Mówią, żeby nie oceniać książki po okładce. Muszę się przyznać – w przypadku “Klejnotu” zrobiłam to bardzo szybko. Ilustracje, a właściwie przerobione zdjęcia, bardzo szybko skojarzyły mi się z okładką taniego romansu. “Och, biedne, urocze dziewczę schwytane w złotą klatkę. W dodatku w tej klatce pewnie zakochuje się, chociaż jest to jej zabronione”. Dokładnie to pomyślałam widząc tę książkę po raz pierwszy. Mówiąc prościej, tytuł wydał mi się po prostu patetycznym i niezbyt ambitnym romansidłem. Może właśnie na przekór temu pierwszemu wrażeniu chciałam sprawdzić, co ma do zaoferowania historia napisana przez Amy Ewing. Muszę przyznać, że nie byłam daleka od prawdy, jednak mimo wszystko “Klejnot” był zaskakująco miłą lekturą.
Violet Lasting pochodzi z Bagna, najbiedniejszej dzielnicy Samotnego Miasta, metropolii położonej na wyspie, otoczonej ogromnym murem chroniącym ją przed złowieszczym morzem, gotowym pochłonąć miliony żyjących w nim istnień w przeciągu chwili. Miasto podzielone jest na pięć koncentrycznie ułożonych dzielnic. Są to kolejno: Bagno, Farma, Dym, Bank oraz tytułowy Klejnot, najbogatsza dzielnica zamieszkała przez arystokrację rządzącą Samotnym Miastem.
Kiedy Violet miała kilkanaście lat, zdiagnozowano u niej niecodzienną przypadłość, dotykającą jedynie dziewczęta z Bagna. Bohaterka jest posiadaczką Augrii, dziwnej mutacji pozwalającej jej na manipulowanie kolorem, kształtem oraz wzrostem. Wydawałoby się, że jest to wspaniały dar, jednak w realiach Samotnego Miasta oznacza niewolę. Dziewczynka posiadająca Augrie zostaje, najczęściej oczywiście w nocy, odbierana rodzinie oraz przenoszona do Magazynu. Tam uczy się opanowywać swój niezwykły talent, a także nieco bardziej przyziemnych rzeczy, jak etykieta, gra na wybranym instrumencie, czytanie, pisanie itp. Jednak jej głównym przeznaczeniem jest, aby w przyszłości wziąć udział w Aukcji, gdzie zostanie sprzedana jakiejś arystokratce i później urodzić jej dziecko. Czemu? Ponieważ te nie mogą same utrzymać ciąży i potrzebują do tego… surogatek.
Realia wykreowane przez Ewing są dość niecodzienne. Już od początku mnie zachwyciły, jednak do samego końca nie mogłam zgadnąć, jaki to właściwie typ świata. Pierwszym skojarzeniem było coś z stylu uniwersum “Igrzysk Śmierci” – nieco przytłaczająca przyszłość, gdzie bogaci są bogaci, a biedni są biedni i stają się dla tych pierwszych rozrywką. W “Klejnocie” jest i uciśniona biedota, wykorzystywana przez bogatą elitę, są wspominki o prądzie i magazynach plotkarskich. Niektóre opisy strojów noszonych przez kobiety też wydają się pieśnią przyszłości. Ale jednocześnie fabryki w Dymie, napomknienia o elektrycznych dyliżansach oraz niesamowitość wynalazku, jakim jest automobil, dodaje książce nutę steampunku lub czegoś bliższego Rewolucji Przemysłowej. Do tego warto dołożyć dość posuniętą medycynę z wiedzą o chromosomach, lateksowymi rękawiczkami oraz in vitro. Wszystko staje się trochę nieogarnialnym melanżem, gdzie momentami nie sposób stwierdzić, jakie elementy wynikają z koncepcji autorki, a które z pójścia przez nią na łatwiznę. A chwilami wręcz można odnieść wrażenie kilku posklejanych ze sobą fanfików.
Postaci w tym wszystkim ciężko nazwać płytkimi, jednak daleko im do unikalnych i przemyślanych charakterów. Niemniej widać tu przebłyski jakiegoś większego planu. Chociaż złe postaci są złe, bo… są złe, to jednak autorka momentami daje nam porozumiewawcze szturchańce, że nie wszystkie z nich są do końca takie, jakie mogą się nam wydawać. Najciężej mi chyba ocenić samą Violet. Oczywiście widać, że Ewing pochyliła się nad jej postacią i nadała głównej bohaterce pewne buńczuczne cechy. Jednocześnie jednak zdarza jej się o tym zapominać, kiedy do sytuacji bardziej pasuje sylwetka zagubionej, pięknej chodzącej niewinności. Violet jest zatem zarazem silną postacią oraz kompletnie sztampową bohaterką każdej powieści dla nastolatków. Cierpi również na ciężki syndrom ofiary – za każdym razem, kiedy pomyślisz, że wreszcie będzie jej dobrze, że wszystko się ułoży i mimo całego zła Violet znajdzie sobie miejsce, coś się sypie. Najczęściej w niezwykle bolesny dla niej sposób.
Wszystko to może być jednak winą niezbyt rozbudowanego warsztatu pisarskiego Amy Ewing. Zarówno świat, jak i bohaterowie pewnie nie byliby tak niedokładni, gdyby ich opisy były nieco bardziej rozbudowane i pogłębione. Styl autorki jest prosty, w dodatku widać w nim tę romansową tendencję do sięgania po niebotyczne metafory, kiedy przychodzi do opisów emocjonalnych doznań głównej bohaterki połączoną z rzemieślniczą surowością wszystkich innych opisów. Ogromna szkoda, ponieważ świat przez nią stworzony sam w sobie jest ciekawy i pozbawiony patetycznego wątku miłosnego mógłby być kawałkiem naprawdę dobrej fantastyki.
Niemniej nie żałuję, że podjęłam się lektury mimo tak odstręczającej mnie okładki. Co więcej, muszę przyznać, że nie mogę się doczekać kolejnej części. Nawet sam wątek romansowy, chociaż wydaje się oklepany do bólu, może niektórym przypaść do gustu, ba, może nawet porwać kilku czytelników. Skomplikowane intrygi, których w “Klejnocie” poznajemy dopiero wierzchołek, a także niesamowicie wymyślony świat sprawiają, że chwilami ciężko się od niej oderwać. I nawet jeżeli nie lubicie romansów, ale jesteście w stanie je przełknąć, możecie spokojnie sięgnąć po “Klejnot”, aby cieszyć się nieskomplikowanie napisaną acz angażującą lekturą. Szczególnie w typowo jesiennej konfiguracji z kocykiem i ciepłym napojem.
Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz