresztować – odpowiedział mag. – Dżygici zostali, żeby osłonić naszą ucieczkę.
– Aresztować? Co zrobiliście, że do tego doszło?
– Nic. Jedliśmy kolację.
– Później będziemy się nad tym zastanawiać – wtrącił Łamignat.
– Co robimy?
– Musimy opuścić miasto – powiedział po prostu centurion.
– Może uda nam się wmieszać w tłum. Nie ma czasu do stracenia. Ruszajmy, zwracamy na siebie uwagę.
Ledwo wypowiedział te słowa, gdy zostali dostrzeżeni.
– Hej! To oni! Stać! – rozległy się wołania.
– Musicie ich od nas odciągnąć. Jeśli uda wam się uciec, spotkamy się za trzy dni w Heraklei – zakomenderował Łamignat.
Następnie kopniakiem wyważył drzwi najbliższego domu i pociągnął za sobą Isaakiosa. Chosroes wyszedł na środek ulicy i puścił kulę ognia w stronę nadbiegających strażników, po czym rzucił się do ucieczki. Hippias strzelił z łuku i dołączył do maga. Rozległ się dźwięk rogu i z następnej uliczki wypadli konni. Nie mając innego wyboru, biegli w stronę Mese, czując na karkach oddech pościgu. Było pewne, że lada moment jeźdźcy rozniosą ich na włóczniach albo zostaną stratowani. W ostatniej chwili spostrzegli dwukołowy rydwan jakiegoś paniczyka, który wybrał się na nocną przejażdżkę. Może wracał ze schadzki z kochanką? To mogło tłumaczyć, dlaczego był sam. Hippias wskoczył od tyłu na platformę i ciosem w szczękę posłał zdumionego mężczyznę na bruk.
– Ty powozisz! – krzyknął Hippias.
Chosroes chwycił lejce i ostro pogonił konie. Wypadli na Forum Konstantinosa i przecięli je, pędząc aleją prowadzącą do portowej dzielnicy Tallasa. Konny pościg nie ustępował im o krok, a najbliższy jeździec zbliżył się niebezpiecznie, usiłując ich wyprzedzić i złapać za uzdę jednego z koni. Hippias posłał mu strzałę i żołnierz wyleciał z siodła. Pozostali zrobili się ostrożniejsi i zwiększyli dystans, ale nie odpuszczali. Gnali na złamanie karku, na szczęście o tej porze ulice były opustoszałe. Szalona jazda duktami Chrysopolis trwała już kilka minut i przed nimi zamajaczyły pudła nabrzeżnych spichrzy i magazynów, kreski masztów cumujących w porcie statków oraz łuk mostu spinającego z resztą miasta dzielnicę Lygos, leżącą na przeciwnym brzegu wąskiej zatoki.
– Na most! – polecił Hippias i wypuścił następną strzałę, tym razem jednak chybił.
Mieli szczęście – odrzwia wieży bramnej na przyczółku mostu były otwarte. Koła zaterkotały na zużytej nawierzchni, kiedy mknęli konstrukcją zawieszoną kilkadziesiąt stóp nad lustrem wody. Ponownie zagrał róg i nagle brona w wieży po drugiej stronie zaczęła opuszczać się z chrzęstem. Ścigający ich konni wpadli na most i pędzili za nimi galopem.
– Jesteśmy w pułapce! – zawołał z rozpaczą Hippias.
– Umiesz pływać? – zapytał mag.
– Tak, ale… – nie zdążył dokończyć, gdy Ariańczyk ściągnął lejce i rydwan gwałtownie skręcił w bok. Staranowali kamienną balustradę mostu i wśród przeraźliwego kwiku koni wpadli w ciemną toń.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz