Fragment książki

2 minuty czytania

Miasto należało jeszcze do nich, ale odgłosy zbliżającego się frontu świadczyły, że być może nie potrwa to długo. Zamierzali iść równym krokiem, by dodać otuchy mieszczanom, ale nawet to im nie wychodziło. Już teraz człapali jak banda jeńców. Prowadzący kolumnę Nerhus nie dziwił się swojemu jednodniowemu wojsku. Po osiemnastu godzinach morderczego szkolenia wszyscy jego karabinierzy myśleli tylko o śnie. Pułkownik nauczył się skutecznie walczyć z sennością, ale już na ból kolana nie mógł poradzić. Coraz bardziej dawało mu się we znaki. Dobrze, że nie muszą iść piechotą do Medgrun. Zajęłoby to tydzień forsownego marszu. Słońce dotykało dachów niskich domów, gdy za zakrętem z bezładnej zabudowy przedmieścia wyłonił się mur i hale z czerwonej cegły. Trzy wysokie kominy pluły dymem, z mniejszych ulatywały kłęby pary świecącej w zachodzącym słońcu. Przez otwarte wrota, wysokie na dziesięciu ludzi, dobiegały potężne, rytmiczne uderzenia, pufanie, cmokanie i syk pracującej gigantycznej maszyny parowej. Tu była ta największa w całym Enagorze. Zbudowano ją zanim powstała Akademia, za własne pieniądze wynalazcy-ekscentryka imieniem Lott. Teraz Lott korzystał na wielkim zapotrzebowaniu na maszyny bojowe i sprzedawał je za ogromne pieniądze.

Pułkownik dał znak, podoficerowie ustawili żołnierzy w trzy czworoboki. Nerhus w towarzystwie trzech sierżantów wszedł do hali, otoczył ich huk dziesiątek pracujących maszyn. Pułkownik miał ogólne pojęcie, czym jest kołacz, ale maszyna, dla której tu przyszedł, zrobiła na nim ogromne wrażenie. Także trzej sierżanci stali przed nią z zadartymi głowami i rozdziawionymi ustami. Kołacz, opancerzony transporter bojowy wielkości kilkupiętrowego domu, opierał się na czterech grubych kołach, od których zresztą brał nazwę. Przypominał krępą stalową larwę z wystającymi czułkami krótkich luf w bąblach wykuszy, z klapami kryjącymi szczeliny strzelnicze, z barierką obiegającą bulwiastą wieżyczkę na szczycie. Natomiast koła z półkolistych sprężyn przypominały ustawione pionowo pączki. Po ulicach Miduhr jeździło sporo małych i niezdarnych paromobili, które nadal wzbudzały sensację. Kołacz był od nich większy. Gdyby chcieć nim przejechać przez miasto, zmieściłby się tylko na głównych ulicach, a z górnego pokładu można by zaglądać w okna drugich pięter, a nawet na dachy. Nadbudówkę wieńczyły dwa kominy, z pierwszego wydobywał się czarny dym, z drugiego biała para. Pod dachem hali ze stalowych kratownic i zbrojonego szkła zbierała się bura chmura. Wolno ulatywała przez świetliki, ale i tak wilgotny dym gryzł w nosy. Maszyna parowa kołacza gotowa była do pracy.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...