Prolog
Ka-Sedial medytował, siedząc w plamie światła na najwyższym piętrze budynku, który niegdyś stanowił miejską siedzibę lady kanclerz w Górnym Landfall. Pokój był naprawdę wspaniały, wypełniony dziełami sztuki, instrumentami astronomicznymi, rzadkimi księgami i przestrzennymi łamigłówkami – pokój zabaw kogoś, kto na edukację spogląda z pasją. Ka-Sedial nie zmienił tu prawie niczego od dnia, w którym zajął miasto, i doszedł do wniosku, że polubiłby poprzednią właścicielkę. On i Lindet mogliby wieść interesujące dyskusje, zanim ściąłby pani kanclerz głowę.
Siedział na wyściełanym stołku, zwrócony twarzą ku wschodowi, a zarazem ku przepięknemu witrażowi w oknie, z zamkniętymi oczyma, i cieszył się chwilą ciszy. Cisza i spokój były w jego przypadku rzadkim luksusem. Sedial zastanawiał się, czy w nadchodzących dniach zdoła zaznać ich nieco więcej. Rządzenie było obowiązkiem, straszną odpowiedzialnością, z którą niewielu umiało sobie poradzić z powodzeniem.
Pukanie do drzwi przerwało te rozmyślania i Sedial potarł oko, próbując pozbyć się uciążliwego bólu, pulsującego gdzieś na dnie oczodołu, po czym złożył dłonie na kolanach.
– Wejść.
Za uchylającymi się drzwiami ukazała się twarz mężczyzny w średnim wieku, o kwadratowej szczęce, a rysach ostrych i zdecydowanych, przywodzących na myśl wojskowego. Przybysz był średniego wzrostu, jednakże ramiona miał potężne i naznaczone czarnymi tatuażami ludzi-smoków. Ji-Noren pełnił, oficjalnie przynajmniej, rolę strażnika Sediala. W rzeczywistości był szpiegiem, mistrzem sztuk wojennych i jednym z kilkunastu ludzi-smoków, którzy woleli lojalności dochować Sedialowi, nie imperatorowi.
– Tak? – zapytał go Ka-Sedial.
– Znaleźliśmy dziewczynę.
– Dziewczynę?
– Tę, którą dałeś Ichtracii.
Sedial prychnął na wspomnienie swej zdradzieckiej wnuczki.
– Przyprowadź.
Minęło trochę czasu, zanim Ji-Noren wprowadził drobniutką Palo, mniej więcej dziewiętnastoletnią, niewątpliwie bardzo atrakcyjną – oczywiście gdyby Sedial był na tyle młody, by znajdować przyjemność w towarzystwie takich dziewcząt. Zadygotała, gdy Ji-Noren położył jej dłoń na ramieniu. Pochodziła z jednej z tych biednych rodzin, żyjących w straszliwych slumsach zwanych Ognistą Jamą. Miała być czymś w rodzaju pokojowego daru dla Ichtracii, niewolnicą, z którą Uprzywilejowana mogłaby uczynić, co tylko zechce. A Ichtracia po prostu uwolniła dziewczynę, ignorując rozkazy dziadka.
Sedial spoglądał na Palo przez chwilę i sięgnąwszy ku niej swą magią, starał się odszukać jakikolwiek ślad wnuczki. Gdyby spędziły razem choć trochę czasu, znalazłby coś, najlżejsze echo.
Nic.
Z rękawa dobył skórzane etui, które rozwinął, odsłaniając kilka fiolek i igieł. Wyciągnął jedną z metalowych drzazg.
– Daj mi rękę.
Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. Oczy uciekły jej w głąb czaszki, jak u ogarniętego paniką konia, i niewiele brakowało, a Sedial poleciłby Norenowi wbić jej nieco rozumu do głowy siłą. Zamiast tego jednak sam pochwycił niedoszłą niewolnicę za nadgarstek. Przekłuł żyłę na grzbiecie drobnej dłoni i rozmazał kroplę krwi opuszką kciuka, po czym zwolnił chwyt.
Zignorował przerażone skomlenie dziewczyny i spojrzeniem przywarł do plamki szkarłatu. Odetchnął płytko kilka razy i dotknął krwi swą magią, czuł, jak tworzy się most między jego ciałem a ciałem dziewczyny, między jego umysłem a jej.
– Kiedy widziałaś Ichtracię po raz ostatni? – zapytał.
Dolna warga dziewczyny zadrżała. Sedial delikatnie zwiększył nacisk magii i z ust małej Palo polały się słowa.
– Ani razu od dnia, gdy zostawiłeś mnie z nią. Odesłała mnie w kilka minut po twoim odejściu!
– I nie miałaś z nią później żadnego kontaktu?
– Nie!
– Wiesz, gdzie może się ukrywać?
– Nie wiem, Wielki Ka! Wybacz mi!
Sedial westchnął, starł krew z kciuka, używając czystej szmatki ze stołu za plecami. Wsunął igłę do etui i ponownie je zawinął, po czym machnął dłonią, odprawiając dziewczynę.
– Ona nic nie wie. Niech wraca do Jamy.
Ji-Noren pochwycił młodą Palo za ramię, ale ona ani drgnęła, tylko, szczękając zębami, utkwiła wzrok w Sedialu.
– Czy ty...
– Co, moja droga? – spytał zniecierpliwiony. – Czy nie zamierzam cię torturować? – Posłał jej swój najlepszy dziadkowy uśmiech. – Wierz mi, gdybym tylko sądził, że to by coś dało, byłabyś już w drodze do mych Kościanych Oczu. Ale jesteś przypadkową osobą, pozbawioną silnej woli, a bez względu na to, co o mnie słyszałaś, nie rozgniatam robaków jedynie z czystej złośliwości. Tylko z konieczności. – Raz jeszcze machnął dłonią i chwilę później po dziewczynie nie było śladu.
Ji-Noren powrócił po kilku minutach. Stał przy drzwiach pogrążony w milczeniu, podczas gdy Sedial próbował ponownie zanurzyć się w błogostan medytacji, jaki ogarnął go wcześniej. Bezskutecznie. Chwila spokoju przeminęła. Głowa go bolała. Miejsce za okiem pulsowało dotkliwie za każdym razem, gdy Sedial używał magii. Westchnął nieznacznie i dźwignął się na nogi. Podszedł do biurka po przeciwnej stronie pomieszczenia, usiadł i zaczął podpisywać rozkazy przeniesienia robotników Palo z budowania domów w północnej części do nowej fortecy wznoszonej na południu.
– Czy możemy odnaleźć Ichtracię w inny sposób? – zapytał cicho Ji-Noren.
– Nie – odparł Sedial. Prześledził spojrzeniem treść rozkazu i opatrzył dokument podpisem u dołu. – Nie możemy. Zwykłe sposoby zawiodły, przesłuchaliśmy każdego, kto miał z nią jakikolwiek związek.
– A sposoby magiczne?
– Uprzywilejowani z Dynizu nauczyli się chować przed Kościanymi Oczami już dawno temu. Nawet krew naszej rodziny nie wystarczy, bym przełamał jej obronę.
– A ten szpieg? Bravis?
Sedial spojrzał na posiniały nadgarstek. Siniec był sprawką jednej z wnuczek, Ichtracii, i jej czarów, ból za okiem – drugiej.
– Ka-poel go ochrania – powiedział cicho i podniósł wzrok ku pudełku na półce. Pudełko zawierało palec szpiega i kilka fiolek z jego krwią. Okazały się bezużyteczne, mimo to Sedial je zatrzymał.
– Poszerzyłem zakres poszukiwań do trzystu mil – oznajmił Ji-Noren. – Złapiemy ich.
To zapewnienie rozpaliło w piersi Sediala iskrę furii. Zdusił ją, podpisując się na kolejnym dokumencie i przykładając oficjalną pieczęć. Nie powinien w ogóle potrzebować żołnierzy przeszukujących piwnice i strychy w poszukiwaniu wnuczki i tego plugawego szpiega. Był przecież najpotężniejszym Kościanym Okiem na świecie. Znalezienie zbiegów powinno być dlań kwestią jednej myśli.
Miejsce za okiem znów zapulsowało. Tak czy inaczej, drugim najpotężniejszym Kościanym Okiem. I mimo bólu czuł odrobinę dumy z Ka-poel. Byłaby niesamowitą uczennicą albo potężną ofiarą. Tą drugą jeszcze mogła zostać.
– Ichtracia i szpieg albo są po drugiej stronie kontynentu, albo ukrywają się pod naszymi nosami. Skoncentruj poszukiwania w mieście. – Znów wstał i rozprostowując grzbiet, posłał Ji-Norenowi szeroki uśmiech. – Ka-poel rozmieniła swoje siły na drobne. Chroni swą magią dziesiątki ludzi, zamiast użyć jej jako broni. Gdyby nie była tak rozproszona, toby mnie zabiła.
Ji-Noren zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał, dlaczego to dobra wiadomość. Sedial poklepał go po ramieniu.
– Będzie nadal robić ten sam błąd. W końcu osłabnie na skutek moich ataków i wtedy ją złamię.
– Aha. A wiemy, gdzie ona jest?
– Na zachodzie. Nie jestem pewien, gdzie dokładnie, ale zakładam, że szuka pozostałych kamieni bogów.
– Nie wie, że już je mamy.
– Owszem, podejrzewam, że tego nie wie. – Sedial odwrócił się do człowieka-smoka. – Nadal się krzywisz.
– Wielu mamy tu wrogów – stwierdził Ji-Noren.
– Jak się spodziewaliśmy.
– Więcej, niż się spodziewaliśmy. I o wiele potężniejszych. Czytałeś, panie, raporty o tym, co tych dwoje magów prochowych zrobiło z siłami wysłanymi śladem lady Krzemień?
Sedial zignorował pytanie. Po jednym kłopocie naraz.
– Nie obawiaj się, przyjacielu. – Przeszedł przez pokój, kierując się ku drzwiom. Zbliżała się pora herbaty i może Sedial będzie mógł się nią delektować, zanim kolejny posłaniec przybędzie z jakimś niedorzecznym problemem, który wymaga rozwiązania. – Wygraliśmy niemal wszystkie bitwy stoczone na tym przeklętym kontynencie. Mamy dwa kamienie bogów. Kiedy przełamiemy zaklęcia Ka-poel nałożone na ten z Landfall, będziemy mogli działać.
– A lady Krzemień z tą nową adrańską armią na północy? – nie ustępował Ji-Noren. – Oni mają trzeci kamień.
– Ale nie wiedzą, jak go użyć. – Sedial zamilkł na moment, po czym podjął pokrzepiającym tonem: – Mają, ile tam? Trzydzieści tysięcy żołnierzy? Tylko w tamtym regionie mamy nad nimi przewagę jeden do czterech.
– Teraz mają Uprzywilejowanych i magów prochowych.
– To ich podkupimy – oświadczył Sedial. – Delegacja adrańska będzie bardziej spolegliwa niż uparta lady Krzemień. Może i zyskała armię, ale razem z armią dostała całą politykę Dziewięciu. Spodziewam się, że ta druga okaże się trudniejsza do opanowania niż pierwsza. – Położył dłoń na klamce i w tym samym momencie po drugiej stronie drzwi rozbrzmiały czyjeś pospieszne kroki. Sedial wywrócił oczami i otworzył. Za progiem zobaczył pokrytego potem i kurzem posłańca, który zatrzymał się, dysząc ciężko. – O co chodzi? – spytał ostro Sedial.
– Udało nam się, panie.
Sedial spojrzał na przybysza ze zdumieniem.
– Co niby?
– Kamień bogów, panie. Uprzywilejowani i Kościane Oczy mówią, że rozwiązali problem.
Trzeba było chwili, by do Sediala dotarło, co usłyszał.
– Są pewni? Przełamali zaklęcia mojej wnuczki?
– Tak, Wielki Ka. Absolutnie pewni.
Sedial uśmiechnął się szeroko. Odetchnął z ulgą i skinął głową posłańcowi, po czym zamknął drzwi i pospiesznie wrócił do biurka.
– Udało nam się, Norenie – szepnął.
– Gratuluję, Wielki Ka – odpowiedział ciepło człowiek-smok.
Sedial sięgnął pod blat i wyjął niewielkie pudełko na cygara, oznaczone herbem jego Domu. Pod wpływem dotyku zapulsowało magią i zaczęło robić się coraz cieplejsze i cieplejsze, aż wreszcie Sedialowi udało się przekłuć palec i wcisnąć odrobinę krwi w specjalny węzeł na spodzie. Wieczko pudełka odskoczyło, ukazując kilkadziesiąt kopert zabezpieczonych specjalnymi zaklęciami. Sedial wyjął je niemalże z czcią i podał Ji-Norenowi.
– Bezzwłocznie wyślij rozkazy do Dynizu.
– Na pewno jesteśmy na to gotowi? – spytał Ji-Noren zaskoczony.
– Czas uderzyć. Rozpocznij czystkę.
– A co z cesarzem?
– Cesarz to zaledwie kolejna marionetka. Będzie przekonany, że czystki dokonuje się w jego imieniu.
Ji-Noren spojrzał na rozkazy i Sedial dostrzegł mgnienie wahania w oczach człowieka-smoka. Zrozumiałego wahania. Po długiej i krwawej wojnie domowej większość Dynizyjczyków ze wstrętem odnosiła się do przelewania braterskiej krwi. A jednak nie można było tego uniknąć. Wrogowie muszą zostać zniszczeni zarówno w kraju, jak i poza jego granicami.
– Czy mogę ufać, że pozostaniesz u mego boku? – zapytał Sedial.
Rysy Ji-Norena stwardniały.
– Aż po grób.
– Dobrze.
– Zatem tak to się zacznie.
– O nie – poprawił go łagodnie Kościane Oko. – Zaczęło się przed dziesiątkami lat. Tak to się zakończy.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz