Królewski zwiadowca

5 minut czytania

okładka, królewski zwiadowca

Trzymając w rękach "Królewskiego zwiadowcę" zastanawiałem się, ile jeszcze "ostatnich" części cyklu pt. "Zwiadowcy" przyjdzie mi czytać. Jedna z pięknych polskich piosenek mówi: "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść... niepokonanym". Czy John Flanagan wciąż pisze, bo nadal w jego głowie rodzą się pomysły, które zachwycą i porwą czytelników tak, jak to robiły dotąd? Czy może autor kieruje się kompletnie inną, bardziej przyziemną kwestią, jaką można ująć wieloma powiedzeniami, choćby: "kuj żelazo, póki gorące"? Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że "Zwiadowcy" to źródełko, które prędko nie wyschnie. A skoro Opatrzność daje, czemu by nie skorzystać? Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć się za lekturę i przekonać, czy Australijczyk i tym razem przeskoczył poprzeczkę, którą sam sobie zawiesił na wysokim poziomie.

Dotąd było w zwyczaju, że wraz z każdym następnym tomem zmieniało się miejsce, w którym rozgrywały się zawarte w nim zdarzenia. Dotąd. Tym razem John Flanagan zdecydował się na inny literacki zabieg i zmienił nie lokację, a czas. Historia "Królewskiego zwiadowcy" rozgrywa się bowiem w królestwie Araluenu, jednak dzieje się to wiele lat po tym, kiedy mieliśmy przyjemność gościć w nim ostatnio, a nadgryzienia zębem czasu widać dosłownie wszędzie. Panujący dotychczas król Duncan od dawna walczy z chorobą, a pod jego nieobecność władzę w królestwie dzierży jego córka – Cassandra, z towarzyszącym jej sir Horacem – Pierwszym Rycerzem Królestwa. Halt, obecnie emerytowany zwiadowca, zdecydowaną większość swego czasu spędza z lady Pauline. Zmienił się nawet dowodzący Korpusem Zwiadowców – aktualnie pieczę nad wszystkimi zwiadowcami trzyma Gilan. Gdzie się nie spojrzy, widać upływ czasu, wymalowany dobitnie siwizną na włosach i zmarszczkami na twarzach bohaterów. Litościwy dla reszty los okazał się okrutny dla Willa – niekwestionowanego bohatera cyklu "Zwiadowcy" dotknęła osobista tragedia, z którą niezawodny i nieugięty dotąd mężczyzna nie może sobie poradzić. Widząc pogarszający się stan przyjaciela, Halt, Gilan, Cassandra, Horace i lady Pauline dochodzą do wniosku, że jedynym sensownym rozwiązaniem tego problemu będzie... znalezienie ucznia Willowi. Jeszcze żebyście wiedzieli, kto nim zostanie!

Wydaje mi się, że, by właściwie ocenić tę książkę, należą ją podzielić na dwie części. Jedna z nich to ta, która poświęcona została szkoleniu ucznia przez Willa i która niesamowicie przypomina... pierwszy tom pt. "Ruiny Gorlanu". Przypomina to nie znaczy, że jest tak samo dobra – nie wiem jak wam, ale mnie nie sprawiało wielkiej frajdy ponowne przechodzenie przez wszystkie etapy na drodze od nikogo do dobrego ucznia zwiadowcy. Kolejny raz zostało przedstawione, jak adept uczy się podstaw podstaw, później podstaw, a następnie rzeczy nieco bardziej zaawansowanych z zakresu strzelania z łuku, rzucania nożem, ukrywania się w cieniu, jazdy konno, tropienia i całej reszty, którą tak dobrze zna każdy szanujący się fan serii "Zwiadowcy". O ile za pierwszym razem wszystko to było fascynujące, potrafiło zaczarować i zainteresować, o tyle obecnie miałem problemy z odepchnięciem myśli, że przecież kiedyś już to przerabiałem. Choćby autor stanął na głowie, obrócił się cztery razy i zapiszczał kobiecym głosem, powielenie czegoś, co ludzie znają, nigdy nie da takiego samego efektu, jaki dało za pierwszym razem – to jasna sprawa. W tym momencie, nieco na jego obronę, można sobie zadać pytanie: do licha, a niby o czym miałby pisać Flanagan, skoro dotąd opisał już cały, szeroki wachlarz nowych miejsc i wielką stertę wspaniałych wydarzeń oraz przygód? Nie można zapomnieć, że "Królewski zwiadowca" jest oznaczony liczbą 12. Jednak tym samym wracam do kwestii z pierwszego akapitu i zadaję sobie pytanie: czy ta książka powstała dla autora, czy dla nas?

Drugą stronę tego literackiego medalu stanowi ta właściwa akcja, która mogła rozegrać się dopiero wtedy, gdy uczeń został na tyle wykształcony, by móc wziąć udział w przygodzie. Dopiero w tym momencie zaczyna się czuć bogactwo obecnego tomu, bowiem w końcu dostaje się to, co jest najbardziej cenione w "Zwiadowcach". Fabuła została sensownie przemyślana, potrafi wciągnąć i zaintrygować. Wydarzenia są ciekawe, momentami nieprzewidywalne, a poszczególne rozdziały – jak zwykle – kończą się tak, by tylko zrobić większą ochotę na kolejne. Końcówkę napisano w dobrym stylu – potrafi podnieść ciśnienie i sprawić, że czytelnika ogarnia strach w obawie o życie bohaterów. Ponownie dostajemy od Australijczyka pokaźną dawkę humoru, przedstawioną przeważnie w formie pojawiających się regularnie ironii bądź sarkazmów, które zawdzięczamy głównie niepodważalnie wiodącym w tej kwestii prym konikom zwiadowców. Zdecydowanie czuć, że to wciąż ci sami, dobrzy "Zwiadowcy", których czyta się z przyjemnością.

Stylowo książka nie odbiega od pozostałych tomów – Flanagan wciąż używa przyjaznego młodym czytelnikom języka, w którym na próżno szukać przekleństw. Muszę przyznać, że w życiu nie podejrzewałbym autora o taki los, jakim obdarzył Willa – poznamy go na samym początku lektury. Czyżby w trakcie pisania wszystkich poprzednich 11 części Australijczyk nieco dojrzał i zrozumiał, że, jak czasem coś się skończy źle, to świat się nie zawali? Cieszy też fakt, że w książce zwrócono uwagę na wydarzenia, które miały miejsce wcześniej – gdy dowiadujemy się, że kiedyś Wyrwij wygrał stracie z Piaskowym Wichrem, zostaje wytłumaczone, iż obecny Wyrwij to nowy konik, a poprzedni – który wygrał wspomnianą gonitwę – udał się na zasłużoną emeryturę. Może to tylko drobnostka, ale czy to nie one składają się na całość?

"Królewski zwiadowca" został spisany na 487 stronach, na które składa się 55 stosunkowo krótkich rozdziałów. Dzięki temu regularnie dochodzi się do miejsc, w których można bez obaw przerwać lekturę, choć zwykle pragnienie jest przeciwne – trudno się od niej oderwać. Jako że lubię się czepiać szczegółów, nie mogę nie wspomnieć o literówkach, które wyjątkowo mnie drażnią, zważywszy, że już w pierwszym rozdziale mamy napisane za pierwszym razem imię "Dennis", a drugi raz "Denis" – do wyboru, do koloru. Tytuł najbardziej pieprzniętego zdania trafia z mych rąk do: "Linie prowadziła na wschodni północny wschód". Gdy dorzucę do tego kilka innych niedociągnięć, które pojawiały się od czasu do czasu, dochodzę do wniosku, że korekta to kwestia, jaką powinienem przemilczeć. Reszta – wyłącznie na plus! Książka została ładnie oprawiona, użyty papier jest dobrej jakości, a wybrany font nie męczy oczu, co sprzyja długiemu czytaniu.

Jak można podsumować tę pozycję? Sytuacja wygląda tu niemal identycznie jak w przypadku "Zaginionych historii". Nie da się ukryć, że na tle wybitnych co poniektórych poprzedniczek "Królewski zwiadowca" prezentuje się solidnie i nieźle, ale... tylko solidnie i nieźle. Nie sądzę, by komukolwiek spodobał się najbardziej ze wszystkich dotąd znanych części, ba, by zdobył miejsce w pierwszej trójce. Z drugiej strony to wciąż ci sami, dobrzy i przyjemni w odbiorze "Zwiadowcy", z którymi można przeżyć ciekawą przygodę oraz wiele radosnych chwil. Nie wyobrażam sobie też, by tego tomu mogło zabraknąć na półce prawdziwego i szanującego się fana "Zwiadowców". Skoro ktoś przeczytał 11 tomów, z natury powinien zechcieć zapoznać się i z tym. Jeśli tylko nie nastawi się na wspaniałą lekturę i nie będzie oczekiwać istnego mistrzostwa świata, z pewnością się nie zawiedzie i przeżyje literacką podróż w doskonale znanym sobie klimacie, którą będzie wspominać jak najbardziej pozytywnie, dlatego też gorąco polecam!

Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
9.24 Średnia z 34 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Szczerze, bez obrazy dla nikogo, chciałbym poinformować, że 12 część Zwiadowców nie odbiega od reszty, ciągle zachowuje ten sam poziom sztuki literackiej : jak dla mnie ciągle wybitny, dorównujący początkom tej serii. Mam wielką nadzieje, że John'owi tak szybko nie zabraknie pomysłów. Każda książka tej serii tak mnie zaciekawiła, że nad przeczytaniem każdej spedziłem jedna noc. Aż do teraz z przyjemnością sięgam po jego książki i czytam je po wielokroć,a także dzielę sie nimi z przyjaciółmi, którzy są nimi zachwyceni.Jak wyżej wspomniałem, wybitny autor. Z przyjemnością przeczytam kolejne częsci i nie mogę się doczekać kiedy wyjdą. To tylko moja opinia, każdy może ją mieć, dla mnie zawsze ,, Zwiadowcy'' będą numerem 1 i nie będe żałował pieniędzy na kupno książek.;]
Pozdrawiam, i Szczęśliwego Nowego Roku;]
0
·
Ja odniosłem wrażenie podobne do tego, które Tamc. opisał w swojej recenzji.
Co więcej, gdy zobaczyłem, że John planuje kolejne części - właściwie już niebawem - to niesmak tylko się pogłębił.
Zwiadowcy zawsze dla mnie będą jedną z najlepszych serii - a już na pewno Cesarz Nihon-Ja. Przypominam, że miała to być pierwsza ostatnia część sagi Do tej księgi nie miałem żadnych zastrzeżeń, a jeśli już to naprawdę niewielkie. Ale z czasem stała się przewidywalna - chociażby wątek miłosny - nie wiem jak Wy, ale ja nie miałem problemów z przewidzeniem zakończenia
Obawiam się tylko, że im dalej, tym gorzej. Nie chcę, żeby coś popsuło moje odczucia (jak najbardziej pozytywne) do Zwiadowców.
0
·
Dowiedziałam się o tej części już kilka miesięcy przed premierą. Przeszukałam różne strony w celu zdobycia informacji na temat fabuły. No i znalazłam co nie co.
W pierwszej chwili ucieszyłam się, bo zawsze chciałam przeczytać Zwiadowców, w której zawitałaby kobieta zwiadowczyni. Jednak zaraz pojawiły się domysły (patrząc na zakończenie części 11), że tą uczennicą będzie córka Cassandry. Nazwa królewski zwiadowca oraz proca na pierwowzorze okładki dawała do myślenia.
Wszystkie podejrzenia się sprawdziły, gdy w rękach trzymałam juz tę jakże wyczekiwaną księgę. Świadomość, kim jest Maddie, mnie odrzucała. Przez pierwszą połowę nie darzyłam jej sympatią. Irytowała mnie i wtedy szczerze współczułam Willowi. Jednak im dalej, tym lepiej. Przyzwyczaiłam się do tego faktu, a poprawa Madelyn sprawiła, że spojrzałam na tę postać z innej perspektywy. Ogólnie książka mnie zaskoczyła i nie ukrywam, że mi się podobała, jednak to nie ten majstersztyk, co Cesarz Nihon-Ja, czy chociażby Płonący most.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...