Fragment książki

4 minuty czytania

Zapiski wuja

– Hej, obudź się! Mam pomysł!

Powtarzał to już od pięciu minut, nie przestając szarpać mnie za ramię. Ja, nie wiedzieć czemu, upierałem się udawać, że śpię. Głupio z mojej strony, bo od razu było widać, że nie odpuści. W końcu się złamałem.

– Czego?! – burknąłem w poduszkę.

– Muszę ci coś pokazać, wstawaj!

No, tego jeszcze brakowało, myślę, ale odwróciłem się i mrużąc oczy przed światłem, rozejrzałem po pokoju. Za oknem oczywiście noc w najlepsze – jak mogłoby być inaczej?

Na łóżku Robala – zaścielonym narzutą, jakby w ogóle się nie kładł – leżała poukładana w kilka stosików zawartość odziedziczonego pudełka po butach. Osobno listy, osobno woreczki z przyprawami, osobno zdjęcia. To z wujem i papieżem było na samej górze.

Przyjrzałem się temu wszystkiemu z uwagą, usilnie szukając jakiegoś sensu, ale albo mój umysł jeszcze się nie obudził, albo zwyczajnie to wszystko żadnego sensu nie miało. Potrząsnąłem głową.

– No to mów wreszcie, o co chodzi. Czy tam pokazuj...

Robal uśmiechnął się jak iluzjonista przed występem, złożył dłonie i wyłamał knykcie.

– Myślę sobie, że mam pomysł, jak z moim łbem i twoim talentem zarobić naprawdę wielką kasę. Zainteresowany?

Tak naprawdę jedyne, co mnie wtedy interesowało, to poduszka i perspektywa porannej pobudki. Mimo to skinąłem głową. W końcu niezależnie od tego, co bym zrobił, i tak prędzej czy później opowiedziałby mi o swoim pomyśle. Tylko nagle to „prędzej” zrobiło się kluczowe.

– No, nawijaj – powiedziałem i ziewnąłem ostentacyjnie.

A niech wie, że cierpię!

Nie wzruszyło go. Ani ziewnięcie, ani tarcie oczu, ani w ogóle nic. Był tak zaślepiony ideą – tym swoim świetnym pomysłem – że równie dobrze mógłbym zacząć krwawić z uszu, a on i tak by tego nie zauważył. Podsunął sobie krzesło, to spod umywalki, odwrócił je i usiadł okrakiem.

– Wiesz, kim był mój wujo, nie? – zapytał.

– Podróżnikiem.

Pokiwał głową i uśmiechnął się.

– No właśnie, był podróżnikiem. Ale nie takim zwyczajnym. Był też, uwaga, uwaga... kucharzem amatorem. Z jego listu, który znalazłem w tych papierach, wynika, że przemierzył w sumie cały świat w poszukiwaniu nowych przepisów, przypraw i kulinarnych dodatków.

Część z nich, te najbardziej unikatowe, przesłał mi. Wskazał ręką na woreczki z przyprawami i wyszczerzył się głupio.

– Matka zawsze mi mówiła, że z całej rodziny mnie lubił najbardziej.

Kolejny raz przetarłem oczy i uważniej przyjrzałem się Robalowi. Czyżbym miał zwidy? Nagle zaczął doceniać otrzymany spadek? A może zwyczajnie ktoś mu powiedział na przykład, ile warte są przyprawy w woreczkach?

Jeśli rzeczywiście były takie unikatowe, to zaoferowane właściwym osobom mogły przynieść niezły szmal. Znaczy tak właśnie wtedy pomyślałem. Okazało się, że nie byłem nawet blisko.

– Możesz wziąć te przepisy? – poprosił Robal, wskazując stosik świstków, serwetek i karteluszek. – Tam pod nimi jest kartka pocztowa, ale jeszcze na nią nie patrz.

Na razie przyjrzyj się zapiskom wuja.

Zrobiłem, jak kazał – sięgnąłem po kartki i przejrzałem kilka pierwszych z góry. Wszystkie zaczynały się od listy składników, a potem przechodziły w krótką notatkę zawierającą okoliczności zdobycia przepisu, a także sposób przyrządzenia potrawy. Wujo podróżnik nie był typem gawędziarza, ale nawet swymi zwięzłymi, lakonicznymi opisami umiał zaciekawić. A może to egzotyka nieznanych dań tak skupiała uwagę?

Pismo miał wujo lekko pochyłe, w wielu miejscach kanciaste, z wysokimi, smukłymi jak wieże wielkimi literami. Pełne też było cech indywidualnych, na przykład pisząc małe „a”, laseczkę stawiał osobno za kółeczkiem, tak że się nie łączyły. A „o” pisał odwrotnie do ruchu wskazówek zegara...

Robal zaczął nerwowo wybijać rytm na poręczy krzesła, co stanowiło wyraźny znak, że się niecierpliwi. Odłożyłem kartki na stolik i spojrzałem na niego.

– No dobra, masz tu parę egzotycznych przepisów. – Wzruszyłem ramionami. – I co chcesz z tym zrobić? Wydać książkę kucharską?

Uśmiechnął się półgębkiem. Kiedyś mówił, że widział taki grymas w jakimś filmie i tak długo ćwiczył, aż wyszło mu coś podobnego. Uśmiech oznaczał: „Hej, stary, a teraz patrz na to!”.

– Podnieś jeszcze raz te kartki i wyciągnij pocztówkę, o której mówiłem – polecił.

Posłusznie wyciągnąłem spod notatek wuja widokówkę z Zakopanego. Była czarno-biała i przedstawiała Giewont. Miała tandetną wycinaną ramkę jak na starych zdjęciach, a na lewym rogu znajdował się odcisk po szklance z kawą. Zerknąłem na Robala, wtedy on zakręcił palcem młynka, nakazując mi, bym odwrócił pocztówkę. Treść ściśnięta na wyznaczonej do tego połowie kartki nie zawierała nic nadzwyczajnego. Kurczę, jak się skupię, to nawet będę w stanie ją przytoczyć, w końcu maglowałem ją tyle razy!

Drogi Tadeuszu,
Znowu jestem w naszych ukochanych górach i jak zwykle
ugościły mnie jak tylko one potrafią. Pogoda i warunki
wspaniałe, towarzystwo wyborne, a jedzenie jak zwykle
znakomite, choć daleko mu jednak do Twoich specjałów.
Obawiam się, że przy następnym spotkaniu również
nadużyję w tym względzie Twej gościnności. Póki co serdecznie
pozdrawiam i niech Bóg ma Cię w swej opiece.
Karol

No dobra, przyznaję, że z początku nie załapałem. Może to przez haniebną godzinę i senność, a może zwyczajnie nie jestem za dobry w takie układanki, ale naprawdę nie skumałem, kto był nadawcą kartki. Stąd też moja reakcja mogła być tylko jedna.

– No i? – zapytałem.

Robal aż zamrugał.

– Jak to, kurwa, no i?! Nie rozumiesz, co to jest?!

Popatrzyłem jeszcze raz na kartkę. Pismo zdecydowanie mniej czytelne od pisma wuja, bardziej zlane, choć na przykład po „i” zawsze występowała przerwa, jakby piszący nie mógł się doczekać, aż postawi kropkę. Wielkie „S” pisane od górnego zawijasa ku dołowi, a małe „t” w środku wyrazu przypominało małe „ł”. To w zasadzie wszystko, co mogłem powiedzieć tak na pierwszy rzut oka. Nadal jednak nie rozumiałem, o co chodzi.

– To kartka od papieża do mojego wuja! – nie wytrzymał Robal. Najwyraźniej nie mógł dłużej znieść mojego tępego spojrzenia. – Karol to Karol Wojtyła, łapiesz? I właśnie w tej kartce dziękuje mojemu wujowi za to, że ten coś mu ugotował! Oni naprawdę dobrze się znali!

Skinąłem głową. I uznałem, że jeśli będę milczał, to szybciej się dowiem, o co tak naprawdę biega mojemu współlokatorowi. Poznam jego wspaniały pomysł i będę mógł pójść spać.

– Pamiętasz, jak kiedyś w księgarni wymyśliłem tytuł dla bestsellera wszech czasów? Staliśmy przy stoliku z nowościami i...

– „Gotuj z papieżem”? – skojarzyłem.

Robal rozpromienił się.

– Tak właśnie, stary. Co ty na to, byśmy wydali taką książkę?

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...