Bezkrólewie nie może trwać wiecznie i kiedyś musi znaleźć się śmiałek, który weźmie na swoje barki odpowiedzialność za cały zespół. Choć przesiadywanie na szczycie wiąże się z blichtrem i potęgą, to nie da się ukryć, iż w głównej mierze to ustawiczne balansowanie na linie rozciągniętej nad kupą gnoju. Niby publika szczerze oklaskuje te wszystkie wysiłki, ale chwila dekoncentracji i zanim się spostrzeżesz, tkwisz w niezłym szajsie po uszy – konkurencja śmieje się do rozpuku, a pomocnych dłoni skłonnych rzucić koło ratunkowe, jakby nagle brakuje.
Stąd też, nowy kapitan BioWare, Matthew Bromberg, stoi przed naprawdę ciężkim zadaniem. Musi przywrócić temu lekko sfatygowanemu galeonowi dawny blask (wielu fanów odwróciło się od studia po kontrowersjach związanych z "Dragon Age II" oraz "Mass Effect 3"), zainspirować załogę do wypłynięcia na ambitniejsze wody oraz wytyczyć szlak, który przywróci tej kanadyjskiej marce status "nieomylnej i kultowej". Trudne, ale z pewnością wykonalne zadanie. Pozostaje więc tylko liczyć, że "era Bromberga" będzie równie sukcesywna, co "era duetu doktorów", lecz jej epilog zostanie nakreślony piękniej.
Powodzenia, Matthew! Bóg mi świadkiem, że będzie Ci ono potrzebne.