Kto nie lubi swoich własnych urodzin? Może i zdarzają się takie przypadki, ale na pewno nie ma ich zbyt wiele. A już na pewno nie ma wśród nich Lokiego i jego twórcy, czyli Jakuba Ćwieka. Oto z okazji jubileuszu powstania pierwszego tomu "Kłamcy" światło dzienne ujrzała kolejna część przygód nordyckiego boga. Warto przy tym zaznaczyć, że nie jest to kontynuacja opowieści, a uzupełnienie przygód, umiejscowione gdzieś pomiędzy drugim a trzecim tomem serii. Jak pisze sam autor we wstępie: "Jeżeli nie czytaliście wcześniej cyklu o Kłamcy, przydałoby się, żebyście poznali "Kłamcę", "Kłamcę 2" i "Kłamcę 2,5", bo do tych części tu i ówdzie nawiązują wydarzenia". No i faktycznie, warto byłoby Ćwiekowi w tej sprawie zaufać, bo brak znajomości jego pierwszych tekstów może wpłynąć na zrozumienie powieści "Kłamca. Papież sztuk". Jeśli spełniacie wszystkie wymagania, nie ma więcej przeszkód, by oddać się lekturze.
Fabuła książki skupia się tym razem na niecodziennym przeciwniku Lokiego, bogu, którego nikt z czytelników nie miał szansy wcześniej poznać. Okazuje się, że amerykańscy filmowcy nakręcili bardzo kasowy serial zdradzający liczne anielskie tajemnice pt. "Bóg pośród nas". W jedną z ról wciela się niejaki Marcus Lester, gwiazda telewizji. Wszystko byłoby w porządku, gdyby aktor nie wczuł się za bardzo w Dezyderiusza Crane’a, którego gra i nie uznał, że może mógłby naprawdę stać się bogiem. Nie w serialu, a w życiu realnym. Można by pomyśleć, że to nie takie proste, ale kiedy widzowie zaczynają wierzyć w teorie pokazywanie na ekranie, ty zyskujesz coraz to nowe nadprzyrodzone moce, a do tego jesteś synem Thora i... Lokiego – niemożliwe natychmiast staje się możliwe. Kłamca wraz ze swoimi stałymi kompanami, Bachusem i Erosem muszą zlikwidować nowo powstałe bóstwo, które nieco się rozhulało i próbuje przejąć kontrolę nie tylko nad światem, ale też nad narracją i całą powieścią!
Trzeba przyznać, że zarys fabularny brzmi całkiem ciekawie, a ja wcale nie siliłem się specjalnie, żeby dobrze wam go sprzedać. Ot, zwyczajnie streściłem, o co mniej więcej chodzi. Skróconą wersję, ale z tym samym przesłaniem, znaleźlibyście na tylnej okładce książki. Zachęcony więc intrygującym pomysłem zasiadłem do lektury i praktycznie połknąłem ją na dwa razy (bo inne obowiązki niestety nie pozwoliły na raz).
Pozwolę sobie raz jeszcze wrócić do wstępu, jaki zaserwował nam Jakub Ćwiek na pierwszych stronach powieści. "Ta książka wytnie wam kilka numerów, ale tylko jeśli jej na to pozwolicie". Takie właśnie słowa przeczytacie, zanim przystąpicie do właściwej lektury. Pomyślałem sobie – jakie to numery może mi wyciąć książka? Czyta się i już. Otóż nieprawda. Poza wspomnianą w części opisującej fabułę kontrolą narracji przez "głównego złego", autor zastosował wiele (chyba można tak rzec) nowatorskich zabiegów, które znacznie urozmaicają czytanie. Błyskotliwym pomysłem jest konfrontowanie bohatera powieści z narratorem wszechwiedzącym (czyli często właśnie tym bohaterem) – nie wiem, czy dokładnie rozumiecie, o co mi w tym momencie chodzi. Chyba trzeba zobaczyć to na własne oczy, ale zabawa konwencją jest przednia.
Ponadto również my, czytelnicy, mamy wpływ na to, w jaki sposób potoczy się historia – wprawdzie jest to wpływ bardzo niewielki, ale postaci z "Kłamcy. Papieża sztuk" doskonale wiedzą o naszej obecności i czasem zwracają się do nas, byśmy podjęli decyzję, czy powieść nadal ma biec swoimi torami, czy może powinna stać się czymś zupełnie innym. Pierwszy raz pisząc recenzję muszę tak bardzo uważać na słowa, by niechcący nie zdradzić wam czegoś, co pozornie wydaje się nie mieć znaczenia, ale przy czytaniu sprawia, że myślimy sobie: "Kurczę, tym razem Ćwiek naprawdę się postarał". Nie można mu tego odebrać.
Opinie zapewne są różne, ale ja jestem zdania, że odkąd seria otrzymała swoje zakończenie (którego akurat wielkim fanem nie jestem), to kolejne jej dopiski są już tylko lepsze. W "Kłamcy. Papieżu sztuk" nie ma nudnych fragmentów i elementów, które chcielibyśmy przewinąć – cały czas jesteśmy trzymani w napięciu i dostajemy kolejną dokładkę "niespodziewanek", doprawioną humorem Jakuba Ćwieka. Jeśli "Kłamcę" znacie i lubicie, to otrzymacie tu produkt na miarę Ćwieka, tyle że z jeszcze lepszym warsztatem.
Można by tu jeszcze coś dosłodzić, ale tak jak pisałem, za każdym razem balansuję na granicy recenzji i zepsucia wam zabawy jakimś spoilerem. Także więcej już nie kombinuję. Dodam tylko, że z tego wszystkiego najmniej podobał mi się tytuł, który wprawdzie został wytłumaczony, ale jakoś tak niezbyt chwyta mnie za serce. Pokusiłbym się jednak o coś innego – i z minusów to by było na tyle.
PS: Książka została wzbogacona o coś na kształt dodatku – właśnie z okazji jubileuszu. Znajdziecie tam skrót dla leniwych, którzy nie wybrali się na żadne spotkanie autorskie, a ich treść chcieliby poznać. Miły ukłon w stronę fanów, trochę ciekawostek, historia powstawania "Kłamcy" w pigułce.
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz