W dzisiejszych czasach niewielu autorów decyduje się tworzyć powieści, które przenoszą nas w przeszłość. Ten fakt nie wywołuje u mnie zdziwienia, ponieważ zdaję sobie sprawę, jak jest to trudne. Śmiałek, który mimo wszystko pragnie napisać książkę umiejscowioną w przeszłości, musi znać ówcześnie panujące realia. Jednym z chwatów jest Mark Hodder, autor powieści pt. "Dziwna sprawa Skaczącego Jacka". Sam tytuł bardzo mnie zaintrygował, a fakt, iż została uhonorowana nagrodą Philipa K. Dicka w ubiegłym roku, zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Czy warto po nią sięgnąć?
Akcja "Dziwnej sprawy Skaczącego Jacka" przenosi nas do dziewiętnastowiecznej Anglii. Kraj przeżywa swój rozkwit praktycznie w każdej dziedzinie. Ulicami Londynu przejeżdżają pojazdy parowe, a w powietrzu latają fantastyczne rotofotele (fotele, za pomocą których można się przemieszczać). Za granicami Imperium z powodzeniem prowadzi swoją ekspansję, a uzdolnieni naukowcy i technicy tworzą nowe wynalazki, aby zapewnić swoim dzieciom lepszą przyszłość. Jednak nie wszyscy są entuzjastami rozwijającego się "imperializmu", sprawiającego, że Anglia nie jest państwem spokojnym.
Bohaterem powieści Marka Hoddera jest Sir Richard Francis Burton, znany badacz i lingwista. W młodości uczestniczył w wielu wyprawach na terenie Afryki i Azji, dzięki czemu zna mnóstwo języków obcych i dialektów. Ukoronowaniem jego ciężkiej i owocnej pracy było uzyskanie rangi kapitana. Burton cieszy się dużym szacunkiem wśród otaczających go ludzi, jednak wydarzenia z roku 1861 zmieniły całe jego życie o 180 stopni.
Akcję powieści otwiera zgromadzenie Towarzystwa Geograficznego w Bath, do której należy główny bohater. Tematyką debaty są wielkie źródła Nilu, jednak podczas spotkania mówi się o czymś zupełnie innym. Burton prowadzi spór z Johnem Hanrisem Spekiem o to, kto z nich jest odkrywcą źródeł rzeki. Okazuje się, że Speke został postrzelony i ma niewielkie szanse na przeżycie. Media i wielu innych obywateli Imperium oskarżają Burtona, pomimo tego, iż policja wykazała, że najprawdopodobniej ofiara sama się postrzeliła. Mimo wynikłej różnicy zdań, Sir Richard darzy Speka szacunkiem, ponieważ walczyli razem w Afryce. Nie było to pierwsze oskarżenie skierowane do Burtona, jednak każde z nich okazywało się kłamstwem wyssanym z palca, niemniej plotki mocno zszargały reputację znanego podróżnika. Ostatecznie debata się nie odbyła, a bohater pojechał do Londynu, w którym na co dzień mieszka.
Okazuje się, że badacz nie przybył do stolicy Anglii tylko w celach prywatnych, ale również dlatego, iż sam premier wezwał go na wizytę. Jednak przed spotkaniem zostaje zaatakowany przez Skaczącego Jacka – mitycznego potwora. Lord Palmerston, za pośrednictwem Króla Alberta, prosi podróżnika o rozwiązanie zagadki Skaczącego Jacka, w ostatnich czasach atakującego młode kobiety. Chce także, aby nasz bohater dowiedział się, skąd przybyły stworzenia przypominające wilkołaki terroryzujące londyńską biedotę. Burton, z pomocą Algernona Swinburna – młodego, obiecującego poety spragnionego mocnych wrażeń i Inspektora Trounce'a, odkrywają, że te dwie sprawy mają ze sobą wiele wspólnego.
Jeszcze przed lekturą byłem bardzo ciekawy, czy Mark Hodder podoła wyzwaniu, jakie postawił przed sobą. Jednak po pierwszych kilkudziesięciu minutach czytania wszystko stało się jasne – autor napisał świetną książkę. Początkowe strony zapowiadały fascynującą historię, aczkolwiek po pewnym czasie poczułem pewną konsternację. Zastanawiałem się, gdzie jest ta fantastyka? Po ukończeniu pierwszego rozdziału nie potrafiłem znaleźć choćby jej krzty, chociaż nie wywołało to u mnie napadu paniki, bo byłem przekonany, że to dopiero cisza przed burzą. I nie zawiodłem się. Hodder znalazł złoty środek pomiędzy fantastyką a kryminałem, co skutkuje znakomitą fabułą. Jest ona dość skomplikowana, jednak z każdą następną stroną książka wciąga coraz bardziej, co skutkowało tym, ze przeczytałem ją w kilka dni, nie zwracając uwagi na sprawdziany z mojej ukochanej fizyki.
Jak wspomniałem na początku, umiejscowienie swojej powieści w realiach historycznych jest bardzo trudnym zadaniem. Wydaje mi się, że gdyby Mark Hodder przeczytał moje słowa, to nie zgodziłby się ze mną. Autor z dużą łatwością opisuje świat przedstawiony. Ukazuje nie tylko dzieje Imperium w XIX wieku, lecz także życie przeciętnego mieszkańca w ogarniętym rewolucją przemysłową Londynie. Szczegółowe opisy lokacji sprawiały, że czułem się, jakbym był w centrum wydarzeń, choć przyznam, iż nie chciałbym do niego wchodzić, aby nie czuć odoru spowodowanego spalinami.
Oczywiście nie można zapomnieć o bohaterach, którzy grają pierwsze skrzypce w tej symfonii. Postać Sir Richarda Francisa Burtona bardzo mi się spodobała. Jego niebywała elokwencja, inteligencja i umiejętność logicznego myślenia sprawiały, że czytałem "Dziwną sprawę Skaczącego Jacka" z wypiekami na twarzy. Nie można jednak zapomnieć o jego towarzyszach, bo również dzięki nim ta historia jest tak dobra. Każdy z nich prezentuje inne spojrzenie na świat, który go otacza. Często się zdarza, że w pewnych kwestiach się nie zgadzają, jednak ich niespotykane w dzisiejszych czasach więzi sprawiają, że skutecznie podążają w kierunku rozwikłania zagadki. Szczerze powiedziawszy, chciałbym być taki, jak Richard Burton, aczkolwiek nie narzekałbym, gdybym miał w sobie coś ze Swinburna czy Trounce'a, choć na samą myśl bycia młodym poetą mającym skłonności masochistyczne odczuwam pewien dyskomfort. Warto również wspomnieć, że główne postacie tej powieści nie są osobami fikcyjnymi. Na początku byłem przekonany, że bohaterowie tej książki są jedynie tworem wyobraźni Hoddera, jednak dopiero w połowie książki zdałem sobie sprawę, iż są to najprawdziwsi ludzie. Ku mojemu zdumieniu, wiele wydarzeń, jak chociażby wcześniej opisana debata, wydarzyło się naprawdę.
Na koniec zostawiłem sobie to, co najbardziej przypadło mi do gustu, czyli znakomite dialogi. Już w tym elemencie można dostrzec wielki potencjał Marka Hoddera i niebywały kunszt, jakim emanują konwersacje. Praktycznie w każdym momencie książki można napotkać na rozbudowane rozmowy, które czyta się z dużą przyjemnością. Trudno znaleźć w nich powtarzające się informacje, dzięki czemu jeszcze lepiej poznajemy głównych bohaterów, a wątki poboczne stają się dużo ciekawsze. Autor wykorzystuje wszystkie pozytywne walory swojego języka. Skutkuje to wieloma inteligentnymi dialogami z szerokiego spektrum dziedzin życia, między innymi etyki, techniki i filozofii. Często się zdarzało, iż po przeczytaniu danej dysputy przerywałem lekturę, by przez chwilę przemyśleć pewne kwestie dotyczące życia i poglądów na niektóre sprawy. Autor także ukazuje problem, który w ostatnich latach stał się dosyć popularny – genetykę. Szczerze powiedziawszy, ta książka w dużym stopniu uświadomiła mi, jakie stwarza ona zagrożenie. Oczywiście w powieści nie spotkamy się z klonowaniem owiec czy zachodzeniem w ciążę metodą in-vitro, jednak wizja, jaką ukazał Hodder, jest na tyle przerażająca i przekonywująca, aby stać się orędziem przeciwników takich badań.
W wielu moich recenzjach akapity, w których pisałem o wadach, zaczynały się słowami: "Niestety, ta powieść nie jest idealna i ma również wady". W tym momencie pojawiły się dwa problemy. Po pierwsze, już inaczej zacząłem akapit, a po drugie... ta książka JEST idealna! No dobrze, widzę, że jednak chcecie przeczytać moją subtelną krytykę, więc ją macie. A minus, jaki dostrzegłem, jest całkiem sensowny. Otóż według mnie powieść "W Dziwnej Sprawie Skaczącego Jacka" nie jest lekturą dla każdego. Jeżeli oczekujecie od książki lekkiej historyjki, przy której odpoczniecie, to ta powieść nie jest dla was. Jeżeli lubicie takie, które nie wymagają od czytelnika niczego poza czytaniem, ta powieść nie jest dla was. "W Dziwnej Sprawie Skaczącego Jacka" wymusza od czytelnika co najmniej myślenia o tym, co się czyta. Dla mnie jest to duża zaleta, a dla innych niewyobrażalna wada.
Wydaniem powieści Marka Hoddera zajęło się wydawnictwo Fabryka Słów. Szczerze powiedziawszy, mam mieszane uczucia na temat strony technicznej tej pozycji. Książka ma łącznie ponad pięćset stron. Już mogę pominąć fakt, że lektura rozpoczyna się od dwunastej strony, a ostatnie kartki to reklamy innych powieści, jednak pustych kartek pomiędzy kilkoma rozdziałami nie mogę podarować. Każdy rozdział zaczyna się od prawej strony, co skutkuje tym, iż w wielu miejscach można znaleźć czyste stronice. Delikatnie mówiąc, nie rozumiem tego zabiegu, bo książka nie straciłaby na walorach estetycznych, gdyby zaczynały się one od lewej i prawej strony. Kolejnym minusem jest zakładka w postaci złotego sznurka. W czasie czytania praktycznie jej nie używałem, ponieważ ostatnimi czasy do paczek z egzemplarzami dołączane są zakładki i obecnie z nich korzystam. Ostatnim mankamentem jest bok wydania, który zwykle figuruje na półce. Podczas lektury zdarzało się, że chwyciłem mocniej boczną okładkę, co przyczyniło się do licznych zagięć, które ujmują uroku tejże pozycji. Z całą resztą odwalono kawał dobrej roboty. Ilustracja prezentuje się okazale i cieszy oko, tylna okładka, choć lekko chaotyczna, znakomicie oddaje londyńskie realia. Nie sposób nie wspomnieć o doskonałym tłumaczeniu w wykonaniu Krzysztofa Sokołowskiego, który doskonale wywiązał się ze swojego zadania.
Podsumowując, powieść Marka Hoddera pt. "Dziwna sprawa Skaczącego Jacka" jest powieścią doskonałą. Szczerze mówiąc, nie wierzę własnym oczom, iż to jego debiutanckie dzieło. Swoim talentem przebija wielu innych, bardziej doświadczonych pisarzy, o czym świadczy uhonorowanie nagrodą Philipa K. Dicka w ubiegłym roku. Bez zbędnego przedłużania, polecam tę powieść wszystkim fanom science-fiction, bo przypomina, za co się ją uwielbia. Jest to jedna z najlepszych, aczkolwiek nie do końca typowych książek, jakie przyszło mi przeczytać.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz