Facet z łukiem bardziej kojarzy się z postacią Robin Hooda niż członkiem drużyny Avengers. Jednak Clint Barton właśnie tą bronią posługuje się ze szczególnym uwielbieniem, nie wyróżniając się poza tym niczym nadzwyczajnym. W porównaniu do Hulka lub Thora wypada... przeciętnie. Po lekturze komiksu pt. "Moje życie to walka" można stwierdzić, że w tym między innymi tkwi jego urok.
"Hawkeye" to jedna z najbardziej cenionych serii "Marvel Now" obok "Miss Marvel". Jej atutem jest przyziemność akcji. Barton nie zajmuje się ratowaniem świata na możliwie najbardziej spektakularne sposoby – owszem, cechuje się altruizmem, ale komiks przedstawia jego prywatne życie i podejmowanie się zadań, można by rzec, niepozornych, o których nie każdy słyszy. Epizod pt. "Taśma" jest tego przykładem. Przedstawia wydarzenia o dużej wadze, lecz dzięki szpiegowskiemu charakterowi historia nie przypomina tradycyjnego superbohaterskiego komiksu.
Jeśli mowa o odcinkach "Hawkeye'a", chwilami można poczuć się jak podczas czytania kryminału. Fabuła nie jest przedstawiana chronologicznie – zdarza się, że przeskakujemy z jednej linii czasowej do drugiej, co zwiększa zainteresowanie, ale też sprawia, że w umiarkowanym tempie odkrywamy okoliczności danej sytuacji, jak do niej doszło, o co w niej chodzi... Parokrotnie udziela się także napięcie, gdyż Clint często wpada w kłopoty albo balansuje na granicy niebezpieczeństwa, a na zupełny brak zaskoczeń również nie można narzekać (i tu wyróżnia się właśnie "Taśma").
Na pozytywny odbiór wpływa główny bohater – co prawda znany i należący do drużyny Avengers, to jednak nieobdarzony niezwykłymi mocami. Dzięki temu komiks prezentuje inne podejście do superbohaterów, pokazując jednego z nich jako zwykłego człowieka, który nic sobie nie robi z własnych ograniczeń. Podchodzi do nich z dystansem, często ujawniając pokłady humoru, gdy w narracji ironicznie odnosi się do niekoniecznie udanych akcji czy wpadnięcia w nowe problemy. Przykładowo – w "Wisience" wylicza najokropniejsze pomysły, na jakie wpadł w całym epizodzie. Jak tu go nie lubić?
Bartonowi często pomaga Kate Bishop. Ich relacje z jednej strony są przyjacielskie, wręcz jak w starych filmach akcji, chociaż tu postacie są różnych płci. Droczą się między sobą, ale wiadomo, że w razie potrzeby Clint nie zostawi Kate na pastwę losu, podobnie jak ona jego. Z drugiej strony – w dialogach można wyczuć, że te stosunki trochę wykraczają poza zwykłe kumplowanie się. Ta niejednoznaczność rozmów to istotny atut komiksu.
Język "Hawkeye'a" jest bardzo potoczny, do czego trzeba się przyzwyczaić. Tłumacz na pewno miał trudne zadanie, lecz udało mu się odtworzyć uliczny slang i momenty humorystyczne. Całość doskonale uzupełniają minimalistyczne, niepozorne ilustracje. Utrzymane w stonowanych kolorach (przeważnie są to niebieski, fioletowy, żółtawy i biały), co już oddaje okładka, tworzą charakterystyczny klimat. Zresztą za ten odpowiada również kilka koncepcji takich jak niosąca niebezpieczeństwo kobieta (femme fatale). I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie...
...epizod z "Young Avengers Presents", który zrywa z tym, co wyżej opisałem. Przedstawia początek znajomości Clinta z Kate – już bez dawania subtelnych sygnałów, że ta dwójka nieco ze sobą flirtuje, za to prezentując ich relacje na zasadzie mentor – uczennica. Pojawia się wątek miłosny – niezrozumiały dla czytelnika nieznającego serii od pierwszych zeszytów (dostajemy od razu szósty). Wydźwięk historii jest moralizatorski, a kreska efektowna. To już ten typowy superbohaterski Marvel, niestety, w nieznośnym wydaniu. Jednak to tylko ostatnia część komiksu, który jako całość pozostaje godny polecenia. Zapowiada się bardzo dobra, nietuzinkowa seria z sympatycznymi postaciami.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz