Początek
Tym razem wszystko poszło nie tak.
Głęboko w sercu podbitych ziem kwitł ruch oporu. Trwała twarda, bezlitosna i dzika wojna bez wytchnienia, honoru, chwały. Wojna, w której małe oddziały ludzi zmuszały potwory Iuza do płacenia krwią za swe czyny.
Hordy Iuza zmiotły z powierzchni ziemi wioski, miasteczka i miasta, zabijając także tych, którzy z nich uciekli. Mężczyzn, kobiety, dzieci i zwierzęta zaszlachtowano, a następnie wskrzeszono jako gnijące, bezwładne legiony potępionych. Iuz popędził do przodu z nieumarłymi potworami, wyrzynając wszystko na swej drodze, ale na ziemiach z tyłu nieświadomie pozostawił raka, który wgryzał się w jego serce.
Wędrowne oddziały bojowników o wolność znały się na zabijaniu. Składały się z twardych, milczących ludzi z głuszy, tropicieli, którzy nie podołali obronie granic i uświęconych ostępów, byłych strażników bezsilnych w obliczu hord demonów. Nadeszły wojska Iuza – demony i gnijące ciała otoczone gęstymi chmarami padlinożernych much – i zostawiły te niegdyś żyzne ziemie pokryte błotem i popiołem. Wojska przeszły, a za ich plecami powstała do walki rozrzucona garstka tropicieli.
Było ich niewielu, lecz budzili grozę. Bezdomni wojownicy atakowali kolumny zaopatrzeniowe Iuza, wyrzynali jego posłańców i skrycie zabijali zwiadowców. Nocami miecze kończyły życia wartowników. Zatruwano studnie i szykowano pułapki na drogach. Wkrótce całe oddziały musiały eskortować pojedynczych posłańców, a kolumny zaopatrzeniowe konwojowały legiony. Iuz wycofał żołnierzy z wojsk ofensywnych, żeby rozgromić wewnętrznych wrogów, ale zabójcy nadal uderzali. Walczyli nieustannie, podstępnie, z nieskończoną przebiegłością i bez krzty litości. Pozostawiając za sobą jedynie ciała, okaleczali nawet własnych zmarłych, tak aby nie przydali się oni nekromancerom Iuza. Nie udało im się obronić własnych ludów, więc teraz odpłacali najeźdźcom samobójczą wojną.
W końcu szczęście przestało im sprzyjać. Iuz porzucił plany podboju na rzecz rozprawienia się z oddziałami bojowników o wolność. Połowa z nich zginęła w ciągu kilku zaledwie tygodni. Reszta walczyła z dziesięciokrotnie większym gniewem, rano, w południe i w nocy. Iuz zajął się wnętrzem podbitych ziem, zmniejszając armię, a ludzie, elfy i krasnoludy z sąsiednich państw krok po kroku zaczęły spychać demony ze zdobytych obszarów. Iuz przegrał wojnę. Bojownicy wolności, co do jednego, wyczerpani, udręczeni i umierający, nadal walczyli wiedząc, że wygrali. Spłacili swój dług.
Nadeszły ostatnie dni wojny, czas, kiedy można odpocząć wiedząc, że koszmar wkrótce się skończy. Niektórzy jednak zasmakowali w walce i rzezi. Była w nich siła, która wynikała z działania, a napięcie stało się dla nich niczym narkotyk.
Najdzikszym, najbardziej śmiałym ze wszystkich przywódców wojennych oddziałów był Recca – mistrz szermierki i ostatni lord trawiastych elfów. Od trzystu lat nauczał sztuki władania bronią, wybierając tylko najbardziej oddanych, przebiegłych i najdoskonalszych uczniów. Jego ostrze cięło szybciej niż myśl, a w walce poruszał się jak w tańcu. Jego miecz, smoliście czarny z głownią w kształcie czaszki wilka, był wystarczająco ostry, by przeciąć konia na pół.
Gdy wojna z Iuzem miała się ku końcowi, przy Recce pozostało jedenastu towarzyszy - tropicieli i bitewnych magów zaprawionych w boju. Miał także jednego ucznia, który różnił się od niego tak jak żelazo różni się od jedwabiu: zamyślonego, wielkiego, ponurego człowieka, który nie miał już imienia.
Recca był charyzmatyczny i nonszalancki, szykowny i przebiegły, sprytny i uwielbiany. Przyjął tego ucznia, ponieważ wyglądało na to, że chłopak umie słuchać i szybko się uczy. Recca nauczył go walczyć, tropić, polować, a przede wszystkim myśleć. Odbyli razem wiele długich tajnych misji – nauczyciel i uczeń, przywódca i podopieczny. Oddanie ucznia oparte było na dziwnym poczuciu honoru, które pielęgnował w głębi duszy. Recca wątpił, czy kiedykolwiek wpoi mu odpowiedni zmysł praktyczny.
Mistrz i uczeń leżeli we wrzosach, ramię przy ramieniu. Pancerz Recci, chociaż pogięty i porysowany w wielu bitwach, wciąż przyciągał uwagę, hełm wykonano na podobieństwo krzyczącego orła. Ekwipunek ucznia był zniszczony, pogięty i pozbawiony ozdób. Ci dwaj różnili się jak ogień i woda. Recca był szczupły i szalenie przystojny z bursztynowymi oczami i złotymi, jedwabiście delikatnymi włosami, a jego uczeń, niemal niewidoczny w otaczającej go roślinności, ogromny i odpychający. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, Recca sądził, że chłopak jest zbyt duży i zbyt masywny, żeby poruszać się bezszelestnie, jednak, o dziwo, zawsze skradał się cicho niczym kot. Nie, nie kot – niedźwiedź, ciemny, przerażający i wielki.
Wojna nauczyła chłopaka, jak przegrywać, pokazała mu nienawiść i pustkę. Posługiwał się mieczem z surową zręcznością, którą Recca uważał za prostacką. W jego ruchach nie było żadnej ekstrawagancji, żadnego stylu – jedynie brutalna, nieuchronna skuteczność. Sława Recci miała źródło w jego geniuszu, bezlitosnej szybkości i wybujałej charyzmie. Ale w ciężkich czasach pocieszenia szukano w ludziach niestrudzonych, skutecznych. W ludziach takich jak uczeń Recci.
W miarę, jak trwała wojna, przyzwoitych celów było coraz mniej. Jedyne oddziały Iuza, jakie napotykali, wycofywały się, i małe grupy bojowników wolności mogły jedynie gnębić ich zwiadowców.
Nagle jednak najeźdźcy popełnili błąd. Generał demon zgromadził oddziały pomocnicze, by wybudować umocnienia polowe. Znajdował się tam generał, oficerowie, urzędnicy – i to strzeżeni tylko przez niezdarne, gnijące zombie uzbrojone w łopaty i grabie. Żadnych otchłannych nietoperzy, żadnych demonów. Bojownicy mieli zabić generała Iuza. Byłby to ich największy sukces w całej wojnie. Sława Recci miała stać się nieśmiertelna.
Wojna miała się ku końcowi i nadszedł czas, by pomyśleć o przyszłości. Nowe pokolenie będzie potrzebowało bohaterów, żeby uczynić z nich władców. Imię Recci, jako bohatera ruchu oporu, zabrzmi w setkach tysięcy uszu...
Recca sądził, że ten atak będzie łatwy, ale jego uczeń się z nim nie zgadzał. Wielki człowiek przyglądał się rozrzuconym grupkom zombie, kopiącym doły i ciągnącym kamienie. Spojrzał na namioty generała i na niewielu strażników stojących na wzgórzach, i ponownie schował się w trawie.
- Wycofajmy się. To pułapka.
Mówił basem – cichym, ponurym, zdecydowanym. Elf obrócił się, żeby popatrzeć na swego ucznia i uniósł brew.
- A skąd to wiesz?
- Źle mi to pachnie.
- Co? Stałeś się pół człowiekiem, pół piekielnym ogarem? -Rozbawiony Recca obrzucił go kpiącym spojrzeniem. – Kłopot z ludźmi polega na tym, że nie potrafią pogodzić się z logiką! Przewagę zapewnia nam inteligencja i wyszkolenie, a wyszkoliłem cię przecież znakomicie. Każdy twój ruch jest należycie precyzyjny. – Uśmiechnął się. – Pamiętaj: zło może i jest sprytne, ale nigdy przebiegłe ani wyrachowane.
Gdyby jego uczeń był niedźwiedziem, pewnie zaryczałby z wściekłości. Wielki mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale Recca zdążył już ześlizgnąć się ze szczytu wzgórza, aby wydać rozkazy swym ludziom.
Leżeli tam w ukryciu – wymalowani, zakamuflowani i prawie niewidoczni. Cała jedenastka słuchała przywódcy, powierzywszy mu swoje życie. Recca rozejrzał się po okolicy i wypełnił umysł obrazami swego zwycięstwa i chwały.
- Nadchodzą! Kolejne iuzowe szkodniki, które trzeba wyplenić! Generał, i to bez widocznej ochrony! – Elfi dowódca dzielił się z nimi swoją pewnością. – Zabijemy go.
Generał Iuza. Jedyny demoniczny dowódca zabity w tej wojnie, i jego głowa miała przypaść właśnie Recce! Recca rozsunął roślinność i przedstawił swym ludziom zwycięski plan.
- Umacniają tę dolinę. To znaczy, że musimy działać szybko. – Recca zabierał się do dzieła z przejęciem godnym artysty. – Przeszukają to wzgórze. To doskonałe miejsce na środek ich umocnień. Tak więc ukryjemy się i zaatakujemy, gdy pojawi się generał. Chciałbym, żebyście wspólnie zaatakowali robotników. To ściągnie na was ich uwagę. Wtedy zabiję generała. Uciekniemy w dół wąwozu, do tamtego lasu. Rozstawcie pułapki, żeby pozbyć się pościgu. Spotkamy się przy złamanej sośnie godzinę po zmroku. – Poklepał ludzi po plecach i pożegnał się. – Dobrych łowów!
Uczeń nie odszedł. Ogromny i ponury mężczyzna ociągał się. Nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie śmiał na głos i nigdy nie męczył. Jego miecz sterczał za pasem, stale gotowy, by go szybko wyciągnąć.
- Będę cię osłaniał, mistrzu Recco.
- Nie potrzebuję cię. – Elf wolno położył dłoń na rękojeści swego czarnego miecza, który zawsze należał do mistrza szermierki elfów. – Mój miecz i ja mamy robotę.
Uczeń stał niewzruszony.
- Wobec tego zapewnię ci dość miejsca, żebyś mógł tego dokonać. Poprowadził swego mistrza do najlepszego z możliwych ukrycia – nie oczywistej kryjówki, ale terenu, gdzie schować mógł się jedynie tropiciel. Uczeń użył miecza, żeby ściąć cienki dywan martwej, suchej trawy i wślizgnął się pod niego. Zniknął. Nie chcąc pójść jego śladem, samotny Recca stał dumnie na szczycie wzgórza, aż w końcu rozwaga powiedziała mu, że należy się schować.
Wkrótce rozległy się niemrawe kroki. Nieumarli słudzy przyszli, by zbudować mur dla swego pana. Z nimi nadszedł nadzorca – generał, jego skrybowie i doradcy – wszyscy przekonani, że nic im nie grozi, skoro znajdują się tak daleko za własnymi liniami. Nagle zabrzmiały odgłosy ataku – wojenne okrzyki tropicieli i dźwięki zaklęć. Recca ujrzał swoją ofiarę. Generał stał i patrzył na walczących. Elf podniósł się cicho, przemykając, by zaatakować go od tyłu...
I wtedy wszystko poszło nie tak.
Jedenastka Recci zajęła się nieumarłymi, ale nagle w powietrzu rozległy się przeszywające krzyki. Niezdarne, gnijące ciała na zboczu pękły, gdy znajdujące się w martwych kształtach postacie wzbiły się w powietrze. Zombie rozpadły się i przybrały postać pokrytych wnętrznościami, wyjących potworów z szarą skórą, kłami i pazurami. Krwiożercze i oszalałe z wściekłości monstra rzuciły się na bojowników o wolność.
Upiory!
Recca ciął mieczem, ale jego ofiara była zaledwie iluzją -czarem rzuconym przez wroga, który okpił go i ośmieszył. Z namiotów Wzleciały w powietrze inne kształty, otchłanne nietoperze i ogromne, gnijące demony z czaszkami zamiast głów, podczas lotu wypluwające z siebie kwas. Chmura kwasu trafiła w ludzi Recci, zmieniając trzech z nich w nagie szkielety i rozpraszając pozostałych.
Demon podobny do ropuchy rzucił się z chichotem w górę zbocza w kierunku Recci. Od stóp do głów okrywały go ropiejące wrzody, wściekle szczerzył kły. Biegnąc, pazurami krzesał iskry z głazów. Skoczył i wylądował na wzgórzu, rycząc z żądzy krwi i radości.
Gdy potwór zbliżał się, trzy upiory zaatakowały Reccę. Okręcił się wokół jednego, ciął, okręcił, ciał ponownie. Ostatni potwór uderzył. Recca pobiegł i skoczył, wirując niczym akrobata. Wylądował za ofiarą, pchnął mieczem w tył i poczuł, że trafia. Uwolnił ostrze, obrócił się i jednym oślepiającym uderzeniem ściął głowę wroga.
Za sobą usłyszał miecz uderzający z nieprawdopodobną prędkością – raz, dwa, trzy ciosy trafiły z potworną siłą. Recca zobaczył, jak jego uczeń wstaje, umazany ziemią i kurzem. U jego stóp leżały dwa martwe upiory, każdy niemal rozpołowiony.
- Odwrót! – zagrzmiał Recca. – Natychmiast!
Puścił się biegiem. Pędził tak, jak mógł to zrobić tylko trawiasty elf – najszybszy biegacz całego Flanaess. Ominął pułapki, schronił się w gęstych krzakach i głazach zbyt wielkich, żeby mogły tu wlecieć ogromne nietoperze, i spojrzał za siebie na wzgórze.
Widząc otchłanne nietoperze i upiory atakujące ich oddział, uczeń posłuchał go. Odwrócił się i rzucił w kierunku doliny, biegnąc ciężkimi susami ogromnego człowieka wąwozem zastawionym pułapkami. Dotarł do głazów, obrócił się i spostrzegł walczących niedaleko towarzyszy. Ocalało tylko pięciu, ale kierowali się do wąwozu i wystawili plecy na atak wroga. Uczeń rzucił okiem na wałczących i ruszył do przodu.
- Mistrzu, pójdę pierwszy. Odwrócę ich uwagę, a ty zaatakujesz zza moich pleców.
Recca jednym spojrzeniem ocenił sytuację i schował miecz do pochwy.
- Nie.
Jego uczeń popatrzył zdumiony, jakby nie rozumiejąc słów, które przed chwilą usłyszał.
- Dlaczego?
Honor! Ludzie tacy jak Recca i jego tropiciele nie mogli sobie pozwolić na luksus honoru. To rzecz głupich rycerzy siedzących w zamkach. Przeżycie to sztuka praktyczna. Jedynie ci, co przeżyją, wracają do walki, zabijają i zwyciężają. Recca zmierzył ucznia pogardliwym spojrzeniem. Gardził miałkim rozumem człowieka.
- Masz zbyt rozwinięte poczucie sprawiedliwości.
- Możemy ich uratować!
- Nie możemy! – Recca popchnął ucznia do przodu. – Przegraliśmy, więc uciekajmy, póki jeszcze możemy i ocalmy życie, by ich pomścić!
Uczeń wpatrywał się w niego, zszokowany i zagubiony.
- Zrobili, co im kazałeś!
- Bo musieli to zrobić! – Recca coraz bardziej denerwował się na górującego nad nim ucznia. – Są żołnierzami, a żołnierze to narzędzia! Pozbywasz się ich, kiedy nie są już potrzebni.
Recca odwrócił się, by odejść. Jego uczeń obserwował go przez chwilę, odwrócił się...
I zaatakował.
Był młody, ale miał w sobie siłę, która mogła przenosić góry. Rzucił się przez trawę i wbił miecz w otchłannego nietoperza, pozbawiając go skrzydła. Nietoperz wrzasnął i wyrzucił z siebie chmurę kwasu. Uczeń zanurkował, przetoczył się i kwas chybił, obalając kolejnego nietoperza. Mężczyzna podniósł dłoń i trawa ożyła, przykuwając stwora do ziemi. Wtedy jednym płynnym ruchem zamachnął się mieczem i dwa nietoperze padły martwe.
Tropiciele biegli, przedzierając się w stronę wąwozu. Upiory wyskakiwały z trawy niczym włócznie, ale uczeń ciął je, osłaniając rannych towarzyszy, którzy wzajemnie pomagali sobie w ucieczce. Walczył jak nigdy dotąd – szybko, mocno, precyzyjnie. Był jak śmierć - szybki, bezlitosny i nieustępliwy. Skamieniały Recca patrzył na walkę swego ucznia.
Ten człowiek powstrzymał demony. Zatrzymał ich! Jeśli ocalali powrócą z wieściami o ucieczce Recci z pola walki, jego marzenia o władzy legną w gruzach. Elf parsknął i rzucił się do walki. Spektakularnym saltem przeskoczył wroga, obracając się, by ciąć zmiennokształtnego w kręgosłup.
Demon-ropucha przyglądał się walce z oddali. Stanął na tylnych łapach, krtań nabrzmiała mu, gdy wyzywająco zaryczał. Z takim demonem nie mógł się zmierzyć nikt prócz mistrza szermierki. Recca porzucił bitwę i pobiegł w kierunku upatrzonego wroga. Krzyknął przeraźliwie, czując w swych żyłach moc orła. Był Reccą, niezwyciężonym mistrzem ostrza!
Demon miał własny miecz, ale nie zadał sobie trudu, by go wyciągnąć. Nagle znikł z pola widzenia. Zdezorientowany Recca stanął, rozglądając się dookoła. Po chwili jednak zatoczył się, gdy coś przeszyło mu plecy. Demon stał za nim, rycząc z uciechy. Recca okręcił się i ciął, ale monstrum znikło. I znowu pazury rozpruły go z tyłu, rozdzierając pancerz i szarpiąc ciało. Recca zatoczył się do przodu i ciął na oślep, a potem coś wytrąciło mu miecz z dłoni. Demon zarechotał, a jego krtań napuchła. Recca sięgnął po sztylet i rycząc z wściekłości rzucił się na przeciwnika.
Chichocząc, demon uderzył, trafiając w złotego orła i przeszywając pazurami pierś Recci. Elf padł na kolana i patrzył w niemym przerażeniu. Demon cofnął szpony i Recca poczuł, jak rozdziera mu płuca. Nagle jednak z rykiem odskoczył do tyłu. Przed oczami błysnął mu miecz. Uchylił się, ale nie uniknął kopniaka solidnym butem. Zatoczył się i dojrzał napastnika. Był to uczeń Recci.
Demon znikł. Uczeń zawirował i zamachnął się, ale potwór krzycząc znalazł się za jego plecami. Chwycił miecz i złamał klingę. Uczeń obrócił się i z gniewnym pomrukiem wyrwał czarne ostrze ze słabnącego uścisku Recci. Ciął szybkim i okrutnym ciosem, ale demon znikł na sekundę przed tym, zanim ostrze trafiło.
Uczeń odwrócił miecz i pchnął w tył, uderzając demona, gdy zjawił się ponownie. Z trzewi potężnej ropuchy trysnęła czarna, parująca krew. Potwór krzyknął, wyrwał z ciała ostrze i znowu znikł. Wirując, uczeń ciął w dół potężnym ciosem zamierzonym w pustą przestrzeń za swymi plecami.
Demon pojawił się znowu. Cios rozciął go na dwoje, przechodząc przez czaszkę i pierś. Inne potwory, widząc śmierć swego przywódcy, zaczęły się wycofywać. Kiedy wojownik ryknął, uciekły w mrok.
Recca jeszcze żył. Żył dość długo, by zobaczyć, jak jego uczeń wygrywa walkę, którą on sam przegrał.
* * *
Uczeń pracował w milczeniu. Z kamienną twarzą odciął dłoń i stopę Recci, by nekromancerzy nie mogli wykorzystać ożywionego ciała do walki, i pogrzebał swego mistrza w tej samej płytkiej, zakurzonej szczelinie, w której krył się przez atakiem. Umieścił głowy zabitych przez Reccę przy jego głowie i stopach. Nie modlił się, ponieważ bogowie to oszustwo, które zniewala słabych.
Recca odszedł. Stanął do próby i nie zdołał jej przejść. Uczeń wziął jego miecz, by uczcić mistrza, pozwalając ostrzu dalej wykonywać swoje dzieło.
Ściemniało się. Żaden ranny nie przeżył, a potwory miały wkrótce powrócić. Uczeń - bezimienny wojownik – po raz ostatni rzucił okiem na miejsce ostatecznej bitwy swego mistrza. Spojrzał raz, odwrócił się i odszedł.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz