Poprzednie tomy "Siedmiu Królestw" okazały się bardzo dobrymi książkami, przy których łatwo zapominało się o wszystkich problemach, a fabuła wciągała czytelnika z niesamowitą mocą. Napięcie i niezwalniana długimi opisami akcja powodowały, że jedną część "połykałem" w około dwóch dni, a mimo to mój głód czytania wciąż wydawał się niezaspokojony. Dlatego z niecierpliwością wyczekiwałem "Karmazynowej korony", mając jednak świadomość, że zakończy ona lubiany przeze mnie cykl. Z każdym dniem rodziły się wątpliwości, czy Cinda Williams Chima sprosta wyzwaniu, jakim jest napisanie godnego zakończenia. Zadanie nie było proste, autorce noga mogła powinąć się bardzo łatwo, a niedosyt będzie ciągnął się za "Siedmioma Królestwami" do czasu wydania kolejnej części (o ile takowa powstanie).
"Karmazynowa korona" sprawnie prowadzi ku końcowi wszystkie wydarzenia zapoczątkowane już w "Królu Demonie". Czyta się ją równie szybko i przyjemnie, co poprzednie części i skłamałbym twierdząc, że nie zaangażowałem się emocjonalnie w sprawy bohaterów. Wątek miłosny, mimo swej powierzchowności, wynikającej z młodego wieku i niedojrzałości bohaterów, wzbudził me zainteresowanie, zaś z kolidujących ze sobą nawzajem celów postaci wynikały niespodziewane komplikacje, które tylko wzmagały ciekawość i napięcie towarzyszące mi od pierwszej do ostatniej strony. Trzeba przyznać, że trudno o bardziej fascynującą powieść, ale wady są widoczne jak na dłoni – znane pewnie każdemu, komu seria nie przypadła do gustu.
Poczynając od niedojrzałych postaci, przez wypychający się naprzód wątek miłosny, a kończąc na oszczędnych opisach, "Karmazynowa korona" nie sprosta wymaganiom tych, którzy oczekują od niej wyższego niż w poprzednich tomach poziomu. Zawód przynosi również ledwie muśnięcie wątku Micaha, który darzył Raisę nieszczęśliwą miłością. Zabrakło rozpaczy, ostatniej, wręcz buntowniczej walki o ukochaną. Także niedosyt budzi przedstawienie postaci jego ojca, Gavana Bayara, który gra głównego antagonistę. Jakie przeżycia skierowały go na złą drogę? Nie wiemy, a przecież nie urodził się podłym, złym i chciwym.
Zakończenie "Siedmiu Królestw" też nie należy do najlepszych. Pod koniec autorka próbowała zakończyć książkę nagłym zwrotem akcji, który dla mnie okazał się mało prawdopodobny. Bez przesady, nie róbmy z pospolitego wojownika, potrafiącego myśleć tylko o kobietach i bitce, jakiegoś inteligentnego zbrodniarza. Do tego dochodzą problemy pewnych ważnych dla powieści osób, które nie znalazły swojego rozwiązania, a z pewnością powinny do czegoś doprowadzić – morderstwa, małżeństwa czy odejścia z królestwa Fells. Coś mi mówi, że autorka nie potrafiła zamknąć tych wątków (albo nie chciała – tylko czemu?). Do tego zostawiła sobie otwartą furtkę do kontynuacji, a przecież miał to być tom kończący. Czy to dobra decyzja? Na razie budzi konsternację, ale jeśli piąta część bądź kontynuująca druga seria ujrzy światło dzienne i poprowadzi dalej sprawy niezamknięte, moje nastawienie się zmieni.
"Karmazynowa korona" razi także dziwnymi, sprawiającymi wrażenie wymyślonych naprędce rozwiązaniami. Pojawienie się tzw. zielonej magii jest mocno przerysowane, a autorka zrezygnowała z opisania jej zasad czytelnikowi. Prawdopodobnie nie chciała ograniczać swojej "mocy" – w końcu zieloną magię może wykorzystać w każdym momencie, bo nie ma ona większych ograniczeń. "Bohater w opałach? Jak go teraz uratować... Jak... Wiem! Zielona magia!" – taka myśl w jednej z sytuacji faktycznie pojawiła się w mojej głowie i, oczywiście, zaraz się sprawdziła. Podobnie nieograniczone wydają się możliwości postaci, które doprowadziły do mało wiarygodnej sceny w epilogu. Myślę, że pisarce brakuje konsekwentności i głębszego, bardziej szczegółowego wejścia w pewne kwestie jak magia czy wojna. Napisanie, że się pojawia, nie będzie wielkim spoilerem. Jednak Chima potraktowała wojnę dosyć powierzchownie, można stwierdzić, że ledwie ją "liznęła". Czemu tylko tyle? Wydaje mi się, że nie posiada dostatecznej wiedzy w tym temacie. Mimo to mogła przynajmniej spróbować nadać jej jakiegoś dramatyzmu lub uczynić ją ciekawszą. Przecież jest tyle książek, z których można było zaczerpnąć trochę wiadomości...
Wydanie "Karmazynowej korony" nie jest złe, mimo błędów w postaci braków myślnika w dialogach i łatwo niszczącej się okładki. Największą jej zaletą jest wygląd – sprawia wrażenia naprawdę solidnego tomiska, a na półce prezentuje się świetnie. Chociaż przydałaby się twarda okładka, bo w obecnym stanie jest to nadmuchany Arnold Schwarzenegger, czyli wygląda na trwałą, ale taka nie jest – nędzna imitacja!
Fani twórczości Cindy Williams Chimy nie powinni się zawieść na "Karmazynowej koronie". Stanowi ona znacznie lepszą lekturę od słabego "Dziedzica wojowników". Pisarka wyraźnie lepiej buduje powieść w świecie fantasy stylizowanym na średniowiecze niż współczesność, a seria "Siedmiu Królestw" jest tego najlepszym przykładem. Jeśli podobały wam się poprzednie części, "Karmazynową koronę" możecie kupować w ciemno. Jeśli mieliście do nich jakieś zastrzeżenia, przez co wstrzymujecie się z kupnem – nic się w waszej opinii nie powinno zmienić. Autorka nie uczyniła żadnego kroku w przód, lecz w tył, bo miejscami zwyczajnie pokpiła sprawę (wojna, zakończenie, zielona magia, niedokończone wątki...). Moja ocena wynosi sześć i pół oczka na dziesięć – głównie z sentymentu do bohaterów i przyjemnie spędzonego czasu, gdyż muszę przyznać, że nie żałuję ani chwili spędzonej na czytaniu cyklu "Siedmiu Królestw", a tym, którzy dopiero go zaczynają, zazdroszczę – czeka was tyle emocji!
Dziękujemy wydawnictwu Galeria Książki za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Pozdrawiam
A co do surowości - nie chodziło mi aż tak bardzo o prostych bohaterów. Chciałem uczciwie przedstawić fakty dla tych, którzy być może jeszcze nie czytali poprzednich tomów. Bo mnie aż tak bardzo to nie przeszkadza, inaczej sprawy mają się z resztą wad, które towarzyszą jedynie "Karmazynowej koronie", a które wymieniłem w recenzji
Dodaj komentarz