Jeśli można narzekać na Josepha Delaneya, to na pewno nie dlatego, że szybko kończą mu się pomysły. Na dowód tego twierdzenia, Brytyjczyk wydał w połowie bieżącego roku kolejną książkę z serii "Kroniki Wardstone" pt. "Jestem Grimalkin" i oznaczoną cyferką... 9. Proszę mi się zatem nie dziwić, że siadając do lektury zastanawiałem się, czy autor jest w stanie jeszcze w jakikolwiek sposób mnie zaskoczyć?
Zaskoczył mnie. Zaskoczył tak bardzo, że do teraz nie mogę wyjść z podziwu. Otwierając książkę, spodziewałem się standardu: przed oczami miałem stracharza i jego ucznia, Thomasa Warda, którzy chcąc czy nie chcąc znajdą kolejny sposób, by stanąć oko w oko z Mrokiem. Post przed walką, kawałek żółtego sera, srebrny łańcuch, długi kij, starcie i dobre bądź niekoniecznie zakończenie. Ależ byłem naiwny! Wszystko dlatego, że Delaney zdecydował się na literacki zabieg, który powinien dodać jego serii świeżości i polotu – odwrócił kota ogonem. I tak głównym bohaterem stała się Grimalkin, stanowiąca dotąd postać drugoplanową, a stary Gregory, Tom i Alice zostali zepchnięci na margines. Całe szczęście, że co jakiś czas pojawiali się w myślach kobiety, bo można by pomyśleć, że wzięło się z półki nie tę książkę, po którą się sięgało. I tak akcja rozpoczyna się w biegu: Grimalkin ucieka z głową Złego, którą Tom odrąbał uosobieniu zła pod koniec poprzedniego tomu i którego ciało zostało zakopane w ziemiach Irlandii. Sługi Ojca Kłamstw ruszają z odsieczą i jednym zadaniem – odnaleźć głowę i połączyć z tułowiem, by ich pan znów mógł chodzić po świecie i kolejno mścić się na bohaterach. Wiedźma zabójczyni ma się czego obawiać, bowiem podąża za nią krecz – magicznie stworzona, śmiertelnie niebezpieczna istota. Jak długo uda się bohaterce uciekać przed Mrokiem? Oby wystarczająco, by Tom ze stracharzem odnaleźli sposób na ostateczne zniszczenie Złego. Uda się?
Jako że Grimalkin stała się główną postacią, wszystkie rozgrywające się wydarzenia oglądamy jej oczyma. Pomysł ten popieram w stu procentach, ponieważ wprowadza on do "Kronik Wardstone" coś nowego, pewną odskocznię od tego, do czego mogliśmy się przyzwyczaić. Choć czy zupełnie? Nie trzeba za bardzo zagłębiać się w lekturę, by odkryć, że Grimalkin w tajemnicy przed wszystkimi szkoliła swoją... uczennicę, Thorne. Skąd znamy ten schemat? I tak wiedźma zabójczyni ze swą adeptką starają się stawić czoła przygodom, które naszykował dla nich Joseph Delaney. Może się wydawać, że stanowi to próbę sprzedania czytelnikom tego samego, tylko w innym opakowaniu, jednak z fabularnego punktu widzenia tom ten wiele wnosi do serii, bowiem pozwala nam poznać kulturę wiedźm od środka. Od zawsze stanowiły one nierozłączny element "Kronik", jednak cały czas na piedestale stali stracharz, Tom i Alice. Dzięki "Jestem Grimalkin" możemy spojrzeć na ten cykl z drugiej strony barykady i zaczerpnąć nieco kultury, tradycji i nawyków czarownic.
Warto pochwalić autora, ponieważ kolejny raz udało mu się napisać interesującą opowieść. Wydarzenia rozgrywają się szybko, praktycznie stale trzymają w napięciu i niejednokrotnie potrafią zaskoczyć czytelnika. Bardzo się cieszę, że Brytyjczyk nie ma problemu z uśmiercaniem postaci, które odgrywają w lekturze niemałą rolę. Człowiek zdąży kogoś obdarzyć sympatią, życzy mu dobrze, a tu proszę – śmierć. I choć byśmy zrobili wszystko, by ktoś przetrwał, nie pozostaje nam nic innego, jak patrzeć na wrogów dobijających bezbronnego już bohatera. Właśnie dzięki temu książka budzi prawdziwe emocje i zalewa czytelnika na przemian takimi uczuciami, jak radość, smutek, podniecenie czy złość. By nie było za słodko, muszę przyznać, że w pewnych, dwóch czy trzech momentach, świetnie rozpędzona akcja zwalniała: bohaterowie odnajdywali schronienie i mieli czas na opowiadanie sobie tej samej historii, oczywiście nieco innymi słowami. Poniekąd dzięki temu jeszcze bardziej poznawaliśmy tytułową Grimalkin, niemniej jednak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że czymś w końcu trzeba te strony zapełnić. Gdyby nie to, "Jestem Grimalkin" można by połknąć jednym haustem.
Trudno liczyć, by autor po tylu wcześniejszych tomach nagle zmienił swój warsztat: książka napisana jest tym samym, łatwym w odbiorze stylem. Opisy pojawiających się postaci i miejsc, w których występują, są tak dokładne, że bez problemu można ujrzeć je oczyma wyobraźni. Wciąż trudno tu o przekleństwa, choć od razu przyznam, że w ogóle ich nie brakuje. Nijak nie pasują do wizerunku wiedźmy zabójczyni, która z uśmiechem spogląda na wrogów, a potem kilkoma zgrabnymi ruchami odbiera im życie. Na koniec podkreślę, że Delaney nie powstrzymuje ręki i nie stroni od opisów dość drastycznych jak na lekturę oznaczoną +10.
Książka w rękach prezentuje się bardzo ładnie. Jej mała wielkość sprawia, że wygodnie się ją trzyma, wybrany font nie męczy oczu, a w tekście można znaleźć naprawdę niewiele literówek. Nie tylko w lekturze nastąpiła zmiana głównego bohatera, bo i na środku okładki nie znajdziemy już wizerunku stracharza, a dumnie prężącą się Grimalkin. Jak zwykle, książka ma nowy kolor, niemniej jednak – z racji tego, że jestem mężczyzną i rozróżniam sześć podstawowych barw – nie jestem w stanie go nazwać. Kobieta pewnie bez problemu stwierdziłaby, że to kolor morski, skrzydeł muchy bądź skorupy żółwia malowanego. Grunt, że jest przyjemny dla oczu. Całość została spisana na 325 stronach i podzielona na 25 rozdziałów, dzięki czemu z łatwością co jakiś czas dociera się do miejsca, w którym można zrobić przerwę i chwilę odetchnąć. Tu też pojawiła się nowość, bowiem na początku każdego rozdziału znajduje się nie tylko ciesząca oczy czytelnika, klimatyczna grafika, ale i kilka pisanych kursywą zdań, które zwiększają napięcie, nim w ogóle zacznie się czytać.
W ramach podsumowania mogę śmiało stwierdzić, że "Jestem Grimalkin" to lektura warta polecenia, która z pewnością spodoba się wszystkich fanom "Kronik Wardstone". Dzięki temu, że książka oferuje coś nowego, czyta się ją z przyjemnością i cieszy się każdą chwilą spędzoną w tym przepełnionym Mrokiem klimacie. Całość mogę ocenić jednym zdaniem: z niecierpliwością wyczekuję następnego tomu. Polecam!
Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz