W końcu stało się to, czego wszyscy się obawiali – Voldemort powrócił i to, trzeba przyznać, w wielkim stylu. Niby można się było tego spodziewać, ale trudno przyjąć coś takiego do wiadomości. Strach jest w końcu bardzo silną motywacją, a to on decyduje teraz o ludzkich poczynaniach. Riddle nigdy nie wzbudzał w nikim ani sympatii, ani szacunku, bo nawet przez jego popleczników przemawiał strach. Teraz też stawiają się na jego wezwanie trochę ze względu na chęć zdobycia władzy, zyskania odrobiny jego potęgi, ale bardziej z powodu czającego się wokół lęku. Voldemort nie wybacza i nie zapomina zdrady. Nigdy. Cały świat magiczny pogrąża się w przerażającym chaosie, gdyż znowu zaczyna się to, co ta społeczność cudem przetrwała kilkanaście lat temu, a ponadto znowu wszystko za sprawą młodego Pottera.
Harry był świadkiem powrotu Czarnego Pana, ale na jego nieszczęście nikt inny tego nie widział, a ludzie nie przepadają za złymi wiadomościami. Mechanizm wyparcia jest jedną z najsilniejszych broni, dlatego wolimy zdyskredytować posłańca, niż przyjąć do wiadomości jego słowa. Zwłaszcza że ten przekaziciel złych wieści jest traktowany lekceważąco nie tylko przez prasę plotkarską, ale także przez Ministerstwo Magii. Coś z nim musi być nie tak, prawda? Może pragnie sławy i doszedł do wniosku, że tylko nagły powrót Sami-Wiecie-Kogo mu to zapewni? A może chce zaimponować dziewczynie? W każdym razie na pewno zmyśla, a skoro całe Ministerstwo twierdzi, że On nie wrócił, to nie wrócił, a Potter powinien siedzieć cicho u tych swoich mugoli i nie mieszać się do spraw, które go nie dotyczą. To w końcu jeszcze dzieciak.
Zatem Harry siedzi na Privet Drive, odcięty od jakichkolwiek informacji ze swojego świata, ale nie ma to nic wspólnego ze spokojem. Pewnego wieczoru musi bowiem użyć magii w obecności swojego ukochanego kuzyna, żeby obronić go przed znajdującymi się w Londynie Dementorami. Co Dementorzy robią poza Azkabanem i to w świecie niemagicznym? Trudno powiedzieć, ale Harry zostaje oskarżony o użycie magii poza szkołą i to w obecności mugola. Dlaczego Ministerstwo bardziej przejmuje się tym, że Harry złamał zasady dyskrecji niż samowolką Dementorów? Ciężko stwierdzić, ale to dopiero początek niespodzianek. Po wielu dniach samotności bez kontaktu ze światem magicznym, ale też bez wiadomości od przyjaciół czy Dumbledore'a, w domu opiekunów Harry'ego zjawia się masa przedziwnych indywiduów. W salonie Dursleyów staje się coś, co przyprawiłoby ich o zawał, gdyby to tylko zobaczyli. Następuje bowiem kosmiczne stężenie czarodziejów na metr kwadratowy i tak, poza nieznośnym Harrym, w ich domu (na szczęście pod ich nieobecność) zjawiają się: Alastor (Szalonooki) Moody, Remus Lupin i fioletowowłosa Nymphadora Tonks (która nie bez powodu nie przepada za swoim imieniem).
Harry trafia do Kwatery Głównej, gdzie w końcu spotyka się z przyjaciółmi oraz dowiaduje się tego, jak wygląda życie w jego świecie. Ta alternatywna rzeczywistość dla wybranych nie jest już jednak pięknym, bezpiecznym miejscem, gdyż wszystko stanęło na głowie. Minister Magii robi co może, by przekonać opinię publiczną, że Voldemort nie wrócił, żadne zagrożenie nie istnieje, a syn Jamesa zmyśla. Dodatkowo wspierają go w tych działaniach redaktorzy "Proroka Codziennego", a społeczność czarodziejska tak bardzo chce utrzymać iluzję świata bez czarnej magii i szerzącego się wszędzie zła, że wierzy we wszystko, co słyszy.
Oczywiście, nadal są ludzie, którzy nie tylko wierzą Harry'emu, ale też są na tyle rozsądni, żeby zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Oni właśnie wskrzeszają istniejący przed laty Zakon Feniksa i stają do walki z ciemną stroną mocy. Przerażające w tym wszystkim jest to, że czarodziei tych traktuje się jak przestępców szerzących nieprawomyślne poglądy i za wszelką cenę próbuje unieszkodliwić. Zakon walczy zatem nie tyle z Voldemortem samym w sobie, co z przekonaniem, że jego nie ma. Wiara w to, że zło istnieje, pozwala się zjednoczyć i podjąć wyzwanie, a jak stanąć w szranki z czymś, czego oficjalnie nie ma? Gdyby nie to, że Korneliusz Knot jest straszliwą wręcz fajtłapą, można by pomyśleć, że należy do grona Śmierciożerców, bo w końcu nikt im tak nie ułatwia zadania jak on i Dolores Umbridge. Swoją drogą, Korneliusz Knot jest jedyną postacią z magicznego świata, której nazwisko zostało przez Andrzeja Polkowskiego przetłumaczone, a nie tylko poddane translokacji. Dlaczego? Może po to, by wszyscy czytelnicy dobrze zapamiętali, jak jeden człowiek mógł wszystko sknocić.
Pojawiająca się w tym tomie Dolores również odegra istotną rolę w przebiegu zdarzeń. Spotykamy się z nią po raz pierwszy na przesłuchaniu Pottera, co pewnie skończyłoby się katastrofą, gdyby nie nagłe pojawienie się Dumbledore'a. Później pani Umbridge obejmuje posadę nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, a zatem ten przedmiot polega na czytaniu podręcznika. Trochę przypomina mi to moje lekcje historii, kiedy nauczycielka mówiła: przy tych zdaniach stawiamy jedynkę, przy następnych dwójkę, przepisujemy do zeszytu. Jak skończycie, to przeczytacie cały temat z podręcznika. Umbridge dodaje jeszcze: nie ma powodu do rozmów. Jak miło. Nawet nie dziwię się, że pisarka opisuje wygląd pani profesor jako ubranej na różowo ropuchy. Nauczycielka nie ogranicza jednak swoich wpływów do dbania o zdecydowane braki w edukacji młodych ludzi i ich niezdolność do obrony, bo w końcu przed czym mają się bronić, skoro Voldemorta nie ma. Dobrze, że przynajmniej nie mówi, że nigdy go nie było, a śmierć setek ludzi tylko wszystkim się przyśniła. Nasz różowy płaz zajmuje się ponadto kontrolą innych nauczycieli i dręczeniem uczniów, a zwłaszcza kłamliwego Pottera.
Na tę część opowieści fani J.K. Rowling musieli czekać wyjątkowo aż trzy lata, ale warto było. Mimo że ta powieść jest najdłuższą ze wszystkich, to czyta się ją szybko i z ogromną przyjemnością. Pisarka przedstawia nam bohaterów z dwóch stron barykady: tych wspierających Voldemorta oraz takich, którzy za wszelką cenę postanowili z nim walczyć. Jest także masa postaci zagubionych lub nie do końca zdecydowanych, po której stronie powinni się opowiedzieć i to dodaje tej historii kolorytu. Jest to też pierwsza część cyklu, w której autorka nie bierze aż tak długiego rozbiegu i już od pierwszej strony dostajemy liczne zwroty akcji i zawirowania fabularne.
"Zakon Feniksa" jest też wyjątkowy dlatego, że poświęca wiele uwagi postaciom innym niż tytułowa. Jako że główni bohaterowie dorastają i nie mogą już żyć wyłącznie nauką ani nawet przywracaniem równowagi w świecie, dość mocno zarysowany jest tutaj wątek romansowy. Niestety, Harry wyraźnie nie radzi sobie z rolą amanta i nawet pomoc Hermiony niewiele daje. Po raz pierwszy dowiadujemy się też dokładnie, jak i dlaczego zginęli rodzice Harry'ego, jakie emocje targają przebywającym w przymusowym zamknięciu, a kochającym być w centrum uwagi Syriuszem, i dlaczego rodzina Longbottomów zawsze będzie po stronie Dumbledore'a. W tle pojawia się też jedna z najbarwniejszych postaci kobiecych całej historii – zwariowana Luna Lovegood i jej jeszcze bardziej zaskakujące teorie.
W tym tomie Rowling poświęca też trochę więcej uwagi Molly Weasley i dzięki scenie z boginem zaczynamy rozumieć jej troskę nie tylko o członków licznej rodziny, lecz również o tych, których traktuje jak rodzinę. Ta rodzina przeżywa jednak kryzys, gdy pupilek wszystkich – Percy – stawia postać Ministra ponad rodziną i Dumbledore'a. Byłoby to może zrozumiałe, gdyby ten właśnie Minister potrafił zapamiętać jego imię. No cóż, dla niektórych pięć liter to najwyraźniej za dużo.
Opowieść jest długa, ale ma niesamowitą moc wciągania czytelnika jak bagno. Od pierwszej do ostatniej strony pochłania całą naszą uwagę i zabiera nas w świat nie tylko różny od tego, który znamy, ale też całkiem inny niż ten z poprzednich powieści. Harry musi zmierzyć się nie tylko ze złem, ale też z własną przeszłością, uprzedzeniami oraz uczuciami do pewnej młodej kobiety. Nie będzie mu łatwo, ale tym razem nie będzie w swojej walce sam, ma u swego boku najlepszych aurorów i najwierniejszych przyjaciół.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz