Fragment książki

9 minut czytania

Rozdział 3

Gregor wpatrywał się w nią, analizując różne możliwości reakcji. Uciekać. Walczyć. Parsknąć śmiechem. Zaprotestować. Wyłożyć karty na stół. Nic nie robić.

Ta ostatnia zwyciężyła.

– Nie mogę pozwolić, żebyś znowu się wybrał na jakiś piknik – powiedziała Solovet. – Przyjdź do mnie za godzinę. Porozmawiamy o twojej przyszłości.

Odeszła, zostawiając go w towarzystwie dwóch srogich strażników. Gregor przyjrzał się im i doszedł do wniosku, że dobrze zrobił, nie wszczynając bójki. Byli wysocy, umięśnieni, na ich twarzach malowały się surowość i stanowczość. Prawdziwi akolici Solovet. Gregor nie miał pojęcia, czy mógłby z nimi wygrać, gdyby wszyscy jednocześnie wyciągnęli broń. Może gdyby odezwała się w nim natura furiasty. Kiedy stawał się tym, co Podziemni nazywali „furiastą”, przemieniał się w śmiertelnie groźnego zabójcę. Nigdy jednak nie był pewien, czy i kiedy to się zdarzy. Lepiej więc było pozostawać z nimi w dobrych stosunkach.

– Ciasteczko? – Gregor wyciągnął paczuszkę w ich stronę. Mężczyźni przecząco potrząsnęli głowami. – Ale moja siostra na pewno będzie chciała. Pewnie jest teraz z myszami. Chodźcie. Tędy.

Machnął ręką, by szli za nim, i ruszył w stronę starego przedszkola. Specjalnie trochę kuśtykał, żeby pokazać, iż jest poważnie ranny i nie da rady uciec. Co teraz?, myślał. Jak się ich pozbyć?

Szedł powoli w nadziei, że nagle wpadnie mu do głowy jakiś wspaniały pomysł. Nic takiego się nie stało. Musiał dostosować się do okoliczności.

Przedszkole znajdowało się w niemal zupełnie opuszczonym skrzydle pałacu. Gregor zdołał się zorientować, że większość mijanych pomieszczeń służy jako magazyny.

Z sali przedszkolnej wydobywało się przyjemne światło. Gregor wszedł do środka i natychmiast usłyszał radosny pisk:

– Grego!

Botka podbiegła do niego i objęła rączkami jego kolana. Postawił pudełko na podłodze i podniósł siostrę, żeby ją mocno uściskać.

– Cześć – powiedział, wtulając twarz w jej loczki. Pachniała przyjemnie ziołową kąpielą, mlekiem i sobą. Gregor natychmiast rzucił okiem na kamiennego żółwia z pyskiem wykrzywionym w gniewnym grymasie, stojącego w przeciwległym końcu sali. – Co porabiasz?

– Pomagam Dulcet zajmować się małymi myskami – powiedziała dziewczynka i wskazała na wnękę, gdzie niania zrobiła gniazdo z koców.

Dulcet siedziała tam otoczona sześciorgiem mysząt. W gnieździe leżał też Kartezjan – dorosła mysz, która przybyła wraz z Gregorem z Ognistej Ziemi. Obie przednie łapy miał zagipsowane. Nadal był bardzo słaby, lecz wyglądał dużo lepiej niż wtedy, gdy Gregor ujrzał go pierwszy raz – pozostawionego na pewną śmierć u podnóża klifu, pośród setek innych myszy, które nie przeżyły upadku ze skały. Jedno z mysząt wdrapało się na grzbiet Kartezjana. Musiało go to boleć, ale nie protestował.

– Witaj, Gregorze! – zawołała Dulcet i lekko uniosła brwi. – Widzę, że masz towarzystwo.

Gregor obejrzał się i zobaczył, że Horatio i Marcus zatrzymali się w drzwiach.

– Tak, to moja ochrona.

– Horatio, Marcusie, czy moglibyście zostać na zewnątrz? Żeby nie straszyć małych myszek – poprosiła dziewczyna.

– Mamy rozkaz nie spuszczać Naziemnego z oczu – rzekł Horatio niepewnie.

– Obiecuję, że ze mną będzie bezpieczny – odparła Dulcet i roześmiała się.

Twarz Horatia na moment straciła dotychczasową surowość i Gregor zdał sobie sprawę, że młodzieniec ma słabość do Dulcet. O rany, pomyślał. Czy po mnie tak samo wyraźnie widać, że podoba mi się Luksa?

– Chyba możemy stanąć na zewnątrz – zgodził się Horatio. – Chodź, Marcusie.

– Dziękuję, Horatio – powiedziała Dulcet.

Gregor przyjrzał się dziewczynie uważnie, szukając na jej twarzy wskazówek, czy odwzajemnia afekt Horatia. Nie odwzajemniała. Albo była dużo lepsza od niego w ukrywaniu uczuć. Przyszło mu do głowy, że mógłby skorzystać z jej pomocy, aby odwrócić uwagę strażników na ten moment, gdy będzie wchodził do żółwia, ale zaraz porzucił ten pomysł. Nie chciał, żeby Dulcet miała przez niego kłopoty. Musiał w jakiś sposób pozbyć się jej z sali, zanim sam wejdzie do tajemnego przejścia.

Botka zsunęła się z jego rąk i weszła do mysiego gniazda.

– Pokołysę dzieci. – Podniosła najbliższą myszkę i zaczęła ją huśtać na rękach. Zwierzątko pozwalało jej na to jakiś czas, a potem się wywinęło, położyło przednie łapki na ramieniu dziewczynki i bawiło się jej włosami. Botka zachichotała. – Myski lubią moje włoski.

Gregor kucnął obok gniazda i pogłaskał jedno z mysząt.

– Pamiętasz mnie? – zwrócił się do Kartezjana.

Podczas podróży przez Ognistą Ziemię mysz ciągle albo majaczyła w gorączce, albo była tak nafaszerowana lekami, że Gregor nie był pewien, czy go rozpoznaje. Niesłusznie.

– Jesteś wojownikiem – stwierdził Kartezjan. – Tak, pamiętam cię. Masz jakieś wieści od naszych przyjaciół na Ognistej Ziemi?

– Nie, ale Mareth mówił, że wysłano dwie dywizje na pomoc. Wciąż nie ma od nich żadnych wiadomości. – Gregor wolał nie myśleć, co teraz mogło się dziać na polu bitwy. – Znasz te małe myszki?

– To dzieci mojej siostry. Uznała, że mają większe szanse na rzece niż w łapskach szczurów.

– Miała rację. – Przypomniały mu się myszy, które dusiły się w trujących wyziewach wulkanu. – Czy ich mama…?

– Nie wiem. Nie chcę o tym przy nich mówić. – Kartezjan zagipsowaną łapą wskazał małe myszki. – Zaczynają rozumieć ludzką mowę, a i bez tego mają dość powodów, żeby nie spać po nocach.

– Przepraszam. – Gregor poczuł wyrzuty sumienia, że w ogóle poruszył ten temat. – Hej, Botko, chcesz poczęstować maluchy?

Dziewczynka podreptała wraz z nim do pudełka i zachwycona znalazła tam ciastka. Jedno od razu włożyła sobie do ust.

– Mniam mniam – powiedziała.

– Dobre, co nie? Poczęstuj wszystkich.

Włożył jej w ręce ciasteczka, nie chcąc wyjmować paczki z pudła, by nie odsłonić swojego ekwipunku na podróż.

– Cęstujcie się! – krzyknęła Botka i pobiegła do mysząt, rozsypując za sobą okruchy.

Z zapałem rozdawała ciasteczka wszystkim w gnieździe. Zwierzątka zjadały wypieki z głośnym mlaskaniem. Gregor obserwował to z uśmiechem na twarzy, lecz myślami był zupełnie gdzieś indziej. Muszę się stąd wydostać. Natychmiast!, myślał. Ares prawdopodobnie już krąży niecierpliwie wokół Bryzgu. Zaproponować, żeby odwiedzili jakieś miejsce w pałacu? To byłoby dziwne, bo przecież Kartezjan z trudem się poruszał. Udać, że wypadła mu pochodnia, i spowodować pożar? Nie, zły pomysł. Zbiegłoby się jeszcze więcej ludzi. A gdyby ogień wyrwał się spod kontroli, ktoś mógłby ucierpieć. Dzieci mogłyby się wystraszyć, rozbiec się i… ależ tak! To jest to!

– Kto chce się pobawić?! – zawołał, klaszcząc w dłonie.

Myszki widocznie zrozumiały ten gest, bo natychmiast otoczyły Gregora i zaczęły entuzjastycznie podskakiwać.

– Ja! Ja! – krzyczała Botka.

– W co się pobawimy? – zapytał Gregor.

Był niemal pewien, co ona wybierze.

– W chowanego! W chowanego! – pisnęła i Gregor odetchnął z ulgą.

– No dobrze. W chowanego. Czy myszki umieją się w to bawić?

– O tak – odparła Dulcet. – Bawiliśmy się w to już wiele razy. Niełatwo ci będzie znaleźć kryjówkę, której jeszcze nie znają.

– To niedobrze. Może dałoby się wykorzystać jakieś inne sale w tym skrzydle?

– Już się nad tym zastanawiałam, ale trudno mi nad nimi zapanować, zwłaszcza kiedy jestem sama – powiedziała Dulcet. – Może z tobą i Kartezjanem moglibyśmy to zrobić. Wiem, że ta sala już się maluchom trochę znudziła.

– Jasne, pomogę – rzekł Gregor. – Chwila, tylko to zdejmę.

Odpiął pas z mieczem i położył na pudełku. Ciężko mu było rozstać się z bronią.

– Aha, mamy jeszcze Horatia i Marcusa! – przypomniała sobie Dulcet. Na dźwięk swoich imion strażnicy natychmiast stanęli na progu. – Będziemy się bawić w chowanego. Pomożecie nam?

Strażnicy z początku się opierali, ale już po chwili Dulcet ustawiła ich na przeciwległych końcach korytarza. W ten sposób zabawa mogła się odbywać w sześciu salach, a nikt nie mógł opuścić tego skrzydła, nie przechodząc obok żołnierzy. W każdym razie tak myśleli wszyscy prócz Gregora.

Gregor i Dulcet szybko sprawdzili, czy sale są bezpieczne. W dwóch znajdowały się stare meble, w kilku innych przechowywano kosze, koce i zwoje lin. Jedno z pomieszczeń było kiedyś łazienką, lecz teraz pozbawione dopływu wody bardziej przypominało kamienne boisko. Dużo bezpiecznej przestrzeni do chowania się.

Kartezjan pokuśtykał na korytarz, by obserwować maluchy. Najpierw szukała Botka, potem dwoje mysząt i wreszcie Dulcet. Kiedy reszta się chowała, ten, kto szukał, siadał przy Kartezjanie. On czuwał nad tym, żeby nikt nie podglądał, i pomagał maluchom liczyć do dwudziestu. Gregor dwukrotnie wszedł do sali przedszkolnej z nadzieją, że uda mu się wymknąć, lecz za każdym razem ukrywała się tam jakaś myszka. Czas naglił. Zabawa wkrótce miała się skończyć. Nawet jeżeli Ares zdołał niezauważenie opuścić szpital, teraz ktoś mógł go już szukać.

Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak…

– No dobrze! – zawołał. – Teraz moja kolej na szukanie.

Stanął jak najbliżej sali przedszkolnej, żeby zniechęcić wszystkich do wejścia do niej, zasłonił oczy i zaczął liczyć do dwudziestu.

– Raz, dwa, trzy, cztery… – Słyszał dreptanie mysich łapek, stukot sandałków Botki, chichoty i tłumione popiskiwania. Nikt nie ukrył się w przedszkolu. – …osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia! Szukam!

Rozejrzał się po korytarzu. Horatio i Marcus stali na swoich miejscach – ręce skrzyżowane na piersi, wzrok wbity w Gregora. Zajrzał do jednej z sal, a potem udał, że słyszy jakiś odgłos dobiegający z przedszkola, i poszedł tam. Gdy tylko zniknął strażnikom z oczu, złapał pudełko i pas z mieczem i podbiegł do kamiennego żółwia. Włożył mu rękę do pyska i wymacał uchwyt otwierający przejście. Uniósł skorupę, szybko wsunął się do środka i po cichu zamknął przejście za sobą. Bojąc się, że ktoś zauważy światło emanujące z żółwia, pierwsze stopnie schodów pokonywał w całkowitych ciemnościach. Nie słyszał żadnych kroków na górze. Wydobył spod ciastek latarkę i włączył ją. A teraz w nogi, pomyślał i rzucił się biegiem po schodach. Już nawet nie napominał sam siebie, żeby być cicho. Kiedy odkryją, że zniknął, nastąpi konsternacja, a potem Solovet dokładnie przetrząśnie każdy zakamarek, aż znajdzie te schody. Żałował, że sekret Luksy się wyda, ale musiał to zrobić dla jej dobra.

Na dole schodów omal nie potknął się o drugiego żółwia, tego z wykrzywioną w podstępnym grymasie miną. Kiedy otwierał skorupę, zdawało mu się, że słyszy krzyki dobiegające z góry. Wsunął głowę w wilgotne powietrze ponad Bryzgiem.

– Skacz, Naziemny! – usłyszał zniecierpliwiony głos Aresa.

Runął w ciemność. Ares natychmiast go przechwycił i poszybował w górę.

– Ledwie się wydostałem. – Gregor westchnął, kładąc karton za plecami. Zaraz potem zapiął sobie pas z mieczem wokół bioder. – A ty?

– Lekarze dali mi kwadrans, żebym poćwiczył latanie nad rzeką. Ten kwadrans dawno minął – odpowiedział nietoperz. – Pewnie już nas ścigają.

– Chyba tak. Nikt mnie nie widział, gdy otwierałem żółwia, ale widzieli, do której sali wchodzę. Teraz na pewno znajdą przejście.

– Może dobrze się stanie. Gdyby wszyscy, którzy znają ten sekret, przepadli na Ognistej Ziemi, nikt nie wiedziałby o jego istnieniu. A to może być droga ucieczki w razie oblężenia pałacu.

– Masz rację – przyznał Gregor, myśląc o mamie i siostrze.

Natychmiast rozpoczął przygotowania. Jedną latarkę przymocował sobie taśmą klejącą do lewej ręki, a drugą przyczepił do pasa. Taśmę, baterie, buty, butelki na wodę i resztę ciastek włożył do różowego plecaka. Wetknął tam też szachy, chociaż nie miał pojęcia, do czego mogą się przydać. Następnie wyrzucił pudełko w ciemność i położył się na grzbiecie Aresa, aby zminimalizować opór powietrza.

Ares leciał do Ognistej Ziemi całkiem nową trasą – nie przez znajome obszerne jaskinie, lecz mniejszymi, krętymi tunelami. W pewnym momencie Gregor musiał zejść z nietoperza, żeby mogli się przecisnąć przez szczelinę w skale. Dalej podążali tunelami, których Gregor nigdy nie widział.

– Jak znalazłeś tę drogę?

– Z Henrym. Spędzaliśmy mnóstwo czasu na poszukiwaniach nieznanych dróg. To było bardzo ważne, bo on zazwyczaj robił rzeczy, które chciał trzymać w tajemnicy.

Henry był kuzynem Luksy i dawnym zespolonym Aresa. Zdradził ich wszystkich szczurom podczas pierwszego pobytu Gregora w Podziemiu. Ani Luksa, ani Ares nie chcieli o nim rozmawiać. Z początku Gregor myślał, że to dlatego, iż tak bardzo go znienawidzili. Później zrozumiał, że powodem było również to, iż nadal bardzo go kochali. Kiedy poruszano temat Henry’ego, ich głosy się zmieniały, w oczach pojawiał się ból. To właśnie było najtrudniejsze – wciąż był dla nich ważny i nie potrafi li go tak po prostu wykreślić ze swego życia.

– Czyli ta trasa jest bezpieczna? – zapytał Gregor.

– Nikt nas tu nie znajdzie – zapewnił go Ares. – Zdrzemnij się, jeśli możesz.

Gregor nie przypuszczał, że z takim niepokojem w sercu uda mu się zasnąć, ale wygodnie się rozciągnął. Musiał być bardzo zmęczony, bo następnym, co pamiętał, był głos Aresa, który go budził. Znajdowali się znowu na klifi e ponad dżunglą, w miejscu gdzie kilka dni temu pożegnali się z przyjaciółmi. Lot musiał trwać sześć czy siedem godzin. Ares był wyraźnie wyczerpany.

– Muszę się przespać – powiedział. – Ale to nie potrwa długo.

Nietoperz natychmiast zapadł w sen, a Gregor czuwał. Przemył butelki i napełnił je wodą ze źródła. Włożył i zasznurował nowe buty. Poćwiczył wymachy mieczem Sandwicha. Co za broń! Miał wrażenie, że wystarczy tylko pomyśleć o zadaniu ciosu, a miecz sam wszystko wykona. Od razu całkowicie zaufał swojej nowej broni. Mimo że w tym momencie nic mu nie groziło, poczuł, jak rozsadza go energia furiasty. Odłożył miecz. Gdy wznowił ćwiczenia, to uczucie wróciło. Czy możliwe, że w końcu zaczynał panować nad swoją mocą? Ta myśl dodała mu otuchy, lecz zaraz przypomniał sobie o niepowodzeniach z przeszłości. Gdyby jednak nauczył się włączać ten stan i wyłączać… to byłby prawdziwy odjazd.

Ares obudził się po dwóch godzinach. Złowił rybę, którą szybko zjedli i popili wodą ze źródła.

– Gotów? – zapytał Gregor.

Starał się sprawiać wrażenie tak niewzruszonego jak rycerz ze średniowiecznego grobowca.

– Owszem – odparł Ares. – Gotów na wszystko, cokolwiek nas czeka. Wracamy do królowej?

Tak w poprzedniej przepowiedni nazywany był wulkan, który przyniósł śmierć chrupaczom. Było to ostatnie miejsce, w którym widzieli zarówno myszy, jak i ich szczurzych oprawców.

– Aha, zacznijmy stamtąd – zgodził się Gregor, wsiadając na Aresa.

Nietoperz skierował się w stronę wulkanu. Prowadziły tam tunele wciąż przysypane grubą warstwą pyłu. Gdy wyłonili się z labiryntu na drugim końcu, królowa stała spokojnie. Setki zabitych myszy i mała nietoperzyca Talia, którą Ares złożył tutaj na wieczny spoczynek, zniknęły pod warstwą lawy. Nie pozostał po nich żaden ślad.

Niemal natychmiast Ares wyznaczył sobie cel. Pokonał obszerną jaskinię i wleciał wprost do długiego niskiego tunelu. Tam już słuch Gregora zaczął wyławiać dźwięki: krzyki, piski, zgrzyt metalu o kamień. W powietrzu było coraz więcej pyłu.

Gregor wydobył miecz, by być gotowym na to, co go czekało. Kiedy wypadli z tunelu, aż zaparło mu dech w piersi i omal nie wypuścił broni z ręki.

Nic w jego dotychczasowym życiu nie przygotowało go na ten widok: bitwę ludzi ze szczurami.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...