Wraz z pojawieniem się w księgarniach książki pt. "Kłamca 4. Kill'em all", praktycznie znikły wszelkie nadzieje na to, że czytelnicy jeszcze kiedykolwiek spotkają się z Lokim znanym z opowieści Jakuba Ćwieka. W takim przekonaniu żyłem przez prawie dwa lata, kiedy nagle pojawiła się informacja o nowej pozycji z uniwersum Ćwieka, "Kłamca 2,5. Machinomachia".
Szczerze powiedziawszy
Gdy dowiedziałem się, że Ćwiek wraca do przygód o Lokim, moje odczucia były lekko mówiąc "mieszane". Z jednej strony, dwa pierwsze tomy opowieści o Kłamcy zachwyciły mnie i dały mnóstwo radości, z drugiej zaś, dwa kolejne nie przyniosły już tego typu emocji, a wręcz można powiedzieć, że mnie zmęczyły. Czyli dwa do dwóch – pomyślałem sobie. W takim razie nie można książki przekreślić, trzeba Ćwiekowi dać szansę się zrehabilitować. Przede mną niespełna 200 stron. Siadam i ... już? Koniec? Faktycznie, usiadłem i przeczytałem na raz, bez chwili oddechu. Ostateczny wyniki to trzy do dwóch. Nawet wiem, czy zwyciężyła świetna zabawa, czy nuda i oklepane schematy. Jeżeli chcecie dowiedzieć się, czy warto pozycję zakupić i przeczytać – zapraszam do dalszej części recenzji.
Na samym początku
W krótkim wstępie Ćwiek wyjaśnia nam, że mimo obietnicy zakończenia cyklu, postanowił jednak czasem wrócić do Lokiego, który co i raz szturcha go w bok i nie daje o sobie zapomnieć. Natomiast chwilę później autor objaśnia, iż książka składa się z dwóch opowiadań oraz tytułowej noweli, a także przypomina, co mniej więcej działo się przed wydarzeniami opisanymi w tym tomie. Za wstęp szczerze dziękuję, bo nie każdy ma "łeb jak sklep" i pamięta dokładnie wszystkie wydarzenia z pierwszych tomów cyklu. Przejdźmy jednak do głównego dania, czyli tekstów zawartych w książce, które, warto dodać, oprócz bodaj jednego subtelnego powiązania, nie mają ze sobą nic wspólnego. Są oddzielnymi historiami i tak też zamierzam je ocenić.
"Handlarz snów"
Pierwsze z opowiadań to krótki tekst z ciekawym pomysłem. Przenosimy się do hotelu, gdzie pojawia się motyw indiański i Loki, chętny wykonać kolejne zadanie, zlecone przez swoich przełożonych Archaniołów. Kiedy zacząłem lekturę, wiedziałem już, że to, co czytam, jest dobre. Po chwili skończyłem i ze smutkiem odkryłem, że jest też za krótkie. Reasumując, bardzo ciekawy pomysł nie został do końca zrealizowany, jakby autor spieszył się z jego napisaniem. Szkoda, bo chrapkę miałem już wyjątkowo dużą. Przekartkowałem więc kolejne opowiadanie i okazało się, że to jest dłuższe – uśmiechnąłem się i oto czytam...
"Swat"
Drugie z opowiadań okazało się już prawdziwym, pełnowartościowym tekstem. Loki, jak to on, postanawia urządzić w jednym z klubów mały podryw. Upatruje sobie cel i zaczyna widowiskową akcję. Jednak to, co wydarzyło się na początku, to nic, w porównaniu z dalszą częścią opowiadania, gdy poznajemy pewnego anioła stróża i dość nietypową organizację zajmującą się zbieraniem łomotu na zamówienie. Mamy tu dawnego, kochanego Kłamcę, ciekawą fabułę i – co ważne – niewymuszone, wprawiające w dobry humor żarty. Właśnie na to liczyłem, panie Jakubie. Historia ma przemyślany wstęp, ciekawe rozwinięcie i zupełnie nieoczekiwane zakończenie. To jednak tylko przystawka do tytułowej noweli, która sprawiła, że nie dałem rady oderwać się od lektury. Drodzy państwo, oto...
"Machinomachia"
Pozwolicie, że przytoczę opis wydawcy. "Co się jednak wydarzy, gdy naprzeciwko Kłamcy stanie bóg, który jak nikt wcześniej wie, jak "wykorzystać"... technikę przyszłości? I to w skali makro". Z przyjemnością odpowiem na to pytanie. Otóż stanie się wreszcie tekst na miarę prawdziwych przygód Lokiego, znanego z pierwszych dwóch tomów Kłamcy. Przenosimy się do Grecji z początków V wieku, gdzie poznajemy zarys historii tamtejszych bogów. Następnie przed nami skok do współczesności, gdzie trafiamy na z pozoru niewinną licytację. Lektura tej noweli sprawiła, że z otwartą buzią siedziałem i przerzucałem (tak, to dobre słowo, ponieważ robiłem to jak najszybciej) kolejne strony. Przez cały czas kłębiła mi się w głowie myśl: "jaki film autor obejrzał przed napisaniem tego tekstu?". Raczy nas bowiem treścią, która przywołuje w myślach kadry filmowe, a kiedy chcemy sięgnąć po kolejnego chipsa, daje po łapach, byśmy przypadkiem nie przeszkodzili sobie w odbiorze. Dodam tylko, że Jakub Ćwiek w swoim wstępie wspomina coś na temat filmu, który planuje w przyszłości zrealizować. Jeżeli będzie miał coś wspólnego z "Machinomachią", uroczyście oświadczam, że jestem trzy razy na tak!
Na zakończenie
Trzy do dwóch dla świetnej zabawy! Tym razem nudy nie ma. Z pełną odpowiedzialnością piszę, że Kłamca bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, zarówno jako książka, jak i jako bohater. W związku z powyższym, wszyscy, którzy czekali na ciekawe teksty, powinni znaleźć w tym tomie coś dla siebie. Natomiast na wszystkie opinie, w których pisze się, że "Ćwiek napisał tę książkę tylko po to, by dorzucić ją jako dodatek do Kłamcianki" (o tym za chwilę), odpowiadam: tak, niewątpliwie wydał to głównie z tego powodu. Ale co z tego, skoro jest dobre i zabawne! Jeżeli tak ma wyglądać dodatek do gry karcianej, to niech wydaje grę karcianą z każdą książką. Ach, bym zapomniał. Apeluję, by kolejne tomy były chociaż o połowę dłuższe, ponieważ gdy coś dobrego szybko się kończy – strasznie to czytelnikowi doskwiera.
Jaka gra karciana? O czym piszesz, człowieku?
Zapewne wszyscy zainteresowani kupnem książki wiedzą już, że wraz z nią otrzymujemy tak zwaną "Kłamciankę", czyli karciankę stworzoną przez ekipę Lans Macabre. Natomiast ci, którzy nie wiedzą, właśnie swoją wiedzę uzupełnili. A czym jest owa "Kłamcianka", to już temat na inny artykuł...
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Póki co zdążyłem jedynie poznać zasady i obejrzeć te fantastyczne karty
Dodaj komentarz