Seria "Wehikuł czasu" wydawnictwa Rebis liczy sobie już dobrych kilka tytułów, jednak co stwierdzam z wielkim żalem, jakoś do tej pory o niej nie słyszałem. Przejrzawszy autorów pojawiających się w tym cyklu, uznałem, że naprawdę dużo mnie ominęło, toteż gdy padła propozycja recenzji "Gdzie dawniej śpiewał ptak", z chęcią się zgłosiłem. Co ciekawe, na moim regale stała zakupiona dawno temu u ulicznego handlarza stara, podniszczona powieść w innym wydaniu, po którą do tej pory nie sięgnąłem, więc radość była podwójna.
Świat przedstawiony w utworze daleki jest od idealnego. Z bliżej nieznanego powodu ludzkość stanęła na krawędzi zagłady. Ziemię nawiedzają różnorakie choroby, pogoda całkowicie się rozregulowała i co chwilę funduje katastrofy klimatyczne, a w pojedynczych miejscach przywódcy wielkich krajów nie wytrzymali i nacisnęli czerwony przycisk, odpalając atomówki. Człowiek podnosił się już z nie takich tarapatów, ale problemem pozostaje jedna sprawa – wszelkie kręgowce stały się bezpłodne. Bogata rodzina Sumnerów postanawia założyć eksperymentalny ośrodek, badający możliwości klonowania. Zamysł jest taki, aby w którymś pokoleniu klonów udało się wrócić do fizjologicznego rozmnażania.
Dość szybko można się zorientować, że fabuła wymyślona przez Kate Wilhelm to jedynie tło dla rozważań moralno-filozoficznych czy etycznych. Apokalipsa zostaje zarysowana, jednak poskąpiono nam jej szczegółów. Pisarka nie bawi się w konkretne opisywanie choroby, tylko skupia się na jej skutkach i praktycznie przez całą lekturę pozostajemy w jednym miejscu Ziemi, z jedną grupą ludzi. Takie rozwiązanie pozwala mocniej skupić się na przesłaniu dzieła i chyba całkiem nieźle to wyszło.
"Gdzie dawniej śpiewał ptak" dzieli się na trzy rozdziały, a każdy z nich ma innego narratora, powiązanego z poprzednim. Osoby te są dobrze nakreślone i mają wiele unikatowych cech, czym wyróżniają się spośród otaczających ich pobratymców. Co w tym ważnego? Otóż eksperyment ośrodka badawczego oczywiście się udaje – powstają klony członków kolonii. Gdy założyciele się starzeją, klonów przybywa i przejmują one kontrolę nad eksperymentem. Wkrótce okazuje się, iż wyhodowani ludzie wcale ludźmi nie są.
Nie chodzi tu o to, że w laboratorium powstały okropne monstra. Absolutnie nie, a przynajmniej nie z wyglądu. Klony okazują się mieć coś, co chyba najlepiej określić jako inteligencja zbiorowa (o wiele lepiej oddaje to angielski rzeczownik "hive mind"). Replikacje danych osób po kilka razy sprawiają, że w kolonii zanika indywidualizm, a nadrzędną ideą staje się kolektywizm. Ba, granica zostaje tak mocno przekroczona, że chore, nieużyteczne jednostki są usuwane. Samorealizacja czy dążenie do własnego dobra praktycznie nie istnieje. Stąd trzej unikalni narratorzy nagle wydają się o wiele atrakcyjniejsi.
Patrząc na czas powstania powieści (zimna wojna), trudno oprzeć się wrażeniu, że miała przejawiać moralizatorski charakter. Co więcej, Kate Wilhelm mocno opowiada się po jednej ze stron, potępiając całkowicie przewagę zbiorowości nad jednostką. Zaskakująco, opowieść czyta się naprawdę dobrze, płynie ona własnym torem, a wybór "jasnej strony mocy" nie zniechęca. Tylko czasem żałowałem, że czytelnik dostaje pod nos gotowe rozwiązania, bez miejsca na własne domysły czy przemyślenia.
Wcześniej wspomniałem o szczątkowym zarysowaniu fabuły – tak jak mówiłem, pozwala to skupić się na głębi powieści, ale z drugiej strony pisarka sama wpędziła się w pułapkę. Momentami nie za bardzo rozumiałem zawiłości klonowania, pojawiały się błędy logiczne – raz opisu było zbyt wiele i stawał się nierealny, innym razem autorka szła na skróty, przez co nawet kilkukrotne czytanie akapitu niczego nie wyjaśniało. Dziwnym pomysłem wydało mi się nadawaniem klonom własnych imion, bowiem często gubiłem się i nie wiedziałem ani kim jest dana postać, ani kto jest materiałem źródłowym.
Na koniec kilka słów muszę poświęcić estetyce. O ile wnętrze oraz jakość książki pozostają na rewelacyjnym poziomie, jak przystało na wydawnictwo Rebis, o tyle muszę przyznać, że ilustracja na okładce jest po prostu paskudna. Otwierając powieść, miałem wrażenie, iż zaraz zagłębię się w świat młodzieżowej postapokalipsy, pełnej dziecinnych amorów i kaprysów bohaterów. Szkoda, bowiem widziałem, że fronty innych dzieł serii prezentują się odpowiednio. Być może taki był cel, aby przyciągnąć nieco młodszych czytelników, ja jednak cieszę się, że na półce widać będzie jedynie grzbiet.
"Gdzie dawniej śpiewał ptak" to z pewnością pozycja kultowa, a więc obowiązkowa dla każdego szanującego się fana science-fiction. Kilka głupotek fabularnych oraz czytelne postawienie się po jednej ze stron moralnego konfliktu nie wpływa znacząco na przyjemność czerpaną z lektury. Co więcej, jasno można powiedzieć, że jakakolwiek produkcja o replikacji nawet podświadomie będzie czerpała z dziedzictwa kulturowego pozostawionego przez Kate Wilhelm. Może nie nazwałbym książki lekką, ale mój mózg nie wyciskał z siebie siódmych potów nad merytorycznymi zawiłościami. Jeżeli wyjeżdżacie gdzieś na wakacje, warto zabrać tę pozycję ze sobą.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz