Fragment książki

4 minuty czytania

Nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę ze złamanym nosem, który cały wieczór siedział w kącie i sączył trunek, a teraz rzucił na stół srebrną monetę i pospiesznie wyszedł. Niedługo później wrócił w towarzystwie kilku żołnierzy. To wzbudziło czujność Chosroesa. Jego obawy potwierdziły się, gdy nieznajomy ruszył w jego stronę i oznajmił:

– W imieniu cesarza! Jesteś aresztowany!

Jeden z dżygitów sięgnął po kindżał i chciał doskoczyć do cesarskiego szpicla, ów jednak wykazał się znakomitym refleksem i zabił go precyzyjnym strzałem z ukrytej pod płaszczem lekkiej kuszy.

– Brać ich żywcem! – wrzasnął mężczyzna ze złamanym nosem, a zbrojni rozsypali się po tabernie.

Chosroes przewrócił stół, by odgrodzić się od napastników. W tej samej chwili z hukiem otwarły się tylne drzwi prowadzące na podwórko, w których również pojawili się żołnierze z obnażonymi mieczami. Z rąk maga wystrzeliły płomienie, spopielając pierwszego z nich. Pozostali, przerażeni, wycofali się z powrotem na podwórze.

– Musicie ich tu zatrzymać! – krzyknął Chosroes do dżygitów i wbiegł na schody prowadzące na piętro.

Wojownicy z Derbentu starli się z cesarskimi, było ich jednak tylko trzech przeciw tuzinowi. Jeden z żołnierzy dogonił na schodach maga i złapał za koniec jego szaty. Chosroes szarpnął się bezskutecznie, na szczęście w tym samym momencie napastnik padł ze strzałą w oczodole. U szczytu schodów stał Hippias z łukiem, wywabiony hałasem z pokoju. Chosroes wykorzystał zyskany czas na rzucenie kolejnego czaru. Pomiędzy nim a napierającymi żołnierzami pojawiła się ściana płomieni.

– Na górę! – zawołał do Hippiasa.

Pobiegli schodami na poddasze, a następnie weszli po drabinie na dach. Po drodze mag podpalił belkowany strop i drewniane poręcze schodów. Pożar szybko się rozprzestrzenił i wkrótce cała taberna stała w ogniu.

– Gore! Gore! – poniosło się nad uśpionymi dotąd uliczkami. Do krzyków dołączyły dzwony bijące na trwogę.

Dwaj uciekinierzy, przeskakując z dachu na dach, dotarli do ostatniego domu w kwartale, zbiegli po schodach i wypadli na ulicę. Wokół przemykali ludzie uciekający przed ogniem albo przeciwnie – spieszący pomóc przy jego gaszeniu. Noc rozświetliła łuna pożaru, w niebo strzelały snopy iskier i spadały dokoła. Mieli nadzieję zgubić się w tym zamieszaniu.

– Tutaj! – dobiegło ich z ciemnego zaułka. Rozpoznali głos Łamignata, głębiej w cieniu stał Isaakios.

– Wpadliście do wychodka? – zapytał Hippias, którego poraził bijący od nich odór kanałów.

– A wy postanowiliście spalić cały nasz dobytek i połowę miasta na dokładkę? – odparował cesarzewicz. – Co się tu dzieje? Gdzie reszta? Cały kwartał obstawiły straże.

– Próbowano nas aresztować – odpowiedział mag. – Dżygici zostali, żeby osłonić naszą ucieczkę.

– Aresztować? Co zrobiliście, że do tego doszło?

– Nic. Jedliśmy kolację.

– Później będziemy się nad tym zastanawiać – wtrącił Łamignat.

– Co robimy?

– Musimy opuścić miasto – powiedział po prostu centurion.

– Może uda nam się wmieszać w tłum. Nie ma czasu do stracenia. Ruszajmy, zwracamy na siebie uwagę.

Ledwo wypowiedział te słowa, gdy zostali dostrzeżeni.

– Hej! To oni! Stać! – rozległy się wołania.

– Musicie ich od nas odciągnąć. Jeśli uda wam się uciec, spotkamy się za trzy dni w Heraklei – zakomenderował Łamignat.

Następnie kopniakiem wyważył drzwi najbliższego domu i pociągnął za sobą Isaakiosa. Chosroes wyszedł na środek ulicy i puścił kulę ognia w stronę nadbiegających strażników, po czym rzucił się do ucieczki. Hippias strzelił z łuku i dołączył do maga. Rozległ się dźwięk rogu i z następnej uliczki wypadli konni. Nie mając innego wyboru, biegli w stronę Mese, czując na karkach oddech pościgu. Było pewne, że lada moment jeźdźcy rozniosą ich na włóczniach albo zostaną stratowani. W ostatniej chwili spostrzegli dwukołowy rydwan jakiegoś paniczyka, który wybrał się na nocną przejażdżkę. Może wracał ze schadzki z kochanką? To mogło tłumaczyć, dlaczego był sam. Hippias wskoczył od tyłu na platformę i ciosem w szczękę posłał zdumionego mężczyznę na bruk.

– Ty powozisz! – krzyknął Hippias.

Chosroes chwycił lejce i ostro pogonił konie. Wypadli na Forum Konstantinosa i przecięli je, pędząc aleją prowadzącą do portowej dzielnicy Tallasa. Konny pościg nie ustępował im o krok, a najbliższy jeździec zbliżył się niebezpiecznie, usiłując ich wyprzedzić i złapać za uzdę jednego z koni. Hippias posłał mu strzałę i żołnierz wyleciał z siodła. Pozostali zrobili się ostrożniejsi i zwiększyli dystans, ale nie odpuszczali. Gnali na złamanie karku, na szczęście o tej porze ulice były opustoszałe. Szalona jazda duktami Chrysopolis trwała już kilka minut i przed nimi zamajaczyły pudła nabrzeżnych spichrzy i magazynów, kreski masztów cumujących w porcie statków oraz łuk mostu spinającego z resztą miasta dzielnicę Lygos, leżącą na przeciwnym brzegu wąskiej zatoki.

– Na most! – polecił Hippias i wypuścił następną strzałę, tym razem jednak chybił.

Mieli szczęście – odrzwia wieży bramnej na przyczółku mostu były otwarte. Koła zaterkotały na zużytej nawierzchni, kiedy mknęli konstrukcją zawieszoną kilkadziesiąt stóp nad lustrem wody. Ponownie zagrał róg i nagle brona w wieży po drugiej stronie zaczęła opuszczać się z chrzęstem. Ścigający ich konni wpadli na most i pędzili za nimi galopem.

– Jesteśmy w pułapce! – zawołał z rozpaczą Hippias.

– Umiesz pływać? – zapytał mag.

– Tak, ale… – nie zdążył dokończyć, gdy Ariańczyk ściągnął lejce i rydwan gwałtownie skręcił w bok. Staranowali kamienną balustradę mostu i wśród przeraźliwego kwiku koni wpadli w ciemną toń.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...