Karmiciel kruków

3 minuty czytania

karmiciel kruków, okładka

Ostatnio mam przedziwne wrażenie, że nordyckie klimaty przeżywają swój renesans, choć równie dobrze może to być jedynie efekt dobieranych lektur i seriali. Nie sposób odmówić im wdzięku – surowe realia zderzone z mistyczną otoczką tworzą swoistą mieszankę, kuszącą potencjalnych autorów. W każdym razie w ten nurt doskonale wpisuje się cykl "Skald" autorstwa Łukasza Malinowskiego. Co się jednak dzieje, gdy historyk z wykształcenia bierze się za pisanie powieści historycznej, przyprawionej fantastyką? Cóż, poszukiwania odpowiedzi na to pytanie z pewnością nie można zacząć od blurba, bowiem jak na mój gust zdradza lwią część fabuły, co jest naprawdę wielkim minusem.

Ainar jest skaldem. Ot, można rzec, że drugi Jaskier – tylko dziewki, trunki i poezja mu w głowie. Zadziorny i bezczelny. Karmiciel kruków i wron, bo często-gęsto znaczy swe ścieżki trupami, dzięki czemu czarne ptaki mają mnóstwo smakowitego pożywienia. Bezi... tfu, bardziej interesownej osoby od niego chyba być nie może. Ktoś da mu sakiewkę za wykonanie zadania? W porządku, ale niech nie liczy, że problem szybko zniknie, zwłaszcza jeśli ów ktoś ma przeciwników, którzy chętnie dołożą kolejne sztuki srebra za odpowiednio długą zwłokę. A jak zdobyć cenny skarb? Nic prostszego; napuścić na siebie dwóch jarlów, niech sami się powybijają, w myśl przysłowia "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta".

Nordycki, średniowieczny świat został pokazany bez upiększeń. Krew (i alkohol) leje się strumieniami, rabunki oraz gwałty są na porządku dziennym; fizjologia nie została zamieciona pod dywan i skrzętnie zakryta ozdobnymi kwiatuszkami, co się chwali. Zresztą, wyobrażacie to sobie? Średniowieczna północ, brodaci wikingowie i same serduszka przeplatane różowym jednorożcem, co wydala tęczę? Brr.

Jak przystało na historyka, Łukasz Malinowski nie szczędzi szczegółów (a raczej terminologii), w której łatwo można się pogubić, chyba że przykładnie wgryzie się w przypisy. Uogólniając, najczęściej miałam do czynienia tylko z jarlami czy królami, ale tu... Drottnin, drottmad, dreng, hersir – niewielka próbka, ale już wywołuje zawrót głowy, prawda? Jeśli zaś chodzi o lekkość pióra autora – cóż, do najlżejszych nie należy, jednakże specjalnie ciężkie też nie jest, dzięki czemu "Karmiciela kruków" czyta się w miarę szybko i przyjemnie.

Rzecz oczywista – na pierwszy plan wysuwa się Ainar Skald. Postać z krwi i kości, będąca w środku wszystkich zdarzeń, zdecydowanie marginalizująca wszelkich drugoplanowych bohaterów. Jednakże pisarz i im dał charakterystyczny rys, uniemożliwiający zlanie się postaci w jedną wielką papkę. Nie ma co, bohater jest tak "uroczy", że naprawdę nie da się go nie lubić, ba, wręcz podbił moje serducho. Niemniej jednak wolałabym nie mieć z nim bezpośredniej styczności...

kruki

Czytając książkę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę mam do czynienia ze zbiorem opowiadań. "Karmiciel kruków" oferuje trzy, praktycznie niezależne od siebie historie, choć oczywiście można doszukać się powiązań między nimi. Jednakże to najmniejszy problem, większy stanowi to, że dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, iż w zasadzie wszystko się już wydarzyło. Historia Ainara, przepleciona z migawkami z teraźniejszości (nawet zaświatowej, że tak to ujmę) zakończyła się już wiele lat temu. Na szczęście nie przeszkodziło mi to w rozkoszowaniu się lekturą.

Jeśli zaś chodzi o wydanie, to jestem nim wręcz zachwycona. Wprawdzie książka jest klejona, ale jednak znać solidną robotę – nie mam podstaw do obaw, że grzbiet pęknie i do tego kartki się pogubią. No, może za ileś lat, gdy klej postanowi wybrać się na emeryturę. Warto zwrócić uwagę na czcionkę – niby nie ozdobna, ale zdecydowanie różni się od standardowej, umilając tym samym lekturę. Ponadto na pierwszych stronach trafiamy na mapkę – może i nie obfituje w wiele szczegółów, ale jest całkiem niezłym uzupełnieniem. Warto też wspomnieć o dodatku umieszczonym na końcu książki, rozjaśniającym to i owo w materii religii. No i okładka – jak dla mnie, całkiem zgrabnie skomponowana.

Pierwszy tom cyklu "Skald" jest niezłą obietnicą tego, że w kolejnych tomach będzie dobrze, jeśli nawet nie lepiej. Nieraz parskałam śmiechem, a i samą książkę odkładałam dość niechętnie, co świadczy o tym, że jest to smakowita lektura. Może i magia nie trzeszczy w powietrzu jak w "Harrym Potterze", ale jest obecna i o wiele subtelniejsza, co tylko podkreśla surowość realiów. Wydaje mi się więc, że miłośnicy nordyckich klimatów nie powinni być zawiedzeni.

Dziękujemy wydawnictwu Erica za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
8.33 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...