"Hyperversum" to debiut literacki Cecilii Randall. Debiut obszerny, bo liczący około ośmiuset stron. Autorka zdecydowanie postawiła na ilość. Przerost formy nad treścią? Niekoniecznie.
Byliście kiedyś w kinie 5D, gdzie możecie poczuć na własnej skórze wszystko, co jest na ekranie? W świecie przedstawionym jest to możliwe bez wychodzenia w domu. Co więcej, to urządzenie ma każdy nastolatek – jest zwyczajną konsolą. Jednak akcja nie jest umiejscowiona w dalekiej przyszłości. Można oszacować, że jest przesunięta w czasie o około dwadzieścia lat. Przynajmniej na początku książki, ponieważ po pewnych zdarzeniach grupka przyjaciół zostaje przeniesiona do 1214 roku. Zaawansowane średniowiecze, znacznie różniące się od XXI wieku. Co przytrafi się naszym młodym ulubieńcom?
Zacznijmy od tego, co mi się w "Hyperversum" podobało. Na pewno bohaterowie. Od razu ich polubiłem. Nie byli oni papierowymi ludzikami bez celu, wręcz przeciwnie. Przekazywali całą gamę swoich emocji, które udawało mi się z powodzeniem odbierać. Wszystko było barwne i kolorowe, czyli dokładnie takie, jak być powinno. Łatwo można się utożsamić z postaciami, co dodatkowo pomaga w odbiorze całokształtu. Zdecydowanie zaliczam to na plus.
Nie sposób pominąć istotnej zalety, jaką jest funkcja edukacyjna. Ktoś, kto historii zwyczajnie nie cierpi, powinien z radością przeczytać dzieło Cecilii Randall. Wszystko, każde zdarzenie, które autorka wplątała w fabułę, a występują w nim postacie historyczne, jest prawdziwe. Z czystej ciekawości postanowiłem to sprawdzić – racja, tak rzeczywiście jest. Pisarka odrobiła pracę domową naprawdę na szóstkę, gdyż pisanie książki, której akcja dzieje się w zamierzchłych czasach, nie jest łatwym zadaniem. Co więcej, to zainteresowało mnie tak bardzo, że postanowiłem dowiedzieć się dosłownie wszystkiego o ówczesnym układzie sił w Europie i na świecie. Dlatego, jeśli macie przed sobą sprawdzian z tamtego okresu – sięgnijcie po "Hyperversum".
Teraz czeka nas ta nieprzyjemna część, ale nie jest znacząco długa. W książce trochę raził mnie pewien przesyt. Myślę, że przede wszystkim była to miłość. Absolutnie nie będąc przeciwnikiem uczucia jako takiego, zdecydowanie nie lubię go zbyt wiele w powieściach. Zwłaszcza w gatunku fantastycznym. Sprawdza się świetnie jako dodatek, czasami wątek poboczny, ale tutaj miałem wrażenie, jakby autorka na siłę próbowała mi wcisnąć coś, na co całkowicie nie miałem ochoty. To czasami naprawdę odrzucało, ale na szczęście było rzadkie i nigdy w tak wielkim stopniu, aby odłożyć opowieść.
Kolejną rzeczą, jaką można zarzucić Cecilii Randall, jest to, że nie postarała się o całkowity realizm. Tutaj jednak znajdujemy plusy i minusy, ponieważ z jednej strony bardzo dobrze oddała epokę, życie zwyczajnych ludzi i wielkich książąt, ale – mówiąc szczerze – Martinem to ona nie jest. Nie chcąc zdradzać szczegółów, bo może to zepsuć przyjemność czytania, dodam tylko, że z niektórych sytuacji nie powinno być wyjścia, a akcja mogła rozwinąć się naprawdę ciekawie w inną stronę. Jednak, będąc optymistą, znajduję tutaj pozytyw, bowiem fabuła niejeden raz skręcała w sposób tak nieprzewidywalny, że trudno było uwierzyć.
Podsumowując, "Hyperversum" jest dobrą lekturą. Znakomitą na długie, jak ona wieczory. Gwarantuję, że każdy czytelnik coś wyniesie po jej skończeniu. Wiedzę historyczną, może łzy, jeśli ktoś bardzo łatwo się wzrusza. Na pewno jest to kawał solidnej literatury, z którą warto się zapoznać. Jak mówiłem na początku, jakość dorównuje objętości. Ale niestety, nie mogę przedstawić tej powieści jako najlepszej w swojej kategorii. Nie sądzę, aby mogła rywalizować z wielkimi tytułami o pierwszeństwo, lecz jedno mogę powiedzieć: raczej nie pożałujecie czasu nad nią spędzonego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz