Fragment książki

3 minuty czytania

Rincewind uśmiechnął się grzecznie do obcego i rzucił parę słów po chimerańsku. Szczycił się płynną znajomością tego języka, lecz przybysz zrobił tylko zdziwioną minę.

- Nic z tego – wtrącił pewnym głosem Hugh. – To ta książka, rozumiesz? Mówi mu, co powiedzieć. Magia.

Rincewind przeszedł na szlachetny borograviański, potem na vanglemesht, sumtri, a nawet czarny oroogu, język bez rzeczowników i z jednym tylko przymiotnikiem, w dodatku nieprzyzwoitym. Każda próba spotykała się z uprzejmym brakiem zrozumienia. W rozpaczy spróbował pogańskiego trob i twarz małego człowieczka rozjaśniła się uśmiechem zachwytu.

- Nareszcie! – zawołał. – Szlachetny panie! To zadziwiające! (W trob ostatnie słowo oznaczało dokładnie "rzecz, która może się zdarzyć raz tylko w okresie używalności kanoe wydłubanego pilnie toporem i wypalonego starannie z najwyższego spośród diamentowych drzew rosnących w słynnym diamentowym lesie w dolnych partiach zboczy Góry Ayawaya, będącej według legendy siedzibą bogów ognia").

- Co to znaczy? – spytał podejrzliwie Grubas.

- Co powiedział oberżysta? – spytał mały człowieczek.

Rincewind przełknął ślinę.

- Grubas – rzucił. – Dwa kufle twojego najlepszego piwa, jeśli łaska.

- Rozumiesz go?

- Oczywiście.

- Powiedz mu ... powiedz, że witamy go serdecznie. Powiedz, że śniadanie kosztuje ... no ... jedną sztukę złota. – Przez moment twarz Grubasa wyglądała, jakby pod nią toczyła się zażarta walka. Wreszcie, w porywie wielkoduszności dodał: – Dołożę też twoje.

- Przybyszu – rzekł spokojnie Rincewind. – Jeśli się tu zatrzymasz, do wieczora zostaniesz otruty albo zadźgany nożem. Ale nie przestawaj się uśmiechać, bo inaczej mnie to spotka.

- Och, daj spokój. – Obcy rozejrzał się dookoła. – To piękny lokal. Prawdziwa morporkiańska tawerna. Tyle o nich słyszałem ... Jakie ciekawe belkowania. I całkiem rozsądne ceny.

Rincewind spojrzał wokół siebie na wypadek, gdyby jakiś wyciek czarów z Dzielnicy Magów za rzeką przeniósł ich nagle w zupełnie inne miejsce. Ale nie -wciąż byli pod "Rozbitym Bębnem", wśród ścian czarnych od dymu, z podłogą zasypaną kompostem starej trzciny i bezimiennych robaków, z kwaśnym piwem nie tyle kupowanym, ile wypożyczanym na chwilę. Próbował dopasować jakiś obraz do słowa "ciekawe", a raczej jego najbliższego trobińskiego odpowiednika, który oznaczał "przyjemną odmienność konstrukcji spotykaną w koralowych chatkach gąbkożernych pigmejów z półwyspu Orohai".

Umysł Rincewinda osłabł z wysiłku. Gość mówił dalej: – Nazywam się Dwukwiat.

Wyciągnął rękę. Trzej jego rozmówcy pochylili się instynktownie, by sprawdzić, czy trzyma w niej monetę.

- Miło mi cię poznać – odparł Rincewind. – Jestem Rincewind. Posłuchaj, ja wcale nie żartowałem. To niebezpieczne miejsce.

- Doskonale. Właśnie czegoś takiego szukałem.

- Słucham?

- Co to za ciecz w kuflach?

- To? Piwo. Dziękuję, Grubas. Tak, piwo. Wiesz przecież. Piwo.

- Aha. Popularny napój. Jak sądzisz, czy mała sztuka złota będzie wystarczającą zapłatą? Nie chciałbym nikogo urazić.

Złoto było już w połowie drogi z sakiewki.

- Arghh – wychrypiał Rincewind. – To znaczy nie, nikogo to nie urazi.

- Świetnie. Mówiłeś, że to niebezpieczne miejsce. Odwiedzane, chciałeś zapewne powiedzieć, przez bohaterów i poszukiwaczy?

Rincewind zastanowił się.

- Tak? – rzucił niepewnie.

- Doskonale. Chciałbym ich poznać.

Mag uznał, że zrozumiał.

- Przyjechałeś szukać najemników (wojowników walczących, dla szczepu posiadającego najwięcej mlecznych orzechów)?

- Ależ nie. Po prostu chcę ich poznać. A kiedy wrócę do domu, będę mógł o tym opowiedzieć.

Rincewind pomyślał, że spotkanie z niemal każdym z klientów "Rozbitego Bębna" oznaczałoby, że Dwukwiat nigdy już nie wróci do domu. Chyba że mieszkał w dole rzeki i akurat przepłynąłby obok.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...