Prolog
Kaeleer
Trwało kolejne posiedzenie Ciemnej Rady.
Andulvar Yaslana, żyjący jako demon Książę Wojowników, złożył swoje ciemne skrzydła i rzucił okiem na pozostałych członków Rady. Nie był zadowolony z tego, co zobaczył. Poza Trybunałem, który musiał być obecny na każdej sesji, wymagana była obecność tylko dwóch trzecich członków. Przyjmowali oni wnioski lub wydawali werdykty w tych sprawach między Krwawymi w Kaeleer, których nie mogły rozsądzić Królowe poszczególnych Terytoriów. Tego wieczoru zajęte były wszystkie fotele z wyjątkiem tego jednego za Andulvarem.
Ale osoba zajmująca zwykle ten fotel także tam była. Stała cierpliwie w kole dla składających wnioski i czekała na odpowiedź Rady. Mężczyzna miał brązową skórę, złote oczy i gęste, czarne, siwiejące na skroniach włosy. Gdy tak stał, oparty na eleganckiej lasce ze srebrną rączką, wyglądał po prostu na przystojnego mężczyznę Krwawych, dobiegającego końca swych najlepszych lat. Jego długie, czarne paznokcie i pierścień z Czarnym Kamieniem na prawej dłoni mówiły co innego.
Pierwszy Trybun starannie odchrząknął.
- Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, stoisz przed Radą, prosząc o przyznanie opieki nad dzieckiem, Jaenelle Angelline. Nie dostarczyłeś nam jednak, jak to jest przyjęte w sporach między Krwawymi, informacji potrzebnych do skontaktowania się z członkami rodziny dziewczynki, którzy mogliby tu przybyć i zabrać głos w sprawie.
- Oni nie chcą tego dziecka – odpowiedział spokojnie. – Ja chcę.
- To tylko słowa, Wielki Lordzie.
Głupcy, pomyślał Andulvar, obserwując ledwo widoczne wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej Saetana.
Pierwszy Trybun kontynuował.
- Największym problemem w tym wniosku jest to, że jesteś Strażnikiem, jednym z żywych umarłych, a jednak chcesz, abyśmy oddali w twoje ręce losy żyjącego dziecka.
- Nie jakiegoś dziecka, Wysoki Trybunale. Tego dziecka.
Pierwszy Trybun poruszył się niespokojnie. Przebiegł wzrokiem fotele po obu stronach dużej sali.
- Z powodu... hm... nietypowych okoliczności, decyzja będzie musiała być jednomyślna. Czy to rozumiesz, Książę?
- Rozumiem, Trybunie. Rozumiem doskonale.
Trybun ponownie odchrząknął.
- Obecnie przeprowadzimy głosowanie nad wnioskiem Saetana Daemona SaDiablo, dotyczącym opieki nad Jaenelle Angelline. Kto jest przeciw?
Część głosujących podniosła ręce. Andulvar zadrżał na widok dziwnego, szklistego spojrzenia Saetana.
Po zliczeniu głosów nikt nie przemówił, nikt się nie poruszył.
- Głosujcie jeszcze raz – powiedział Saetan miękko.
Gdy Pierwszy Trybun nie odpowiedział, Drugi Trybun dotknął jego ramienia. Po kilku sekundach w fotelu Pierwszego Trybuna nie było nic oprócz kupki popiołu i czarnej, jedwabnej szaty.
Matko Noc, pomyślał Andulvar na widok kolejnych, rozpadających się w proch ciał tych, którzy głosowali przeciw. Matko Noc.
- Głosujcie jeszcze raz – powiedział bardzo grzecznie Saetan.
Tym razem panowała jednomyślność.
Drugi Trybun potarł ręką okolice serca.
- Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, Rada niniejszym udziela ci wszystkich ojcowskich...
- Rodzicielskich. Wszystkich praw rodzicielskich.
-...wszystkich praw rodzicielskich do opieki nad Jaenelle Angelline, od tego momentu do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletniości w dwudziestym roku życia.
Gdy tylko Saetan skłonił się Trybunałowi i rozpoczął długi marsz w stronę wyjścia, Andulvar wstał z fotela i otworzył duże podwójne drzwi w końcu sali posiedzeń Rady. Westchnął z ulgą, gdy Saetan powoli wyszedł, opierając się ciężko na swojej lasce ze srebrną główką.
To jeszcze nie koniec, pomyślał Andulvar, zamykając drzwi i udając się w ślad ze Saetanem. Następnym razem, przeciwstawiając się Wielkiemu Lordowi, Rada będzie działała bardziej subtelnie. Ten następny raz na pewno będzie.
Gdy w końcu znaleźli się na świeżym powietrzu, Andulvar odwrócił się do swojego pradawnego przyjaciela.
- A więc teraz jest twoja.
Satean spojrzał w nocne niebo i zamknął swoje złociste oczy.
- Tak, teraz jest moja.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
1. Terreille
Otoczony przez strażników Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk Książę Wojowników, wkroczył na dziedziniec, spodziewając się, że usłyszy rozkaz egzekucji. Nie zdarzało się, aby niewolnik z kopalni soli był przyprowadzany na dziedziniec z innego powodu, a Zuultah, Królowa Pruul, z pewnością chciała go zgładzić. Prythian, Arcykapłanka Askavi, wciąż chciała go żywego, wciąż miała nadzieję zrobić z niego ogiera. Na dziedzińcu nie było jednak Prythian.
Była natomiast Dorothea SaDiablo, Arcykapłanka Hayll.
Lucivar rozpostarł na pełną szerokość błoniaste skrzydła, wykorzystując pustynne powietrze Pruul do ich suszenia.
Lady Zuultah spojrzała na dowódcę straży. Chwilę później świsnął jego bat i przeciął głęboko skórę na plecach Lucivara.
Lucivar syknął przez zaciśnięte zęby i złożył skrzydła.
- Jeszcze jeden akt nieposłuszeństwa i zarobisz pięćdziesiąt batów – warknęła Zuultah. Odwróciła się, żeby porozmawiać z Dorotheą SaDiablo.
O co chodzi? – zastanawiał się Lucivar. Co wywabiło Dorotheę z siedziby w Hayll? I kim był Książę z Zielonym Kamieniem, który stał z dala od kobiet i ściskał złożony w kwadrat kawałek tkaniny?
Ostrożnie wysyłając psychiczną sondę, Lucivar uchwycił wszystkie emocjonalne wonie. U Zuultah czuł podniecenie i, jak zwykle, okrucieństwo. U Do-rothei – poczucie pośpiechu i strach. Pod gniewem nieznanego Księcia można było wyczuć zgryzotę i poczucie winy.
Szczególnie interesujący był strach Dorothei, oznaczało to bowiem, że Daemon nie został jeszcze złapany.
Wargi Lucivara wykrzywił okrutny, pełen satysfakcji uśmiech.
Widząc ten uśmiech, Książę z Zielonym Kamieniem zaczął okazywać wrogość.
- Tracimy czas – powiedział ostro, robiąc krok w kierunku Lucivara.
Dorothea odwróciła się. – Książę Alexandrze, te sprawy muszą być zała... Philip Alexander rozpostarł ramiona i trzymając dwa rogi tkaniny, rozwinął ją. Lucivar patrzył na poplamione prześcieradło. Tak dużo krwi. Zbyt dużo krwi. Krew była żywą rzeką – i psychiczną nicią. Gdyby wysłał psychiczną sondę i dotknął tej plamy...
Coś głęboko w jego wnętrzu znieruchomiało i stało się kruche.
Lucivar zmusił się, żeby spojrzeć w pełne wrogości oczy Philipa Alexandra.
- Tydzień temu Daemon Sadi uprowadził moją dwunastoletnią bratanicę i zabrał ją do Ołtarza Cassandry, gdzie ją zgwałcił i zarżnął. – Philip machnął rękami, rozprostowując prześcieradło.
Lucivar z wysiłkiem przełknął ślinę, aby uspokoić podchodzący do gardła żołądek. Powoli potrząsnął głową.
- On nie mógł jej zgwałcić – powiedział bardziej do siebie niż do Philipa. – On nie może. nigdy nie był w stanie robić tego w ten sposób.
- Może wcześniej nie dość mu było krwi – rzucił Philip. – To jest krew Jae-nelle, a Wojownicy, którzy próbowali ją uratować, rozpoznali Sadiego.
Lucivar odwrócił się niechętnie w stronę Dorothei. – Czy jesteś pewna?
- Zwróciło moją uwagę, niestety za późno, że Sadi nienaturalnie interesował się tym dzieckiem. – Dorothea delikatnie wzruszyła ramionami. – Być może poczuł się urażony, gdy próbowała bronić się przed jego zalotami. Wiesz równie dobrze jak ja, że gdy wpadnie w szał, stać go na wszystko.
- Ty znalazłaś ciało?
Dorothea zawahała się.
- Nie, wszystko odkryli Wojownicy. – Wskazała na prześcieradło. – Ale nie wierz mi na słowo. Zobacz, czy zniesiesz to, co jest ukryte w jej krwi.
Lucivar odetchnął głęboko. Ta suka kłamała. Musiała kłamać. Bo, słodka Ciemności, jeśli nie...
Daemonowi rzeczywiście zaproponowano wolność w zamian za zabicie Jaenelle. Odrzucił tę ofertę – a przynajmniej tak powiedział. Ale jeśli jej nie odrzucił?
Chwilę później otworzył umysł i dotknął zakrwawionego prześcieradła. Upadł na kolana i zwymiotował nędzne śniadanie, które zjadł godzinę wcześniej, drżąc w rytm odczuwanych głęboko we wnętrzu ciała uderzeń.
Cholerny Sadi. Przeklinam na wieki duszę tego sukinsyna. Ona była dzieckiem! Co musiałaby zrobić, aby sobie na to zasłużyć? Była Czarownicą, żywym mitem. Była Królową, a oni marzyli o służbie dla niej. Była jego prychającą Kotką. Niech cię cholera, Sadi!
Strażnicy dźwignęli Lucivara na nogi.
- Gdzie on jest? – zapytał Philip Alexander.
Lucivar zamknął swoje złociste oczy, aby nie widzieć prześcieradła. Nigdy nie czuł się tak zmęczony, tak wyczerpany. Nigdy tak się nie czuł, ani gdy był chłopcem w eyrieńskich obozach myśliwskich, ani na żadnym z niezliczonych dworów, na których przez stulecia służył. Nawet tu, w Pruul, jako jeden z niewolników Zuultah.
- Gdzie on jest? – powtórnie zapytał Philip.
Lucivar otworzył oczy. – A skąd ja, w imię Piekła, mam wiedzieć?
- Gdy Wojownicy stracili jego trop, Sadi zmierzał na południowy wschód – w stronę Pruul. Dobrze wiadomo, że...
- Tutaj by nie przybył. – Te uderzenia gdzieś głęboko we wnętrzu jego ciała zaczynały palić. – On nie śmiałby tu się zjawić.
Dorothea SaDiablo podeszła do niego. – Dlaczego nie? W przeszłości pomagaliście sobie nawzajem. Nie ma powodu...
- Jest powód – powiedział dziko Lucivar. – Jeśli jeszcze raz zobaczę tego szubrawca, wyrwę mu serce!
Dorothea cofnęła się wstrząśnięta. Zuultah przyglądała mu się nieufnie.
Philip Alexander powoli opuścił ramiona. – Został uznany za bandytę. Za jego głowę wyznaczono nagrodę. Gdy zostanie schwytany...
- Zostanie przykładnie ukarany – dokończyła Dorothea.
- Będzie egzekucja! – powiedział z mocą Philip.
Zapadła cisza.
- Książę Alexandrze – zamruczała Dorothea – nawet człowiek z Chaillot powinien wiedzieć, że Krwawi nie mają paragrafów za morderstwo. Jeśli nie miałeś dość rozsądku, aby zapobiec igraniu zaburzonego emocjonalnie dziecka z Księciem Wojowników o temperamencie Sadiego. – Delikatnie wzruszyła ramionami. – Być może dziecko ma to, na co zasłużyło.
Philip zbladł. – To była dobra dziewczynka – powiedział, ale jego głos drżał, zdradzając niepewność.
- Tak – zamruczała Dorothea. – Tak dobra, że co parę miesięcy twoja rodzina musiała wysyłać dziewczynkę na reedukację.
Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Te słowa zdawały się krzykiem i zamieniały wściekłość Lucivara w lodowaty gniew. Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Trzymaj się ode mnie z daleka, bękarcie. Lepiej się nie zbliżaj. Bo jeśli będę miał okazję, to pokroję cię na kawałki.
W pewnym momencie Zuultah, Dorothea i Philip odeszli, aby kontynuować rozmowę w chłodniejszych zakamarkach domu Zuultah. Lucivar tego nie zauważył. Ledwo dostrzegł, że jest prowadzony z powrotem do kopalni soli, ledwo świadomy kilofa, który miał w dłoniach, i bólu, gdy pot spływał do ran na plecach, świeżych po bacie.
Widział tylko zakrwawione prześcieradło.
Lucivar zamachnął się kilofem.
Kłamca.
Nie widział murów, nie widział soli. Widział złocistobrązową skórę na klatce piersiowej Daemona, widział serce bijące pod skórą.
Gładki... wyszkolony na dworach... kłamca!
2. Piekło
Andulvar oparł się biodrem o róg dużego hebanowego biurka.
Saetan spojrzał znad listu, który pisał.
- Sądziłem, że wracasz do swojej twierdzy.
- Zmieniłem zdanie. – Andulvar rozglądał się po prywatnym gabinecie Sae-tana, skupiając się wreszcie na portrecie Cassandry, Królowej z Czarnym Kamieniem, która stąpała po Królestwach ponad pięćdziesiąt tysięcy lat temu. Pięć lat temu Saetan odkrył, że Cassandra udała ostateczną śmierć i stała się Strażniczką, aby czekać na następną Czarownicę.
I cóż się stało z następną Czarownicą, pomyślał ponuro Andulvar. Jaenelle Angelline była potężnym, niezwykłym dzieckiem, ale równie wrażliwym, jak każde inne. Cała moc Jaenelle nie uchroniła jej przed skutkami rodzinnych sekretów, których on i Saetan mogli się tylko domyślać, ani przed okrutnymi planami Dorothei i Hekatah, mającymi na celu wyeliminowanie jedynej rywalki, która mogłaby je pozbawić władzy nad Królestwem Terreille. Był pewien, że to one stały za aktem przemocy, który sprawił, iż duch opuścił ciało Jaenelle.
Przyjaciółka przybyła zbyt późno, aby zapobiec przemocy, ale zabrała Jae-nelle od prześladowców i przywiozła do Ołtarza Cassandry. Tam Daemonowi Sadiemu z pomocą Saetana udało się sprowadzić dziewczynkę z psychicznej otchłani na wystarczająco długi czas, aby ją przekonać, że warto wyleczyć rany ciała. Gdy jednak Wojownicy z Chaillot przybyli, aby ją "ratować", wpadła w panikę i z powrotem pogrążyła się w otchłani.
Jej ciało powoli się goiło, ale tylko Ciemność wiedziała, gdzie był jej duch – i czy kiedykolwiek powróci.
Odpędzając od siebie te myśli, Andulvar spojrzał na Saetana, głęboko odetchnął i wydął policzki, aby wypuścić powietrze.
- List z twoją rezygnacją z członkostwa w Ciemnej Radzie?
- Powinienem był zrezygnować dawno temu.
- Zawsze upierałeś się, że byłoby dobrze, aby w Radzie służyło kilku żywych martwych, ponieważ mają doświadczenie, ale nie są zainteresowani podejmowanymi decyzjami.
- A ja jestem teraz zainteresowany decyzjami Rady z bardzo osobistych powodów, prawda? – Po złożeniu jak zwykle ozdobnego podpisu Saetan wsunął list do koperty i zapieczętował ją czarnym woskiem. – Mógłbyś doręczyć ją w moim imieniu?
Andulvar niechętnie wziął kopertę.
- A co będzie, jeśli Ciemna Rada postanowi szukać jej rodziny?
Saetan rozparł się w swoim fotelu. – W Terreille Ciemnej Rady nie było od czasu ostatniej wojny między Królestwami. Nie ma powodu, aby Rada Kaeleer szukała czegokolwiek poza Królestwem Cieni.
- Jeśli sprawdzą rejestry w Ebon Askavi, stwierdzą, że ona nie pochodziła z Kaeleer.
- Jako bibliotekarz Stołpu, Geoffrey zgodził się już, że nie znajdzie żadnych przydatnych wpisów, które mogłyby doprowadzić kogokolwiek z powrotem do Chaillot. Poza tym Jaenelle nigdy nie była wymieniona w rejestrach – i nie będzie, dopóki nie będzie powodów, aby ją tam wpisać.
- Zamieszkasz tam?
- Tak.
- Jak długo?
Saetan zawahał się. – Tak długo, jak będzie trzeba. – Gdy Andulvar wciąż nie ruszał do wyjścia, zapytał: – Czy jest jeszcze coś?
Andulvar patrzył na staranny męski charakter pisma na kopercie. – W poczekalni na górze jest demon, który prosił o widzenie z tobą. Mówi, że to ważne.
Saetan odsunął się od biurka i sięgnął po swoją laskę.
- Oni wszyscy tak mówią, jeśli są dość odważni, żeby się zjawić. Kim on jest?
- Nigdy wcześniej go nie widziałem – powiedział Andulvar. Następnie dodał niechętnie: – On jest nowy w Ciemnym Królestwie, a przybywa z Hayll.
Saetan, kulejąc, okrążył biurko. – A więc czego on ode mnie chce? Nie miałem do czynienia z Hayll od tysiąca siedmiuset lat.
- Nie powiedział, dlaczego chce się z tobą zobaczyć – Andulvar przerwał na chwilę, po czym dodał. – On mi się nie podoba.
- No jasne – odrzekł drwiąco Saetan. – On jest z Hayll.
Andulvar potrząsnął głową.
- Nie tylko to. Wydaje mi się, że ma coś na sumieniu.
Saetan stał się bardzo spokojny.
- W takim razie porozmawiajmy z naszym haylliańskim bratem – powiedział ze złośliwą grzecznością.
Andulvar nie potrafił powstrzymać drżenia. Na szczęście Saetan odwrócił się w stronę drzwi i tego nie zauważył. Byli przyjaciółmi od tysięcy lat, przyjaciółmi, którzy razem służyli, razem się śmiali i razem płakali. Nie chciał go zranić, ale czasem nawet przyjaciel bał się Wielkiego Lorda Piekła.
Gdyjednak Saetan otworzył drzwi i spojrzał na niego, Andulvar dostrzegł wjego oczach błysk gniewu, który świadczył, że Wielki Lord Piekła dostrzegł to drżenie. Następnie Saetan opuścił gabinet, aby zająć się głupcem, który na niego czekał.
Od niedawna żyjący jako demon, haylliański wojownik stał pośrodku poczekalni z rękami skrzyżowanymi za plecami. Był ubrany na czarno, także jedwabna apaszka owinięta wokół szyi była czarna.
- Wielki Lordzie – powiedział, składając pełen szacunku ukłon.
- Czy nie znasz choćby podstawowych zasad grzeczności, obowiązujących przy spotkaniu z nieznanym Księciem Wojowników? – zapytał łagodnie Saetan.
- Wielki Lordzie.? – wyjąkał przybysz.
- Mężczyzna nie chowa swoich rąk, o ile nie ukrywa broni – powiedział An-dulvar, wchodząc do sali, i rozpostarł ciemne skrzydła, całkowicie blokując drzwi.
Na twarzy Wojownika pojawiła się furia i zaraz znikła. Wyciągnął przed siebie dłonie.
- Moje dłonie są całkowicie bezużyteczne.
Saetan rzucił okiem na dłonie w czarnych rękawiczkach. Prawa była wykrzywiona w szpony. W lewej brakowało jednego palca.
- Jak się nazywasz?
Wojownik zawahał się o jedną chwilę za długo.
- Greer, Wielki Lordzie.
Nawet nazwisko mężczyzny w jakiś sposób zepsuło powietrze. Nie, nie chodziło tylko o mężczyznę, choć minie kilka tygodni, zanim wywietrzeje po nim odór zepsutego mięsa. Było coś jeszcze. Wzrok Saetana powędrował ku czarnej jedwabnej apaszce. Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy poczuł zapach, który pamiętał aż za dobrze. A więc Hekatah ciągle lubiła te perfumy.
- Czego chcesz, Lordzie Greer? – zapytał Saetan, będąc już pewny, dlaczego Hekatah kogoś do niego przysłała. Z odrobiną wysiłku stłumił lodowaty gniew, który w nim narastał.
Greer wpatrywał się w podłogę.
- Ja... zastanawiałem się, czy masz jakieś wieści o młodej czarownicy?
Sala wydała się tak przyjemnie chłodna, tak słodko ciemna. Jedna myśl, jedno mrugnięcie jego umysłu, jeden krótki kontakt z mocą Czarnych Kamieni i po Wojowniku nie pozostanie nawet szept w Ciemności.
- Jestem władcą Piekła, Greer – powiedział nazbyt łagodnie Saetan. – Dlaczego miałbym przejmować się haylliańską czarownicą, młodą czy starą?
- Ona nie była z Hayll – zawahał się Greer. – Myślałem, że jest twoją przyjaciółką.
- Moją?
Greer oblizał wargi. Popłynęły słowa: – Pracowałem dla haylliańskiej ambasady w Beldon Mor, stolicy Chaillot, i miałem zaszczyt spotkać Jaenelle. Gdy zaczęły się problemy, nadużyłem zaufania Arcykapłanki Hayall, pomagając Da-emonowi Sadiemu przetrasportować dziewczynkę w bezpieczne miejsce. – Lewą ręką szarpał apaszkę na szyi i w końcu ją ściągnął. – To była moja nagroda.
Kłamliwy sukinsyn, pomyślał Saetan. Gdyby nie miał własnych planów wobec tego ścierwa, przedarłby się przez umysł Greera i sprawdził, która część tego mężczyzny rzeczywiście brała w tym udział.
- Znałem tę dziewczynkę – warknął Saetan, idąc w stronę drzwi.
Greer zrobił krok w przód. – Znałeś ją? Czy ona jest...
Saetan odwrócił się. – Ona jest wśród cildru dyathe!
Greer opuścił głowę. – Niech Ciemność będzie łaskawa.
- Wyjdź! – Saetan odsunął się, by nie zostać skażonym przez tego człowieka.
Andulvar złożył skrzydła i odprowadził Greera do holu. Wrócił parę minut później, nieco zaniepokojony. Saetan wpatrywał się w niego, nie dbając już o to, czy w jego oczach widać gniew i nienawiść.
Andulvar przyjął eyrieńską pozycję do walki. Rozstawił szeroko stopy, aby lepiej utrzymywać równowagę i lekko rozłożył skrzydła. – Wiesz, że to, co powiedziałeś, rozejdzie się po piekle szybciej niż zapach świeżej krwi.
Saetan uchwycił oburącz laskę. – Nic mnie nie obchodzi, komu jeszcze powie, jeśli tylko powie tej suce, która go przysłała.
- On to powiedział? Naprawdę to powiedział?
Zagłębiony w jedynym fotelu w komnacie Greer ze znużeniem skinął głową.
Hekatah, samozwańcza Arcykapłanka Piekła, krążyła po komnacie, a jej długie, czarne włosy wirowały w ślad za nią.
To było nawet lepsze, niż po prostu zniszczyć dziecko. Teraz, z jej rozdartym umysłem i rozdartym martwym ciałem, dziewczynka będzie niewidzialnym nożem między żebrami Saetana, nożem nieprzestającym się obracać, stałym przypomnieniem, że nie był on jedyną władzą, z którą należy się liczyć.
Hekatah przestała się kręcić, odchyliła głowę do tyłu i rozpostarła ręce w geście triumfu. – Ona przechadza się wśród cildru dyathe! – Osuwając się z wdziękiem na podłogę, Hekatah oparła się o krzesło Greera i delikatnie dotknęła jego policzka. – A to ty, mój drogi, sprawiłeś. Na nic mu się już nie przyda.
- Dziewczynka nie przyda się także tobie, Kapłanko.
Hekatah zamruczała zalotnie, a jej złote oczy zalśniły okrucieństwem.
- Nie jest już potrzebna do moich pierwotnych planów, ale będzie świetną bronią przeciw temu sukinsynowi.
Widząc puste spojrzenie Greera, Hekatah wstała, strzepnęła kurz ze swojej szaty i zirytowana syknęła: – To twoje ciało jest martwe, nie umysł. Spróbuj pomyśleć, Greer, mój drogi. Kto jeszcze interesował się dzieckiem?
Greer wyprostował się i powoli uśmiechnął. – Daemon Sadi.
- Daemon Sadi – zgodziła się Hekatah z satysfakcją. – Jak sądzisz, jak bardzo będzie zadowolony, gdy stwierdzi, że jego mała ukochana jest tak bardzo, bardzo martwa? I kogo, jak mu się trochę pomoże, będzie obwiniać za jej odejście ze świata żywych? Pomyśl o radości skłócenia syna z ojcem. A jeśli nawzajem się zniszczą – Hekatah rozpostarła ramiona – Piekło znów się podzieli i ci, którzy zawsze bali mu się przeciwstawić, zgromadzą się wokół mnie. Gdy będę miała za sobą moc demonów, Terreille padnie na kolana przede mną, Arcykapłanką, tak jakby padło, gdyby ten sukinsyn nie krzyżował zawsze moich ambitnych planów.
Rozejrzała się z niesmakiem po niewielkim, prawie pustym pokoju.
- Gdy już go nie będzie, znów będę otoczona przepychem, który mi się należy. A ty, mój kochany, stać będziesz przy moim boku.
- Chodź – powiedziała, prowadząc go do drugiej, niewielkiej komnaty. -Wiem, że śmierć ciała jest szokiem...
Greer wpatrywał się w chłopca i dziewczynę skulonych na wiązce słomy.
- Jesteśmy demonami, Greer – powiedziała Hekatah. – Potrzebujemy świeżej, gorącej krwi. Dzięki niej możemy zachować siłę mięśni. Wprawdzie niektóre cielesne przyjemności nie są już możliwe, ale ich brak możemy sobie rekompensować.
Hekatah oparła się o niego, jej wargi znalazły się tuż przy jego uchu.
- Dzieci z plebsu. Dziecko Krwawych jest lepsze, jednak trudniejsze do zdobycia. Ale zjadanie dziecka z plebsu też jest przyjemne.
Greer oddychał szybko, jak gdyby potrzebował powietrza.
- Śliczna, mała dziewczynka, nie sądzisz, Greer? Przy pierwszym psychicznym dotknięciu z jej umysłu zostanie gorący popiół, ale prymitywne emocje pozostaną... wystarczająco długo... a strach jest przepysznym posiłkiem.
3. Terreille
Ty jesteś moim narzędziem.
Daemon Sadi nie przestawał się kręcić na małym łóżku, które postawiono w jednym z pomieszczeń gospodarczych w podziemiach Domu Czerwonego Księżyca Deje.
...jesteś moim narzędziem... jazda na Wiatrach do Ołtarza Cassandry... Surreal już tam jest, płacze... Cassandra tam, zła... tak dużo krwi...jego ręce we krwi Jaenelle... schodzenie w otchłań... spadanie, krzyk... dziecko, które nie było dzieckiem... wąskie łóżko z pasami, aby unieruchomić ręce i nogi... okazałe łóżko z jedwabnymi prześcieradłami... chłodny kamień Ciemnego Ołtarza... czarne świeczki... zapachowe świeczki... krzyk dziecka... jego język liżący mały, spiralny róg... jego ciało przyciskające jej ciało do zimnego kamienia, podczas gdy ona walczyła i krzyczała... błaganie jej o przebaczenie... ale co on zrobił?... złota grzywa... jego palce łaskoczące płowy ogon... wąskie łóżko z jedwabnymi prześcieradłami... okazałe łoże z pasami... przebacz mi, przebacz mi... jego ciało przyciskające jej ciało... co on zrobił?... złość Cassandry, która go rani... czy ona była bezpieczna?... czy była zdrowa?... okazałe kamienne łoże... jedwabne prześcieradła z pasami... krzyczące dziecko... tak wiele krwi... jesteś moim narzędziem... przebacz mi, przebacz mi... CO ON ZROBIŁ?
Surreal oparła się o ścianę i słuchała stłumionego łkania Daemona. Kto by przypuszczał, że Sadysta okaże się tak wrażliwy. I ona, i Deje posiadły podstawy Fachu leczenia, wystarczające, aby uleczyć jego ciało, ale żadna z nich nie wiedziała, jak poradzić sobie z ranami mentalnymi i emocjonalnymi. Zamiast stawać się silniejszy, stawał się coraz bardziej kruchy, wrażliwy.
Przez pierwszych kilka dni po tym, jak go tu przywiozła, ciągle pytał, co się stało. Mogła mu jednak powiedzieć tylko to, co sama wiedziała.
Przy pomocy Rose, dziewczynki żyjącej jako demon, wkroczyła do Briar-wood, zabiła Wojownika, który zgwałcił Jaenelle, a następnie zabrała ją do Sanktuarium zwanego Ołtarzem Cassandry. Daemon dołączył tam do niej. Przy Ołtarzu była także Cassandra. Daemon kazał im opuścić komnatę, aby móc spokojnie podjąć próbę przywrócenia jaźni Jaenelle. Surreal wykorzystała ten czas do zastawienia pułapek na "ekipę ratunkową" z Briarwood. Broniła im dostępu do Sanktuarium tak długo, jak mogła. Gdy wycofała się do komnaty Ołtarza, Cassandry i Jaenelle już nie było, a Daemon ledwo trzymał się na nogach. Wraz z Daemonem dosiadła Wiatrów i wróciła do Beldon Mor, gdzie od trzech tygodni ukrywają się w Domu Czerwonego Księżyca Deje.
To wszystko, co mogła mu powiedzieć. Nie to chciał usłyszeć. Nie mogła powiedzieć mu, że uratował Jaenelle. Nie mogła powiedzieć, że dziewczynka jest bezpieczna i zdrowa. A zdawało się, że im bardziej się starał przypomnieć sobie, tym bardziej niespójne były jego wspomnienia. Ale wciąż miał siłę Czarnych Kamieni, wciąż mógł uwolnić całą ich ciemną moc. Gdyby stracił delikatną kontrolę nad swoim szaleństwem. Surreal odwróciła się na dźwięk cicho postawionej stopy na schodach w końcu ciemnego korytarza. – Czego chcesz, Deje?
Talerze na tacy, którą niosła Deje, grzechotały w rytm drżenia kobiety.
- Ja. ja myślałam. – uniosła tacę, aby wyjaśnić powód swojego przybycia. – Kanapki. Herbata. Ja...
Surreal zdziwiła się. Dlaczego Deje wpatrywała się w jej dekolt? To nie było spojrzenie sprawnej matrony, taksującej spojrzeniem jedną z dziewczyn. I dlaczego Deje tak drżała?
Surreal spojrzała w dół. W zaciśniętej dłoni trzymała swój ulubiony sztylet, którego ostrze było skierowane w stronę Szarego Kamienia, wiszącego na złotym łańcuchu powyżej jej piersi. Sztylet przywołała nieświadomie, podobnie jak i Szary Kamień. Była zła z powodu zjawienia się Deje, ale...
Surreal zniknęła sztylet, poprawiła bluzkę, aby ukryć Kamień, i wzięła od Deje tacę. – Przepraszam, jestem trochę nerwowa.
- Szary – wyszeptała Deje. – Ty masz Szary.
Surreal zesztywniała. – Nie wtedy, gdy pracuję w domu Czerwonego Księżyca.
Zdawało się, że Deje nie słyszy. – Nie wiedziałam, że jesteś tak silna.
Surreal przełożyła tacę do lewej ręki i niedbale opuściła prawą rękę wzdłuż boku. Jej palce objęły rękojeść sztyletu. Jeśli będzie trzeba, to należy to zrobić szybko i sprawnie. Deje zasługiwała przynajmniej na tyle.
Obserwowała twarz Deje, podczas gdy kobieta zmieniała w swoim umyśle posiadane dotąd informacje o dziwce imieniem Surreal, która była także morderczynią. Gdy w końcu Deje spojrzała na Surreal, w oczach kobiety był szacunek i mroczna satysfakcja.
Deje spojrzała na tacę i zmarszczyła brwi. – Najlepiej użyj zaklęcia ogrzewającego tę herbatę, bo inaczej nie będzie nadawać się do picia.
- Zajmę się tym – odpowiedziała Surreal. Deje ruszyła ku schodom.
- Deje – powiedziała cicho Surreal. – Ja spłacam swoje długi.
Deje obdarzyła ją chłodnym uśmiechem i skinęła w kierunku tacy.
- Spróbuj wmusić w niego trochę jedzenia. Musi odzyskać siły.
Surreal poczekała na zatrzaśnięcie się drzwi na górze schodów i wróciła do pomieszczenia, w którym przebywał najbardziej niebezpieczny w Królestwie – może teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – Książę Wojowników.
Późnym popołudniem Surreal otworzyła drzwi pokoju, w którym mieszkał Sadi, i stanęła zaskoczona. – W imię Piekła, co ty robisz?
Daemon spojrzał na nią, zanim zawiązał drugi but.
- Ubieram się. – Jego niski, wyszkolony głos miał twardszy niż zwykle ton.
- Oszalałeś? – Surreal przygryzła wargę, żałując tego, co powiedziała.
- Być może! – Daemon zapiął swoje rubinowe spinki w mankietach jedwabnej koszuli. – Muszę sprawdzić, co się stało, Surreal. Muszę ją znaleźć.
Zrozpaczona Surreal przeczesała włosy palcami. – Nie możesz wyjechać w środku nocy. Poza tym na dworze jest bardzo zimno.
- Środek nocy jest najlepszą porą, nie sądzisz? – Daemon odpowiedział spokojnie, wkładając swoją czarną marynarkę.
- Nie, nie sądzę. Poczekaj przynajmniej do świtu.
- Jestem Haylliańczykiem. Tu jest Chaillot. W świetle dnia zbytnio rzucałbym się w oczy. – Daemon rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, wzruszył lekceważąco ramionami, wyjął z kieszeni grzebień i przeczesał czarne włosy. Gdy był gotów, wsunął zadbane dłonie z długimi paznokciami do kieszeni i podniósł brwi, jak gdyby pytając: "Dobrze?".
Surreal przyjrzała się wysokiemu, szczupłemu, ale umięśnionemu mężczyźnie w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Złotobrązowa skóra Sadiego miała szare zabarwienie z powodu wyczerpania, jego twarz wyglądała na mizerną, a złociste oczy były podkrążone. Nawet teraz był piękniejszy niż najpiękniejszy mężczyzna.
- Wyglądasz jak gówno – warknęła.
Daemon wzdrygnął się, jak gdybyjej gniew go zranił. Spróbował się uśmiechnąć. – Nie próbuj zawrócić mi w głowie komplementami, Surreal.
Surreal zacisnęła dłonie. Taca z kanapkami była jedyną rzeczą, którą mogła w niego rzucić. Widok czystej filiżanki i nietkniętego jedzenia rozzłościł ją.
- Ty głupcze, nic nie jadłeś.
- Mów ciszej! Chyba że chcesz, aby wszyscy wokoło dowiedzieli się, że tu jestem.
Surreal przechadzała się w tę i z powrotem, mrucząc pod nosem wszystkie przekleństwa, jakie jej przychodziły do głowy.
- Nie płacz, Surreal.
Objął ją, pod brodą poczuła chłodny jedwab.
- Nie płaczę – odwarknęła, tłumiąc łkanie.
Jego chichot bardziej poczuła, niż usłyszała.
- Mój błąd. – Zanim odsunął się od niej, musnął wargami jej włosy.
Surreal głośno zaczerpnęła powietrza, wytarła oczy o jego rękaw i odgarnęła włosy z twarzy. – Nie jesteś jeszcze dość silny, Daemon.
- Dopóki jej nie znajdę, nie poczuję się lepiej – powiedział cicho Daemon.
- Czy wiesz, jak otworzyć Wrota? – zapytała. – Te trzynaście miejsc mocy łączyło Terreille, Kaeleer i Piekło.
- Nie, ale znajdę kogoś, kto będzie wiedział. – Daemon odetchnął głęboko. – Posłuchaj, Surreal, posłuchaj uważnie. W całym Królestwie Terreille jest bardzo niewiele osób, które mogą w jakikolwiek sposób powiązać cię ze mną. Postarałem się, aby tak było. A więc jeśli nie staniesz na dachu i tego nie wykrzyczysz, nikt w Beldon Mor nie spojrzy w twoim kierunku. Nie podnoś głowy. Hamuj swój temperament. Zrobiłaś więcej, niż trzeba było. Nie angażuj się bardziej – ponieważ nie będzie mnie w pobliżu, aby wyciągnąć cię z tarapatów.
Surreal przełknęła z trudem.
- Daemon... zostałeś uznany za bandytę. Wyznaczono nagrodę za twoją głowę.
- To nie jest niespodzianka po tym, jak złamałem Pierścień Posłuszeństwa.
Surreal zawahała się przez chwilę.
- Czy jesteś pewien, że Cassandra zabrała Jaenelle do innego Królestwa?
- Tak, jestem pewien – powiedział cicho i ponuro.
- A więc poszukasz Kapłanki, która wie, jak otworzyć Wrota i przez nie przejść.
- Tak, ale najpierw muszę się zatrzymać w jednym miejscu.
- To nie jest dobry czas na spotkania towarzyskie – powiedziała cierpko Surreal.
- To będzie wizyta niezupełnie towarzyska. Dorothea nie może cię użyć przeciwko mnie, ponieważ nie wie o tobie. Wie jednak o nim i wykorzystywała go w przeszłości. Nie zamierzam dawać jej szansy. Poza tym, mimo jego arogancji i charakteru, on jest cholernie dobrym Księciem Wojowników.
Wyczerpana Surreal oparła się o ścianę.
- Co zamierzasz zrobić?
Daemon zawahał się.
- Zamierzam wydostać Lucivara z Pruul.
4. Kaeleer
Saetan pojawił się na niewielkiej sieci lądowiskowej, wyciętej w kamiennej posadzce jednego z wielu zewnętrznych dziedzińców Stołpu. Po zejściu z sieci spojrzał w górę.
Jeśli ktoś by nie wiedział, czego szukać, dostrzegłby wyłącznie czarną górę o nazwie Ebon Askavi, czułby tylko masę tego ciemnego kamienia. Ale Ebon Askavi była także Stołpem, sanktuarium czarownicy, repozytorium długiej, długiej historii Krwawych. Miejscem dobrze strzeżonym. Idealnym miejscem do przechowywania tajemnicy.
Przeklęta Hekatah, pomyślał gorzko, idąc wolno przez dziedziniec, opierając się ciężko na swojej lasce. Niech szlag trafi ją i jej plany zdobycia władzy. Chciwa, złośliwa suka. Wcześniej się hamował, ponieważ czuł, że był jej coś winien za wychowanie dwóch synów. Dług został jednak spłacony. Więcej niż spłacony. Tym razem poświęciłby swój honor, szacunek dla samego siebie i wszystko, co musiałby, gdyby to była cena za jej powstrzymanie.
- Saetan!
Geoffrey, historyk i bibliotekarz Stołpu, wyszedł z cienia przy wejściu. Jak zwykle był schludnie ubrany w obcisłą tunikę i spodnie i nie miał na sobie żadnych ozdób z wyjątkiem pierścienia z Czerwonym Kamieniem. Jak zwykle jego czarne włosy były starannie zaczesane do tyłu i uwidaczniały trójkącik włosów nad czołem. Jego czarne oczy wyglądały niczym małe bryłki węgla, a nie jak wypolerowane kamyki.
Gdy Saetan szedł w stronę Geoffreya, pionowa bruzda między oczami historyka pogłębiła się.
- Chodź do biblioteki i napij się ze mną szklankę yarbarah – powiedział.
Saetan potrząsnął głową.
- Może później.
Geoffrey ściągnął brwi jeszcze mocniej.
- W izbie chorych nie ma miejsca na gniew. Zwłaszcza teraz. Zwłaszcza na twój gniew.
Dwaj Strażnicy przyglądali się sobie nawzajem. Saetan pierwszy odwrócił wzrok.
Gdy już siedzieli w wygodnych fotelach i Geoffrey napełnił podgrzane szklanki krwawym winem, Saetan zmusił się do spojrzenia na duży hebanowy stół, który zajmował sporą część komnaty. Zwykle leżały na nim stosy książek poświęconych historii, Fachowi i informatorów, które Geoffrey wyciągał z magazynu i które dwóch mężczyzn przeglądało w poszukiwaniu wskazówek, umożliwiających zrozumienie niedbałych, ale zaskakujących uwag Jaenelle i jej czasem dziwacznych, ale i przerażających zdolności. Teraz stół był pusty. A ta pustka bolała.
- Nie masz żadnej nadziei, Geoffrey? – spytał cicho Saetan.
- Co? – Geoffrey spojrzał na stół, a potem odwrócił wzrok. – Potrzebowałem... zajęcia. Gdy tam siedziałem, każda książka przypominała mi i...
- Rozumiem – Saetan opróżnił szklankę i sięgnął po laskę.
Geoffrey odprowadził go do drzwi. Gdy Saetan wszedł do korytarza, poczuł lekkie, pełne wahania dotknięcie i odwrócił się.
- Saetan... wciąż masz nadzieję?
Saetan zastanawiał się nad pytaniem długą chwilę, zanim udzielił jedynej odpowiedzi, jakiej mógł udzielić. – Muszę.
Cassandra zamknęła swoją książkę, opuściła ze znużeniem ramiona i potarła twarz dłońmi.
- Nie ma żadnej zmiany. Nie wyszła z otchłani czy z czegokolwiek, do czego wpadła. A czym dłużej przebywa poza zasięgiem drugiego umysłu, tym mniejsza szansa, że kiedykolwiek uda nam się sprowadzić ją z powrotem.
Saetan przyglądał się kobiecie o przyprószonych siwizną rudych włosach i zmęczonych, szmaragdowych oczach. Dawno, dawno temu, gdy Cassandra była Czarownicą, Królową z Czarnym Kamieniem, on był jej mężem i kochałją. A ona, na swój sposób, dbała o niego – dopóki nie złożyła ofiary Ciemności i nie odeszła, mając Czarne Kamienie. Potem była wymiana umiejętności – jego w sztuce miłosnej, jej w Fachu Czarnej Wdowy – dopóki nie zaaranżowała własnej śmierci i nie stała się Strażniczką. Odegrała swą rolę na łożu śmierci tak dobrze, a jego wiara w nią jako Królową była tak mocna, że nigdy mu nie przyszło do głowy, iż zrobiła to, aby zakończyć swoje panowanie jako Czarownica – i odejść od niego.
Teraz byli znów zjednoczeni.
Gdy ją objął, chcąc pocieszyć, poczuł jej wewnętrzne wycofanie, ten tłumiony dreszcz strachu. Nigdy nie zapomniała, że chodził ciemnymi drogami, których nawet ona nie śmiała przemierzać, nigdy nie zapomniała, że Mroczne Królestwo nazywało go Wielkim Lordem, gdy wciąż był jeszcze w pełni żywy.
Saetan pocałował Cassandrę w czoło i cofnął się.
- Idź, odpocznij trochę – powiedział łagodnie. – Posiedzę z nią.
Cassandra popatrzyła na niego, spojrzała na łóżko i potrząsnęła głową. – Nawet tobie się to nie uda, Saetan.
Saetan popatrzył na bladą, kruchą dziewczynkę, leżącą w jedwabnej pościeli.
- Wiem.
Gdy Cassandra zamykała za sobą drzwi, przyszło mu do głowy, że mimo straszliwego kosztu czerpała z tej sytuacji odrobinę zadowolenia.
Potrząsnął głową, aby oczyścić umysł, przyciągnął krzesło bliżej łóżka i westchnął. Chciałby, aby komnata nie była tak bezosobowa. Chciałby, aby wisiało więcej obrazów, by przełamać monotonię ścian z wypolerowanego, czarnego kamienia. Chciałby, aby na hebanowych meblach leżały rozrzucone dziewczyńskie rzeczy. Tak wiele by chciał.
Sale te zostały jednak umeblowane na krótko przed koszmarem przy Ołtarzu Cassandry. Jaenelle nie miała możliwości nasycić ich psychicznym zapachem i uczynić swoimi. Nawet małe skarby, które tu zostawiła, nie były z nią wystarczająco długo, aby stać się prawdziwie jej. Nie było nic znajomego, oswojonego, czego mogłaby się uchwycić w czasie wychodzenia z otchłani, która była częścią Ciemności.
Z wyjątkiem jego.
Opierając się jedną ręką na łóżku, Saetan pochylił się i delikatnie odgarnął z jej twarzy proste, złote włosy. Jej ciało zdrowiało, ale powoli, bo w ciele nie było nikogo, kto pomógłby je naprawić. Jaenelle, jego młoda Królowa, córka jego duszy, była zagubiona w Ciemności – lub wewnątrz, w tak zwanym Wykrzywionym Królestwie. Poza jego zasięgiem.
Ale miał nadzieję, że nie poza zasięgiem jego miłości.
Saetan położył rękę na jej głowie, zamknął oczy i opuścił się w jej wnętrze do poziomu Czarnych Kamieni. Powoli, ostrożnie opuszczał się coraz niżej. W końcu nie mógł posuwać się już dalej. I wtedy w otchłań wysłał te same słowa, które wysyłał przez ostatnie trzy tygodnie.
Jesteś bezpieczna, mała czarownico. Wracaj, jesteś bezpieczna.
5. Terreille
Czyjaś dłoń gładziła jego ramię i delikatnie je ścisnęła.
Lucivar rozzłościł się, obudzony z krótkiego, płytkiego snu, na który pozwalało mu każdej nocy obolałe ciało. Łańcuchy, którymi był przykuty za nadgarstki i kostki do muru, nie były dość długie, aby mógł się położyć i wyciągnąć, spał więc w kucki, opierając się pośladkami o ścianę, aby zmniejszyć napięcie mięśni nóg, głowę opierał na skrzyżowanych przedramionach, a skrzydła trzymał luźno złożone wzdłuż ciała.
Długie paznokcie przesuwały się po jego skórze. Dłoń ścisnęła ramię nieco mocniej.
- Lucivar – szepnął niski głos, ochrypły z niecierpliwości i zmęczenia. – Obudź się, fiucie!
Lucivar podniósł głowę, Światło księżyca, wpadające przez szczelinę okna, nie pozwalało zobaczyć zbyt wiele, ale wystarczyło. Spojrzał na pochylonego nad nim mężczyznę i przez chwilę ucieszył się na widok przyrodniego brata. Wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu.
- Witaj, bękarcie!
Daemon puścił ramię Lucivara i z nieufnością cofnął się.
- Przybyłem, aby cię stąd wydostać.
Lucivar powoli wstał, warcząc cicho z powodu znacznego hałasu, który robiły łańcuchy.
- Sadysta martwiący się o innych? Jestem wzruszony! – Rzucił się w stronę Daemona, ale żelazo na nogach go powstrzymało, a Daemon usunął się na bok, tuż poza zasięg ataku.
- To nie jest zbyt entuzjastyczne przyjęcie, bracie – powiedział cicho Daemon.
- Czy w ogóle spodziewałeś się jakiegoś powitania, bracie? – prychnął Lucivar.
Daemon przeczesał palcami włosy i westchnął.
- Wiesz, dlaczego wcześniej nie mogłem nic zrobić, aby ci pomóc?
- Tak, wiem – odparł Lucivar, a jego niski głos nabrał groźnego tonu. – Tak jak wiem, dlaczego tutaj przyszedłeś.
Daemon odwrócił się, jego twarz skrywał cień.
- Czy naprawdę sądzisz, że uwolnienie mnie załatwi sprawę, bękarcie? Naprawdę sądzisz, że ci wybaczę?
- Musisz mi wybaczyć – szepnął i wzruszył ramionami.
Lucivar zmrużył złote oczy. W zapachu psychicznym Daemona była nieoczekiwana kruchość. Innym razem zmartwiłoby go to. Teraz uznał, że może tę kruchość wykorzystać.
- Nie powinieneś był tu przychodzić, bękarcie. Przysiągłem, że cię zabije, jeśli przyjmiesz tę ofertę, i zrobię to.
Daemon odwrócił się do niego.
- Jaką ofertę?
- Może transakcja jest lepszym słowem. Twoja wolność za życie Jaenelle.
- Nie przyjąłem tej oferty!
Dłonie Lucivara zacisnęły się w pięści.
- A więc zabiłeś ją dla czystej przyjemności zabijania? Lub nie zdawałeś sobie sprawy, że umierała pod tobą, aż było za późno?
Patrzyli na siebie.
- O czym ty mówisz? – spokojnie zapytał Daemon.
- Ołtarz Cassandry – odpowiedział Lucivar równie spokojnie, podczas gdy narastał w nim gniew, grożąc, że wymknie się spod kontroli. – Tym razem byłeś nieostrożny. Zostawiłeś prześcieradło – i całą tę krew.
Chwiejąc się, Daemon patrzył na swoje dłonie.
- Tak dużo krwi – wyszeptał. – Moje ręce były całe we krwi.
Z oczu Lucivara ciekły łzy.
- Dlaczego, Daemon? Co ona zrobiła, żeby zasłużyć na taką krzywdę? – Zaczął mówić głośniej. Nie mógł się opanować. – Była Królową. Marzyliśmy o służbie dla niej. Czekaliśmy na nią tak długo. Ty pieprzony rzeźniku, dlaczego musiałeś ją zabić?
W oczach Daemona pojawiło się niebezpieczne ostrzeżenie.
- Ona żyje.
Lucivar wstrzymał oddech, pragnąc uwierzyć.
- To gdzie ona jest?
Daemon zawahał się, wyglądał na zmieszanego.
- Nie wiem. Nie jestem pewien.
Ból przeszył pierś Lucivara, tak jak wtedy, gdy oglądał zaschniętą na prześcieradle krew.
- Nie jesteś pewien – prychnął. – Ty. Sadysta. Nie jesteś pewien, gdzie zakopałeś ciało? Spróbuj lepiej kłamać.
- Ona żyje! – ryknął Daemon.
Ktoś krzyknął w pobliżu, a zaraz potem rozległ się tupot.
Daemon uniósł prawą rękę. Czarny Kamień rozbłysnął. Na zewnątrz stajni, w których przetrzymywano niewolników, ktoś wydał krzyk agonii. A potem zapadła cisza.
Wiedząc, że strażnicy szybko znajdą w sobie dość odwagi, aby powtórnie wejść do stajni, Lucivar wyszczerzył zęby i poszukał słabego punktu.
- Czy po prostu rzuciłeś ją na ziemię i wziąłeś? Czy uwiodłeś ją, okłamałeś, powiedziałeś, że ją kochasz?
- Naprawdę ją kocham. – W oczach Daemona był cień zwątpienia, ślad strachu. – Musiałem kłamać. Nie słuchałaby mnie. Musiałem kłamać.
- A następnie uwiodłeś ją, aby się zbliżyć na odległość umożliwiającą zamordowanie.
Daemon ze złości nie mógł wytrzymać w jednym miejscu. Przemierzał niewielką celę, trzęsąc głową ze złości.
- Nie – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie, nie, nie! – Obrócił się, chwycił Lucivara za ramiona i przycisnął do ściany. – Kto ci powiedział, że ona nie żyje? KTO?
Lucivar podniósł gwałtownie ręce, uwalniając się z uchwytu Daemona.
- Dorothea.
Twarz Daemona była ściągnięta bólem. Cofnął się.
- Od kiedy słuchasz Dorothei? – zapytał gorzko. – Od kiedy wierzysz tej kłamliwej suce?
- Nie wierzę.
- A więc dlaczego...?
- Słowa kłamią. Krew nie. – Lucivar poczekał, aż te słowa dotrą do Daemo-na. – Zostawiłeś prześcieradło, bękarcie! – powiedział z wściekłością. – Całą tę krew. Cały ten ból.
- Przestań – szepnął Daemon, a jego głos drżał. – Lucivar, proszę. Nie rozumiesz. Ona już była zraniona, już cierpiała i ja...
- Uwiodłeś ją, okłamałeś, zgwałciłeś dwunastoletnią dziewczynkę.
- Nie!
- Bawiło cię to, bękarcie?
- Ja nie...
- Przyjemnie było ją dotykać?
- Lucivar, proszę?
- BAWIŁO CIĘ?
- TAK!
Z rykiem wściekłości Lucivar rzucił się na Daemona z wystarczającą siłą, aby przerwać łańcuchy – ale nie dość szybko. Upadł na ziemię, zdzierając skórę z dłoni i kolan. Minęła minuta, zanim odzyskał oddech. Drugą minutę zajęło mu zrozumienie, dlaczego drży. Patrzył na grubą warstwę lodu, która pokrywała kamienne ściany lochu. Wstał powoli, chwiejąc się na drżących nogach i czując głęboką gorycz, zalewającą duszę.
Daemon stał opodal z rękami w kieszeniach, jego twarz była nieprzeniknioną maską, a oczy nieco szkliste i senne.
- Nienawidzę cię – wyszeptał ochryple Lucivar.
- W tym momencie, braciszku, twoje uczucie jest jak najbardziej odwzajemnione – powiedział Daemon zbyt chłodno, zbyt spokojnie. – Mam zamiar ją znaleźć, Lucivar. Mam zamiar ją znaleźć, aby udowodnić ci, że żyje. A gdy ją znajdę, wrócę i wyrwę ci ten kłamliwy język.
Daemon zniknął. Frontowa ściana celi runęła.
Lucivar upadł na podłogę, ciasno przycisnął skrzydła do ciała, a ramionami chronił głowę przed deszczem kamyków i piasku.
Teraz było słychać więcej okrzyków. Więcej tupotu.
Gdy straże wpadły przez otwór, Lucivar skoczył na równe nogi. Wyszczerzył zęby i warknął, jego złote oczy lśniły z gniewu. Strażnicy spojrzeli na niego tylko raz i wycofali się z celi. Przez resztę nocy blokowali otwór, ale nie ośmielili wejść do środka.
Lucivar obserwował strażników, a jego oddech świszczał, przechodząc przez zaciśnięte zęby.
Mógł przedrzeć się przez straże i ruszyć śladami Daemona. Gdyby Zuultah próbowała go zatrzymać, wysyłając impuls bólu przez Pierścień Posłuszeństwa wokół jego organu, Daemon wysłałby przeciw niej wystarczająco dużą moc. Nieważne, jak zażarcie ze sobą walczyli, on i Daemon zawsze jednoczyli się przeciw zewnętrznemu wrogowi.
Mógł podążyć za Daemonem i zmusić go do walki, która zniszczyłaby jednego z nich lub obu. Został jednak w celi.
Przysiągł, że zabije Daemona i zrobiłby to. Nie potrafił jednak zmusić się do zniszczenia swojego brata. Jeszcze nie.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz