"W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna... Spójrzcie..." Taki oto cytat zamieszczony jest na tylnej okładce książki. Jest jeszcze dopisek: "Śmieszna, mądra i cudownie zadowalająca, jak wszystkie książki Pratchetta". Ma on, jak mniemam, zachęcić potencjalnego klienta do kupna produktu, jednak przyznam, że gdybym nie posiłkował się pochlebnymi dla książki słowami kolegów, to pewnie po przeczytaniu samego cytatu, po produkt bym nie sięgnął. Ale na szczęście nie po tym książkę się wybiera. Dlatego pewnie warto przeczytać poniższą recenzję.
Terry Pratchett (1948) pierwszy raz zadebiutował swoimi opowiadaniami w wieku 15 lat w brytyjskim czasopiśmie "Science Fantasy". W 1971 wydał swoją pierwszą powieść "The Carpet People", jednak dopiero "Kolor Magii" wydany w 1983 r. przyniósł mu światową sławę. Od tego momentu książek z serii Świata Dysku ciągle przybywa. W Polsce przekłady ukazują się mniej więcej z jedno, dwuletnim poślizgiem, a obecnie jest ich 19 plus jedna mówiąca o samych zasadach panujących w tym jakże oryginalnym świecie. Wprawdzie "Kolor Magii" jest teoretycznie pierwszą częścią serii, jednak w praktyce wcale tak być nie musi, gdyż książki powiązane są dość swobodnie i prawie każda ma innych bohaterów. Oczywiście postacie jak najbardziej przeplatają się pomiędzy kolejnymi powieściami, a wszystko dzieje się na magicznym i naprawdę urzekającym świecie (może oprócz kilku wypadów poza krawędź). Jednak czym jest Świat Dysku? Uzbrójcie się w wyobraźnię.
W przestrzeni kosmicznej znajduje się wielki żółw A'Tuin. Jak pisze autor: "Wodorowy szron pokrywa jego ciężkie płetwy, przedwieczną skorupę wyżłobiły kratery meteorytów. Oczami wielkimi jak morza, przesłoniętymi bielmem i pyłem asteroidów, spogląda nieruchomo w Cel". Na owym gadzie stoją cztery, równie pokaźne rozmiarami słonie (Berila, Tubul, Wielki T'Phon i Jarakeen), zetknięte ze sobą... tyłem. Natomiast na ich barkach leży świat o kształcie dysku. Tak, dokładnie takiego, jakimi rzucają sportowcy. Otoczony ze wszystkich stron Krańcowym Oceanem, z wielkim kontynentem i małymi wyspami, różnymi kulturami, rządzący się swoimi, niezmiernie skomplikowanymi prawami natury. Taki właśnie ciężar dźwigają zwierzęta. Czym jest jednak wspomniany wcześniej Cel, do którego dąży A'Tuin? Jak mówi jedna z wielu teorii, każdy ze światów niesiony jest przez żółwia, a wszystkie kierują się do Miejsca Lęgu na Czas Rui. Tam zaczną "kopulować krótko i namiętnie", z czego powstaną nowe światy. Cała teoria nosi nazwę Wielkiego Wybuchu. Prawda, że brzmi znajomo?
Powiem szczerze, że początkowo książka nie przypadła mi do gustu, jednak zmusiłem się kontynuować i szybko zniechęcenie przerodziło się w zaciekawienie, a następnie fascynację. Dlaczego? Pewnie dlatego, że ma ona specyficzny charakter, jak cała saga Świata Dysku. Czasami jest trudna w odbiorze i wymaga dużego skupienia, jednak wszystko wynagradza świetny humor nawiązujący często do naszych ziemskich problemów. Po przełamaniu początkowej niemocy książka wciąga tak, że większość osób kończy ją już tego samego dnia. O czym jednak opowiada sam "Kolor Magii"? Otóż są to przygody nieudanego, tchórzliwego, a zarazem niebywale zabawnego maga o imieniu Rincewind (skąd mój nick). Był on niegdyś studentem Niewidocznego Uniwersytetu, gdzie szkolono magów, jednak został stamtąd szybko wydalony. I to nie z powodu swojego braku umiejętności czy też pecha, a wkradnięcia się do tajemnej komnaty z Księgą Octavo, zawierającą osiem najpotężniejszych zaklęć świata. Jak łatwo się domyślić, Rincewind otworzył księgę, a jedno z zaklęć wyskoczyło z niej i "wbiło" mu się do głowy. Teraz zawsze w momencie zagrożenia życia maga, a dzieje się to bardzo często, inkantacje czaru cisną się czarodziejowi same do ust. Najzabawniejsze jest to, że nikt nie wie, jakie to zaklęcie, ponieważ nie wolno otworzyć Księgi. Rincewind wie, że nie jest czarodziejem, a całą magię podsumowuje moim ulubionym cytatem "Żadne zaklęcie nie ułatwia życia. Żeby utrwalić w pamięci najprostsze z nich, trzeba trzech miesięcy. A potem używasz go i – fiu! – zniknęło. To właśnie jest głupie w tej całej magii. Przez dwadzieścia lat studiujesz czar, który sprowadza ci do sypialni nagie dziewice. Ale wtedy jesteś już tak zatruty parami rtęci i półślepy od czytania starych ksiąg, że nie pamiętasz, co dalej robić". Prawie każdy również wie, że jest wielką ciapą, jednak najmądrzejsi boją się go jak ognia, a właściwie boją się zaklęcia...
"Kolor Magii" składa się z czterech rozdziałów. Każdy z nich opowiada o przygodzie na innej części kontynentu, a że Rincewind ma niezwykły dar pakowania się w tarapaty, praktycznie cały czas coś się dzieje. Kłopoty zaczynają się już w rodzinnym mieście maga Ankh-Morpork, gdzie czarodziej przypadkowo spotyka dziwnego turystę o dźwięcznym imieniu Dwukwiat i jego Bagaż – skrzynie wykonaną z niezwykle rzadkiego, magicznego surowca, Myślącej Gruszy. Owa skrzynka ma setkę nóżek i pilnuje swego pana jak oczka w głowie. Jednak fabuły chyba nie warto zdradzać. Niech to zostanie gratką dla was. Warto jedynie wspomnieć, że już następnego dnia miasto płonie, a Rincewind z towarzyszem spotykają później trolla, najznakomitszego i równie mało inteligentnego jak wszyscy barbarzyńcę, latają na smoku, który jest tak naprawdę tylko w wyobraźni, przenoszą się na chwilę na pokład teraźniejszego samolotu pasażerskiego, a w końcu wypadają poza krawędź... ups, tego mogłem nie pisać. Dwukwiat przynosi ze swojego kraju mnóstwo rzeczy nieznanych mieszkańcom kontynentu, jak choćby "Tu-bez-pieczni" (odpowiednik ziemskiej polisy ubezpieczeniowej) czy obrazkowe pudełko wykonujące zdjęcia. A wszystko za sprawą malutkiego chochlika siedzącego w środku urządzenia. Sam tytuł bierze się stąd, iż autor w książce przedstawia nam podstawy praw panujących na Świecie Dysku, gdzie właśnie ogromne znaczenie ma magia, choć widzieć ją mogą tylko czarodzieje. Nikt nie wie, jaki kolor ma magia i każdy mag widzi ją inaczej. Warto choćby wspomnieć, że jest np. ósmym kolorem tęczy.
Zapomniałbym jeszcze o niezmiernie ważnej postaci jaką jest ŚMIERĆ, który (tak, to nie błąd. ŚMIERĆ w Świecie Dysku jest rodzaju męskiego) musi przyjść osobiście po każdego maga. Rincewind jest zaś jego piętą achillesową i jak łatwo się domyślić, ów osobnik nie darzy go wielką sympatią.
Mniej więcej trzy mile od tego miejsca nieudany mag zwisał z gałęzi buka...
A teraz doszedł jeszcze wąż.
Był wielki, zielony i z gadzią cierpliwością czekał owinięty wokół gałęzi. Rincewind zastanowił się, czy jest jadowity i natychmiast wyśmiał siebie za stawianie niemądrych pytań. Oczywiście, że wąż był jadowity.
- Co tak szczerzysz zęby? – zapytał postać usadowioną na sąsiedniej gałęzi.
NIC NA TO NIE PORADZĘ, odparł Śmierć. A TERAZ CZY ZECHCESZ UPRZEJMIE PUŚCIĆ TEN KONAR? NIE MOGĘ TU TKWIĆ PRZEZ CAŁY DZIEŃ.
- A ja mogę – oznajmił wyzywająco Rincewind.
Wilki zebrały się wokół drzewa i z zaciekawieniem obserwowały, jak ich najbliższy posiłek rozmawia sam ze sobą.
TO NIE BĘDZIE BOLAŁO, zapewnił Śmierć. Gdyby słowa miały swoją wagę, to jedno zdanie mogłoby zakotwiczyć okręt.
W pierwszej części postać ta pojawia się sporadycznie, jednak zawsze ma coś ciekawego i śmiesznego do powiedzenia. ŚMIERĆ znajduje się jednak chyba we wszystkich kolejnych odsłonach Pratchetta, a w jednej nawet jest głównym bohaterem.
Po przeczytaniu książki dodam, że bez wahania można sięgnąć po nią po kilkumiesięcznym odstępie czasowym i znaleźć pełno rzeczy, których się wcześniej nie zauważyło, lub na które nie zwróciło się uwagi. A wszystko za sprawą niepowtarzalnego świata, charakteru opowiadania, i absurdu, jakim posługuje się Terry Pratchett. Tu, w przeciwieństwie do niektórych książek tego samego gatunku, dosłownie wszystko jest możliwe. Dopiero po skonsumowaniu przysmaku dla fanów fantastyki, jakim jest "Kolor Magii", można potwierdzić cytat końcowej okładki: "Śmieszna, mądra i cudownie zadowalająca...".
Książka wprowadzona jest do sprzedaży w dwóch wersjach (mniejszej i większej) przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Samo wydanie jest bardzo dobre i w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Można kupić książkę zarówno w miękkiej jak i twardej oprawie w przystępnej cenie. Okładki zrealizowane są bardzo pomysłowo, zaś tłumaczenie jest bezprecedensowo bardzo dobre, a co najważniejsze, cały czas opracowywane przez Piotra W. Cholewę, co ma istotne znaczenie w przekroju tej ogromnej serii.
Komentarze
Ja dałbym tej książce 8/10.
A jak wy ją oceniacie
(coś mi się zdaje, że wypadałoby trochę rozruszać ten dział naszego forum)
Kolor Magii to pierwsza książką, w której spotkałem się z fantastyką "z przymrużeniem oka". Zawierała wtedy mnóstwo świeżych pomysłów, rozwiązań (jak uczynienie świata płaskim, żeby było oryginalniej), które zmuszają czytelnika do ustawienia wyobraźni na głowie, by zrozumieć, że można spaść z krawędzi świata, czuć tak silny wstręt do wody, że aż zaczyna się ją odpychać, czy też być zaledwie pionkiem (i to dosłownie) w rozgrywkach bogów (nikt nie chciał grać z Losem, bo ten z zasady sprzyjał sam sobie).
Tom po prostu pęka w szwach od zahaczek na nowe księgi, intrygujących bohaterów, porąbanych miejsc. I bardzo dobrze.
Podsumowując, świetna książka, którą można czytać zawsze i wszędzie. Niewątpliwie jest to również zasługa wyśmienitego tłumaczenia Cholewy, który jest w tłumaczeniu opowieści ze Świata Dysku niezastąpiony. Idealny początek cyklu, w którym kolejna książka jest lepsza od poprzedniej.
8/10
Dodaj komentarz