Drugi pełnometrażowy film ze świata „Stargate” powstał w 2008, jednak już po chłodno przyjętym przez widzów „The Ark of Truth”. Ponownie jednak ujrzymy znanych z serialu bohaterów, którzy udają się na ekstrakcję ostatniego z Władców Goa’uld – Ba’ala. Główny zły został złapany i wkrótce go nie będzie, dlatego wyprawa na to wydarzenie, mająca miejsce na jednej z planet Tok’ra, wydaje się być samą przyjemnością, której SG-1 nie zamierza sobie odmawiać.
Problem pojawia się w momencie, gdy przed samą ekstrakcją zaczynają znikać ludzie. Wpierw Vala, potem Teal’c i następni. Ba’al, a raczej ostatni z jego klonów, nie wydaje się być tym faktem zdziwiony. Chwilę wcześniej ostrzegał, że prawdziwy ostatni Goa’uld wcielił w życie swój plan. Chociaż klon ginie, to SG-1 jest zmuszone uciekać do wrót. Wbity adres Ziemi przenosi ich na naszą planetę, jednak korytarz o dziwnej, fioletowej barwie to w istocie tunel czasowy, dzięki któremu SG-1 trafia do ładowni „Achillesa” – tego samego frachtowca, który przed wojną przywiózł wrota do Ameryki. Wszystko to okazuje się być misternym planem Ba’ala, który z flotą podległych mu Goa’uld dociera do bezbronnej Ziemi.
Trzeba przyznać, że motyw cofania czasu i zmiany wielu wydarzeń okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nikt nie wierzy w słowa członków SG-1, którzy na odmienionej Ziemi wcale nie są tymi, za kogo się podają. Inwazja obcych? Sam bym w pierwszym momencie nie uwierzył, jednak kiedy pojawia się zagrożenie i potwierdzają się zeznania członków drużyny, to nagle okazuje się, że wrota zostały odnalezione i wciąż jest nadzieja na odparcie ataku.
Przez chwilę bałem się, że SG-1 zostanie sprowadzone do roli rebeliantów w obcym świecie, gdzie znajome twarze wcale nie są sprzymierzeńcami. Dobrze, że udało się nakłonić do współpracy generała O’Neala (Richard Dean Anderson) i Hammonda (Don S. Davis), zaś podporządkowanych Ba’alowi Goa’uld grają te same osoby, które widzieliśmy w serialu. Dzięki temu oglądamy znane twarze i mamy poczucie, że to po prostu kolejny odcinek. Sam skład SG-1 także pozostał niezmieniony, z poważnym Teal’c’em, niefrasobliwym podpułkownikiem Mitchellem czy zawsze mądrą pułkownik Samanthą Carter. Szkoda tylko, że dość epizodyczną rolę otrzymała Vala Mal Doran (Claudia Black), przez co zabrakło jej specyficznego poczucia humoru i odrobiny kobiecości.
Cała gra aktorska „Continuum” to w zasadzie powtórka z serialu. Z jednej strony był to ukłon w stronę wiernych fanów, jednak widać brak chemii pomiędzy członkami drużyny. Każdy robi swoje, co w wojsku nie powinno dziwić, jednak dopiero Anderson pokazuje trochę osobowości, a jest to przecież postać gościnna, pokazująca się dość epizodycznie.
Twórcy efektów specjalnych nie mieli dużego pola do popisu, gdyż większość akcji osadzono na Ziemi. Szkoda, gdyż dla mnie marka „Stargate” wiąże się nierozerwalnie z fantastycznymi światami i potężnymi przeciwnikami, podczas gdy w „Continuum” jedynie widok całej floty Ba’ala może wywołać podziw na twarzy.
Największym mankamentem filmu jest jednak jego skokowa akcja. Niczym u Hitchcocka, wpierw mamy trzęsienie ziemi, jednak potem akcja powinna coraz mocniej przyspieszać. Tutaj wszystko nagle siada i oglądamy ciut przydługie scenki ucieczki z zamarzniętego statku czy spotkań ze znajomymi postaciami. Także sam Ba’al jest dość ślamazarny, zaś największy zwrot akcji, którego rzecz jasna nie zdradzę, wcale nie zaskakuje. Dobrze jednak, że po nim akcja rusza z kopyta, co nie zmienia faktu, że tych przestojów jest trochę za dużo.
Chcąc podsumować te wywody, mogę powiedzieć, że film ten jest o niebo lepszy od dziurawego fabularnie „The Ark of Truth”. Scenariusz ma swoje mocne strony, zaś zatrudnienie znanej z serialu ekipy to strzał w dziesiątkę. Do tego jest to zarazem rozwiązanie kwestii Goa’uldów, które należało wykonać z rozmachem – film wydaje się być tym najlepszym wyborem.
Niestety, postacie nadal grają sztywnie i schematycznie, zaś umiejscowienie akcji na Ziemi odarło film z wielu elementów sci-fi i uczyniło globalne zagrożenie mniejszym niż należało. Fani „Stargate” z pewnością poczują się usatysfakcjonowani, jednak dla nowego widza „Continuum” to jedynie poprawny średniak, który nada się do obejrzenia na raz.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz