Postapokalipsa kręciła mnie od zawsze. Światy dotknięte zagładą, nieliczni ocaleni odkrywający w sobie determinację, o jaką w normalnych czasach by się nie podejrzewali, i zmutowana flora oraz fauna. Nurt ten zdobywa też coraz więcej czytelników i, co za tym idzie, pisarzy próbujących swoich sił w kreowaniu rzeczywistości po katastrofie. Jedną z takich osób jest Meg Elison, której debiutancka powieść, "Księga Bezimiennej Akuszerki", zdobyła nagrodę im. Philipa K. Dicka. Mam już wystarczająco powodów, żeby nie przepuścić lektury koło nosa.
W książce podążamy za nienazwaną położną. Jej spokojne i dostatnie życie zostaje przerwane wraz z pojawieniem się nowej choroby. Groźna gorączka o niewiadomym pochodzeniu zaczyna trawić znaczną część ludzkości, a prace nad lekarstwem grzęzną w martwym punkcie. Większość zarażonych umiera. Co ciekawe, ciąża i związany z nią poród oznaczają wyrok śmierci zarówno dla matki, jak i dziecka. Niewielu zaraza ominęła, nielicznym udało się ją przeżyć. Do tej drugiej grupy zalicza się tytułowa akuszerka, starająca się od tej pory przetrwać w nieprzyjaznym świecie.
Historia raczej sztampowa, szczególnie że nigdy nie dowiadujemy się, co było przyczyną katastrofy. Ba, właściwie żadnej postaci w powieści to za bardzo nie interesuje. Jako że gorączka strawiła przede wszystkim kobiety, po drodze spotykamy głównie mężczyzn. I tu zaczyna się coco jambo. Według pisarki w świecie bez płci pięknej olbrzymia większość facetów staje się agresywnymi skurwysynami. Właściwie nawet źle to ująłem – nie zaczynają biegać dookoła z baseballami, wyrzynając się nawzajem. Po prostu na widok dziewczyn zamieniają się z penisami na łby, czyniąc z nich seksualne niewolnice, nierzadko doprowadzając do ich śmierci. Wyjątkiem są geje, oni tylko nie mają serca i zostawiają niewiasty samym sobie. Dawno nie czytałem tak jednostronnego przedstawienia oddania się zwierzęcym instynktom, szczególnie że nie ma tu żadnych innych pomysłów – kanibalizm, masowa reprodukcja, eugenika… nic tylko brutalny seks, orgie itp.
Jakby tego było mało, protagonistka robi wszystko, żeby jej nie polubić. W ciągu całej lektury kibicowałem jej, żeby sama trafiła w łańcuchy albo umarła po drodze. Dużą rolę odgrywa w tym narracja – przedstawienie akcji z perspektywy trzeciej osoby przeplata się z notatkami położnej. Niestety jej zapiski dotyczą głównie opisywania otaczającego jej świata, wydarzeń i jak bardzo chciałaby smyrnąć się po łechtaczce. Żadnych głębszych przemyśleń o katastrofie, życiu, ludziach spotkanych po drodze… Być może jest to emocjonujące dla nastoletnich czytelników, ale mnie to osobiście bardzo nużyło.
Narzekając dalej – bohaterowie są niewiarygodni, bez wyrazu, nijacy – zupełnie jakby plaga oszczędziła samych przeciętniaków. Meg Elison sama doprowadza do ciekawych sytuacji, zamykając niewielką grupę ludzi w zamkniętej przestrzeni, odizolowanych zupełnie od pustego świata i… nic. Z tych kilkudziesięciu stron wieje nudą, a położna myśli tylko o seksie. Gdy jednak udaje jej się oderwać od niego myśli, okazuje się, że to kobieta perfekcyjna. Jest nieomylna, wszystko jej się udaje, zna się absolutnie na każdej gałęzi medycyny i oczywiście z opresji wychodzi ZAWSZE obronną ręką, bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu, a nawet ekwipunku.
Pisarka czasem zabiera nas w odległe zakątki globu na zasadzie zapisków typu: "Tymczasem w Argentynie dwie kobiety płynęły sobie łódką i wygrzewały się na słońcu". Kompletnie nic nie wnosi to do fabuły! Osobiście nie podobało mi się też pokazanie dalszych losów pozostawionych w tyle bohaterów wraz z momentem śmierci – czy to ze starości, czy w wyniku grupowego gwałtu. Zero możliwości snucia własnych domysłów czy rozmyślań – każdy wątek ma swój początek i koniec, poszczególne etapy są wykładane jak kawa na ławę.
Książka nie jest do końca tragiczna. To takie sobie czytadło, któremu na siłę można dorobić filozofię, że przedstawia rolę kobiet w świecie bez kobiet. Pokazuje, iż bez skutecznej reprodukcji zmierzamy na łeb na szyję ku zagładzie (straszny truizm). Czy przetrwanie jednostki może być celem życia? Samotne wegetowanie wśród otaczającej nudy czy samobójstwo z powodu braku jakichkolwiek perspektyw? Bez dzieci świat zwyczajnie nie ma sensu.
Powieść zbiera dobre recenzje, jednak ani mi, ani żonie specjalnie nie przypadła do gustu i bardzo się męczyliśmy podczas lektury. Najbardziej rozśmieszył mnie fakt, że w prologu uczniowie z przyszłości muszą przepisywać grafomańskie ekscesy jakiejś wariatki, która z niewiadomych przyczyn urosła do rangi bogini. Jeżeli chcielibyście sięgnąć po "Księgę Beznadziejn… Bezimiennej Akuszerki", to nie wahajcie się ani chwili i wybierzcie jakąkolwiek inną książkę stojącą obok. Philip K. Dick przewraca się w grobie.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz