Prolog
Trzy dary
Connorze, synu, dziedzicu mojego imperium!
Oto pierwszy z trzech darów dla uczczenia Twej pierwszej nocy picia krwi. Gdy wskazówki zegara pokażą północ, przyjdź do mojej kajuty. Wówczas wręczę ci pozostałe dary.
Twój ojciec krwi,
Sidorio
Connor stał pod drzwiami kapitańskiej kajuty. Jego dłoń poszukała miecza, bezpiecznie tkwiącego w pochwie. Chłopak zacisnął palce na rękojeści, jak zwykle, gdy był zdenerwowany. Przypominało mu to o chwilach, gdy miał nad sobą pełną kontrolę — kiedy dobywał broni i rzucał się do walki. Gdyby tylko umiał być taki zdecydowany zawsze, nie tylko w ferworze bitwy...
Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny. „Dziwne zjawisko — myślał. — W chwilach stresu adrenalina jest potrzebna, aby człowiek mógł działać, ale zbyt duża jej ilość całkiem go paraliżuje”. Życie chłopca się zmieniło i wiedział, że nie ma już odwrotu. Nie mógł nawet mieć pewności, że nad ranem Grace wciąż będzie wśród żywych. Kiedy widzieli się po raz ostatni, siostra powiedziała mu, że sami kształtują swoje przeznaczenie. „Jakże się myliła” — pomyślał Connor z goryczą. Byli niczym muchy złapane w stalową pajęczynę.
Złoty zegarek dołączony do listu Sidoria ciążył mu na ręku. Chłopak spojrzał na wskazówki, ledwo widoczne w słabym świetle lamp. Do północy pozostało zaledwie kilka sekund. Nie mógł dłużej zwlekać. Odetchnął głęboko i zastukał w metalowe drzwi. Przez krótką chwilę nic się nie działo. Potem rozległ się głuchy dźwięk odmykanych zasuw. Ciężkie wrota stanęły otworem i Connor wszedł do środka.
— Witaj. — Sidorio zamknął drzwi. — Witaj! Miło cię znowu zobaczyć. Widzę, że znalazłeś pierwszy z moich darów. Dobrze na tobie wygląda.
— Tak — odparł chłopiec. — Dziękuję, ojcze.
— Podejdź bliżej. — Kapitan przywołał go gestem. — Mam tu dla ciebie kolejny prezent.
Connor podszedł i ujrzał długą, pomalowaną na niebiesko drewnianą skrzynię ze srebrnym napisem.
— To kufer wojenny Kubilaj-chana. — Wampirat pogładził dłonią wieko. — Trzymał go w swoim namiocie polowym. W ten sposób co dzień mógł wybierać, którą bronią będzie walczył. Otrzymałem tę skrzynię w prezencie ślubnym od żony.
Sidorio z szacunkiem otworzył i wysunął górną szufladę. Wewnątrz, na jedwabnej wyściółce, leżały różne rodzaje mieczy. Wiele z nich Connor widział po raz pierwszy w życiu. Jakością znacznie przewyższały broń wystawioną w Akademii Piractwa, a nawet dzieła mistrza Yina.
— To oręż godny cesarza — powiedział Sidorio. — A co za tym idzie, również cesarskiego syna. — Położył dłoń na ramieniu Connora. — Wybierz sobie jeden miecz, chłopcze. To będzie drugi z moich trzech darów.
Connor z zachwytem spoglądał na wypolerowany metal lśniący na tle granatowego jedwabiu. Każde z tych ostrzy miało niepowtarzalny charakter. Wybór był wręcz niemożliwy.
— Jeśli żaden z nich ci się nie podoba — oświadczył Sidorio — to otwórz drugą szufladę. Albo trzecią. Nie spiesz się. — Cofnął się o kilka kroków, pozwalając chłopcu podejść bliżej do skrzyni.
Connor nie musiał otwierać kolejnych szuflad. W rogu tej wysuniętej dostrzegł miecz, który zdawał się go przyzywać. Broń była skromna, nieefektowna, ale jeden rzut doświadczonego oka pozwolił młodemu piratowi ocenić jej zalety. W głębi serca żywił przekonanie, że tę właśnie klingę wskazałby mu mistrz Yin, wykuwający na Lantao najdoskonalsze miecze.
Connor sięgnął do szuflady i ujął broń. Zacisnąwszy palce na rękojeści, wiedział, że dokonał właściwego wyboru. Miecz pasował doskonale, jakby był przedłużeniem ręki. Chłopak wiedział, że jeśli kiedykolwiek użyje tego ostrza w walce, ono go nie zawiedzie.
— Czy to ten? — zapytał Sidorio.
Connor przytaknął.
— Dziękuję, ojcze. Jest niesamowity.
— Dobra decyzja. — Wampirat zamknął szufladę. — A teraz usiądźmy.
Te słowa nie zabrzmiały groźnie, jednak Connor czuł, że serce wali mu jak oszalałe. Sidorio wskazał chłopcu krzesło naprzeciwko siebie. Connor położył nowy miecz u swoich stóp, stary nadal miał przypasany do boku.
Stół był przykryty atłasową kapą obszytą brokatem. Wzrok Connora prześlizgnął się po splotach tkaniny i padł na złotą czarę. Uchwyty naczynia wyobrażały wijące się węże.
Sidorio wziął czarę do ręki.
— Niegdyś była własnością Cezara — oznajmił z dumą w głosie. Spojrzał na chłopca. — Teraz Cezar obrócił się w proch, a czara należy do mnie.
Postawił puchar na stole, tuż obok kryształowej karafki napełnionej po brzegi szkarłatnym płynem.
Nie zwlekając, Sidorio odkorkował naczynie, przechylił je nad czarą, a potem znowu starannie zamknął, aby płyn nie zwietrzał. Usiadłszy, kapitan uniósł złoty puchar do ust i opróżnił jednym haustem. Chłopak tymczasem myślał o tym, z jaką łatwością mu to przyszło i że teraz nadeszła jego kolej.
Wampirat odstawił czarę i ponownie ją napełnił, po czym podał synowi.
Chłopiec widział w rubinowym płynie odbicie swojej bladej twarzy. Sądził, że kiedy podniesie naczynie, dłoń mu zadrży. Nic takiego się jednak nie stało. Odczuwał dziwny spokój. „To dobry znak” — pomyślał. To oznaczało, że był gotów. Poza tym nie pierwszy raz przecież będzie przyjmował krew — po prostu wcześniej nie pił jej tak bezpośrednio.
— Synu. — Wargi Sidoria były czerwone od napoju. — Krwi z mojej krwi, dziedzicu mojego wiecznego imperium… Pij.
Connor dotknął ustami brzegu czary. Sam nie wiedział, czego się spodziewać, i gdy upił pierwszy łyk, zdziwił się, jakie to było naturalne. Świadom tego, że Sidorio bacznie mu się przygląda, ponownie uniósł naczynie do ust. Wampirat uśmiechnął się, kiedy Connor odstawił wreszcie pustą czarę. „To nie było takie trudne” — myślał chłopiec, zadowolony z siebie. Fala przyjemnego ciepła, promiennej energii wypełniła jego ciało. Czuł się silny, niepokonany.
— Dobre? — zapytał Sidorio.
— Tak.
— Dolać jeszcze? — Dłoń kapitana uniosła już karafkę.
— Poproszę.
— Dobry chłopak! — Wampirat napełnił czarę. — Tym się podzielimy. Połowa dla mnie i połowa dla ciebie. — Uśmiechając się, wypił spory łyk. Potem podał naczynie synowi.
Connor pił i czuł, jak jego siła rośnie; był teraz potężny. Gdyby musiał, mógłby sam pokonać całą plądrującą miasto armię. Nie, nie gdyby musiał — gdyby chciał.
— Jeszcze? — spytał Sidorio.
Chłopiec przytaknął.
*
Czas płynął i w pewnym momencie Connor zauważył, że kapitan odstawia na stół pustą karafkę.
— Opróżniliśmy całą, ale mogę kazać przynieść więcej. — Sidorio spojrzał na chłopca z powagą. — Następnym razem, synu, zapomnimy o tych formalnościach i razem zapolujemy na świeżą krew. Ramię w ramię.
Connor zastanawiał się przez chwilę nad tymi słowami. Polowanie… Czy zdołałby się posunąć tak daleko? Cóż, po wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich sześciu tygodni, nie mógł tego wykluczyć. Jak zauważył Sidorio — Connor Tempest już nie istniał. Teraz był Connorem Kwintusem Antoniuszem Sidoriem.
Kapitan mówił dalej.
— Nadeszła pora, abyś otrzymał trzeci dar. Zapewne zgodzisz się, że najlepsze zostawiłem na koniec.
— Zegarek jest fajny, a miecz wyjątkowy… To musi być coś naprawdę ekstra — odparł chłopiec.
Sidorio zdjął z szyi jeden z łańcuchów. Connor poczuł się rozczarowany. Biżuteria? Po tym, jak dostał dwa naprawdę wspaniałe prezenty? Zaraz jednak dostrzegł, że na łańcuchu zawieszony jest klucz z wyrytym numerem.
Zaintrygowany chłopiec obrócił klucz w dłoni i spojrzał na wampirata.
— Co to? — spytał.
— Klucz do kajuty trzysta dwadzieścia dziewięć — wyjaśnił Sidorio. — Tam czeka na ciebie mój trzeci dar. Musisz tylko otworzyć drzwi.
— Mam iść teraz?
— Jeśli chcesz. Pójdę z tobą.
Connor skinął głową.
— Jasne… ojcze.
Po raz kolejny dźwięk tego słowa wywołał na ustach wampirata uśmiech. Obaj wstali od stołu. Connor podniósł z podłogi swoją nową broń. Nie zamierzał ani na chwilę tracić jej z oczu. Była zbyt piękna.
Sidorio z dumą prowadził syna przez korytarz. Czekali tam na nich członkowie załogi. Nawet nie próbowali ukryć zainteresowania chłopcem. Connorowi to nie przeszkadzało — nie czuł się ani trochę skrępowany. Nic dziwnego, że tak się w niego wpatrywali. W tym krótkim czasie, jaki spędził w kajucie Sidoria, jego przeznaczenie się dokonało. Został ich przyszłym dowódcą. Był synem kapitana, dziedzicem wiecznego imperium nocy.
Sidorio zatrzymał się przed drzwiami na końcu korytarza i wskazał na nie.
— Kajuta trzysta dwadzieścia dziewięć — oznajmił. — Twój dar czeka w środku.
Connor podszedł do drzwi i umieścił klucz w zamku.
— Powinienem cię uprzedzić… — Kapitan przysunął się bliżej. — Jeszcze nie jest całkiem gotowy.
— Co masz na myśli? — Chłopiec przekręcił klucz. Zgrzytnęły zasuwy i metalowe drzwi stanęły otworem. Connor wszedł do środka. Tuż za nim próg przestąpił Sidorio.
— Proszę — powiedział. — Mój trzeci dar. Jak mówiłem, jeszcze nie całkiem gotowy.
Chłopiec nie mógł wydobyć z siebie słowa. To, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Czy to jakaś sztuczka? Halucynacja wywołana pierwszym piciem krwi? Nie. To była prawda. Widział ją i czuł. Trzeci dar Sidoria. I ten… ten koszmar miał być najlepszym z jego prezentów dla syna.
— Coś ty zrobił? — wykrztusił Connor. — Dlaczego to zrobiłeś? — Pokręcił głową, a potem jeszcze raz otworzył usta i wydał głośny, przeszywający krzyk.
(…)
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz