Opowiadanie historii przez bohatera z pewnej odległości czasowej jest trudną zagrywką. Łatwo o wytrącanie z rytmu, a i do tak przedstawianej fabuły trzeba się przystosować, dać się jej rozkręcić. Niedawno oglądałem "Dżentelmenów" Guya Ritchie'ego, którzy bazowali na podobnej narracji i choć mają świetną scenę otwierającą, to kolejne minuty były potrzebne, by dobrze przebić się do zawartości i zupełnie zachwycić się filmem. Nie inaczej jest z "Indyjską włóczęgą", która po pierwszym szoku wizualnym, powodowanym między innymi wydaniem, przez chwilę bada cierpliwość czytającego.
"Indyjska włóczęga" jest kontynuacją XVII-wiecznej powieści "Żywot młodzika niepoczciwego imieniem Pablos, czyli wzór dla obieżyświatów i zwierciadło filutów" Francisca de Quevedo. Ciąg dalszy, choć został zapowiedziany, nie powstał, aż Alain Ayroles i Juanjo Guarnido postanowili przedstawić kolejne losy Pablosa, tylko że w komiksowym medium. Pierwszej części nie trzeba znać, ale warto zaznaczyć, że jest klasykiem literatury pikarejskiej.
Historia została sprytnie pomyślana – zbudowana z kilkupiętrowej intrygi z szachrajem w roli głównej. Motywem głównym jest pogoń nawet nie tyle za bogactwem, ile za wspięciem się jak najwyżej w społecznej hierarchii. Powody leżą w przeżyciach Pablosa, który jest postacią początkowo odbieraną humorystycznie, z pewnym lekceważeniem, ot, łotr, ale z biegiem czasu nabiera wielowymiarowego rysu, co jeszcze pokrywa się z niespodziewaną końcową myślą.
Niespodzianki pełnią dwojaką rolę: napędzają fabułę i wydobywają z niej refleksje o nierówności społecznej. Tło historyczne niewątpliwie temu sprzyja – monarchia, biedota, kolonializm, niewolnictwo. Barwna, wielowarstwowa rzeczywistość, która na ilustracjach często wygląda bardzo ładnie, a skrywa przykre prawdy o tamtych czasach. Niech was nie zwiedzie humor (przerysowane postacie) czy lekkość opowiadania, za nimi stoją poważne tematy.
Rozrywka na wysokim poziomie. Jest przygoda, są oszustwa, daleko, ale też romanse, można zauważyć inspirację "Don Kichotem z La Manchy", a akcja rozgrywa się tak na szczeblach władzy, jak i w sercu Amazonii, w poszukiwaniu złota Eldorado. Wspomina się wyprawę Aguirrego, więc przy okazji można doprawić lekturę filmem "Aguirre, gniew boży" Wernera Herzoga. Niewykluczone, że scenarzysta w trakcie pisania myślał również o "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Jana Potockiego. To skojarzenie nasunęło mi się przez sposób opowiadania i wielopiętrowość intrygi, ale to też kwestia zbliżonych gatunków – oba tytuły przedstawiają przygody awanturników w ciepłych klimatach.
Guarnido odmalowuje piękne plenery, które w dużym formacie (245x332 mm) tym mocniej przemawiają do wyobraźni czytelnika. Co prawda, nic nie może mierzyć się z majestatycznym portretem z okładki, ale zdecydowanie nie brakuje wspaniałych scenerii wprost przeniesionych z jakiegoś słonecznego, przygodowego filmu. Jako że wędrówka zajmuje większość komiksu, to jest to istotny aspekt, lecz także sceny bitewne i pałacowe fragmenty przykuwają uwagę – choć te pierwsze na tak kolorowych planszach zdają się łagodniejsze, niż być powinny. Z rozmachem, szczegółowością i kiedy trzeba, dynamizmem "Indyjska włóczęga" to jeden z najlepiej zilustrowanych albumów tego roku.
Pewnie, można było jeszcze więcej wydobyć z tej historii, bo Ayroles chwilami opowiada zbyt powierzchnie, jakby pospiesznie. To jednak tylko małe uchybienie na rewelacyjnej przygodzie z wielkimi motywami, rzadko spotykanym typem bohatera i to wszystko w realiach Złotego Wieku. "Indyjska włóczęga" to złoto w całkiem przystępnej cenie.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz