Fragment książki

3 minuty czytania

Przylecieli czternastego dnia po bitwie o Przesmyk, tuż przed świtem. Mgła wycofała się na tyle, żeby przepuścić strumieniowiec, ale nie dawała się odepchnąć zbyt daleko. Podziurawiona, przerywająca lewym silnikiem mangusta szła na minimalnym pułapie, zdawało się, że gdyby leciała nad człowiekiem, wystarczyłoby podskoczyć, aby móc jej dotknąć. Na szarej powłoce CSS-u pokrywającej ogon maszyny widniał symbol Drugiej Kompanii Zwiadu. Pik na czole Jolly’ego Rogera był przedziurawiony jakimś lekkim pociskiem przeciwlotniczym, przez co szaleńczy uśmiech czaszki wyglądał jeszcze bardziej upiornie. W szybie kabiny widniała spora przestrzelina, otoczona chaotyczną mozaiką pęknięć.

Oba silniki zgasły dosłownie sekundę po tym, jak pilot twardo osadził chwiejący się strumieniowiec na jednym z trzech prowizorycznych lądowisk obozu. Z przedziału transportowego jeden po drugim wysiedli przybysze, łącznie ósemka. Obwieszeni sprzętem, musieli być mocno stłoczeni we wnętrzu maszyny. Porucznik Cartwright już szła w ich stronę od strony bunkra dowodzenia.

– Idź obudzić ludzi, Marcin. – Sokole Oko poprawił chustę, zdjął rękawiczki i wsadził je sobie pod pachę. Zatarł dłonie, patrząc zmrużonymi oczami na dowódcę kompanii rozmawiającą z przybyszami.

– Przekaż sierżant Niemi, że jej obawy się chyba spełniają. – Jej obawy?

– Zrozumie. – Starszy kapral kucnął, wspierając się na opartym o podłoże karabinie.

– Coś się szykuje? – Wierzbowski zadreptał w miejscu.

– Tak. Prawie na pewno tak, nie wiem jeszcze tylko, co. Lepiej być gotowym.

– Tak jest. – Marcin pokiwał energicznie głową. Ostrożnie prze- szedł do namiotu, który zajmowali razem z drugą drużyną, uważając, żeby nie zejść z ułożonych na błotnistej ziemi wąskich ścieżek z płyt. Nadchodzący poranek zaczynał odznaczać się już na CSS-owej ścianie, rysując na razie jasnoszare pręgi w miejscach bardziej wystawionych na światło. Wierzbowski odchylił płachtę i wszedł w półmrok pomieszczenia, ostrożnie wymijając pojemnik, w którym trzymali oczyszczoną tabletkami wodę.

– Rozumiem, że coś się zaczyna? – Wciągający właśnie uprząż Soren Thorne obrócił się w stronę wchodzącego. Oczywiście był już na nogach. Z jakiegoś powodu Thorne prawie zawsze był na nogach akurat wtedy, gdy trzeba było wstawać – jednocześnie sprawiając wrażenie, że większość czasu poświęca na spanie albo obijanie się.

– Sokole Oko twierdzi, że tak. – Wierzbowski potaknął. – Właśnie siadła mangusta z jakimś oddziałem i Cartwright z nimi gada. Wstawać, robota czeka!

Ruszył pomiędzy dwa szeregi łóżek polowych, szturchając śpiące postacie i nie zwracając uwagi na stłumione przekleństwa, jakie temu towarzyszyły.

– ...mać, co się dzieje... – burczał pod nosem O’Bannon, co jednak nie przeszkadzało mu wkładać munduru szybkimi, wyćwiczonymi ruchami.

– Co jest, alarm? – chciała wiedzieć Bueller.

– Chuj, nie alarm... Napierdalaliby... – Spod śpiwora CJ-a rozległa się stłumiona, acz całkiem trzeźwa uwaga.

– Czterdzieści siedem minut przed pobudką. – Sierżant Lisa Niemi usiadła po turecku na posłaniu, sięgając do stojącego obok plecaka, i z niemal arystokratyczną pogardą spojrzała na parę skarpet. – Nie słyszę alarmu.

– Kapral Alvarez powiedział, żeby obudzić ludzi. Przekazuje, że pani obawy chyba się spełniają.

Ciemne, niemal granatowe oczy kobiety zabłysły. – Tak powiedział?

– Tak jest.

– Nieźle... O’Bannon – raczej wymówiła nazwisko, niż przywołała zastępcę. Z lekkim westchnieniem wciągnęła skarpety i zabrała się za buty.

– Sierżancie? – Wysoki i chudy jak tyczka kapral momentalnie był obok. Zabawnym ruchem przygładził rudawy zarost.

– Jak tylko będziecie gotowi, weźmiecie Isaksson i zrobicie rekonesans. Chcę wiedzieć, czy Sokole Oko ma rację.

– Tak jest. – O’Bannon energicznym ruchem założył hełm. – Milla, wychodzimy!

– Idę! – Drobniutka dziewczyna zarzuciła na oporządzenie CSS-ową pelerynę i podniosła z pryczy karabin. – Coś zabrać?

– Weź uszy.

– Jasne. – Rozpromieniła się. – Czyje?

– Czyjekolwiek ci pomogą. Mykamy. – Kapral ruszył do wyjścia.

Radiooperatorka drugiej drużyny w przelocie pomachała Wierzbowskiemu i podążyła za podoficerem. Szeregowiec odprowadził wychodzących wzrokiem, po czym zwrócił się na powrót do zakładającej bluzę mundurową Niemi.

– Jakie były te obawy?

Niemi potarła się dłonią po karku, wydęła policzki, po czym wypuściła powoli powietrze.

– Widzisz, Wierzba, obawiałam się, że mamy jakiś o wiele bardziejkonkretny powód, żeby tu być, niż te kilka kopalń...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...