Doktor Khalim Abbas stał na chodniku i przyglądał się szkole po drugiej stronie Darwish Road. Po chwili ruszył w stronę budynku. Słyszał osobliwy gwar dobiegający z jego wnętrza. A może to były śpiewy? Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać, gdy postanowił zbadać plotki na temat tego miejsca. Pomysł pojawił się zresztą dopiero dziś rano, kiedy doktor wyszedł z poczty, z której wysyłał do Ameryki paczkę zawierającą próbki krwi.
Czy powinien wchodzić do środka? Prawdę powiedziawszy, był przerażony. Każdy nerw w jego ciele ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Niewykluczone, że źródło tajemniczej epidemii, która uderzyła w Harran, znajdowało się tuż za tymi drzwiami.
„Jesteś lekarzem! — napomniał sam siebie. — Komisarzem do spraw zdrowia Harranu! Co się z tobą dzieje?”
Zbadanie sprawy było jego obowiązkiem. A w tym celu musiał wejść do środka. Niespodziewanie podwójne drzwi otworzyły się i jakiś człowiek stanął w promieniach słońca. Nie był to uczeń. Czyżby nauczyciel? Abbas raczej w to wątpił. Mężczyzna miał na sobie burnus i choć dzieliło ich dobrych kilkanaście kroków, lekarz mógłby przysiąc, że na szacie tamtego znajdowały się resztki zeschłej krwi.
„On nie należał do tej szkoły!”
Abbas pospiesznie schował się za latarnią i patrzył na nieznajomego, który powoli, ociężale schodził po kamiennych stopniach. Wyglądał, jakby był pijany, naćpany lub… lub znajdował się pod wpływem czegoś innego. Może to trans? Skierował się w stronę rynku.
Abbas zastanawiał się, czy powinien powiadomić Kerima. Szef policji wiedziałby, co począć. Problem polegał na tym, że Abbas od tygodnia nie miał wiadomości od przyjaciela. W Harranie trwał kryzys, a prezydent idiota oraz jego sztab całkiem ignorowali problem. Tymczasem zaledwie kilka kilometrów dalej niczego niepodejrzewający widzowie z całego świata zgromadzili się na stadionie, by oglądać przeklęte igrzyska!
W ciągu ostatnich — jakże krótkich — trzech tygodni do Harranu zawitało piekło, a doktor Abbas był przypuszczalnie jedynym obywatelem miasta-państwa, który zdawał sobie z tego sprawę.
„Zanosi się więc na kolejny paskudny dzień, tak?”
Mało brakowało, a doktor Abbas wymamrotałby to całkiem retoryczne pytanie na głos. Przyczyną była przełożona pielęgniarek, która poinformowała go, że przez frontowe drzwi weszło czterech kolejnych pacjentów. Spojrzał na zegar na ścianie i stwierdził, że nie dotrze do domu na obiad.
— Przyjrzę się wszystkim — powiedział. — O szóstej niech pani zamknie główne drzwi, ale zajmiemy się wszystkimi pacjentami, którzy już czekają.
— Dobrze, panie doktorze. — Siostra Sumru skinęła głową i wyszła, by powiadomić resztę personelu.
Abbas westchnął i szybko uzupełnił notatki w kartotece poprzedniego pacjenta. Czasami marzył o tym, żeby prezydent Hamid zechciał spędzić choć jeden dzień w Slumsach. Może wówczas zrozumiałby, jak naprawdę wygląda życie w Harranie. Jak dotąd głowa miasta-państwa nie przyjmowała do wiadomości, że mieszkańcy metropolii żyli na różnym poziomie. Podczas gdy niewielka część Harranu, zwana Nowym Miastem, została zmodernizowana na potrzeby turystyki, a wybudowany tam stadion wzbudzał zainteresowanie całego świata, pozostałą część zamieszkiwała klasa średnia lub biedota. Tam, gdzie panowało ubóstwo, szerzyły się choroby. Jako komisarz do spraw zdrowia, Abbas poczuwał się do tego, by spełnić swój obywatelski obowiązek i jeden dzień w tygodniu przepracować społecznie w darmowej klinice Slumsów. Lubił mawiać, że idzie się ubrudzić. Resztę czasu spędzał w biurze znajdującym się w Ratuszu Harranu.
Abbas zbadał tego dnia już dwunastu dorosłych i osiemnaścioro dzieci. Czasami miał wrażenie, że darmowa klinika działała na zasadzie linii montażowej, gdzie chorzy przesuwają się na taśmociągu. Przyjął dziś dwóch ludzi z symptomami grypy, człowieka ze złamaną kostką, osiem ciężarnych kobiet, rodzeństwo z ospą wietrzną, starszego pana z poważnymi problemami kardiologicznymi, dziecko, które nadepnęło na gwóźdź, mężczyznę próbującego rzucić palenie i dwóch pacjentów z wyraźnymi objawami choroby psychicznej. Miał kilka przypadków infekcji dróg oddechowych. W klinice pracowało dwóch lekarzy, pięć pielęgniarek oraz recepcjonistka, pełniąca również obowiązki księgowej. Wszyscy byli przepracowani, przemęczeni i źle opłacani. Abbas nie potrafił im w żaden sposób pomóc, poza tym, że przychodził tu co wtorek i zajmował się pacjentami jako ochotnik. Niestety, nie był już młody. Miał pięćdziesiąt trzy lata, łysą czaszkę, siwawą brodę i rosnący brzuch. Męczył się też szybciej niż kiedyś. Dzięki Bogu, nie musiał już prowadzić własnej praktyki lekarskiej.
Zbliżał się czas zamknięcia kliniki, ale oczywiście należało zbadać wszystkich siedzących w poczekalni.
Abbas zrobił sobie przerwę i zadzwonił do żony, by przekazać, że wróci później, niż zakładał.
— Wszystko gra — odparła. — Ja też wróciłam później. Wszędzie roboty drogowe i okropne korki. Miasto staje na głowie przez te igrzyska!
— Tak, próbują wszystko skończyć na czas, a ludzie mają już tego dosyć — mruknął Abbas.
Siostra Sumru zajrzała do środka.
— Pacjent numer trzy wciąż czeka — szepnęła.
— Muszę już kończyć — rzekł Abbas do żony. — Zadzwonię, gdy będę wychodzić. Do zobaczenia. —
Odwrócił się do pielęgniarki. — Jestem gotów. Przypomnij mi tylko…
— Pani Baydar z jedenastoletnim synem.
— Ach, tak. Grypa?
— Coś w tym rodzaju. Nie może utrzymać niczego w żołądku. Od przybycia do kliniki zwymiotował dwa razy.
Abbas westchnął, otwierając drzwi do gabinetu. Na kozetce leżał w pozycji embrionalnej chłopiec o imieniu Jorin. Przy nim stała matka — młoda kobieta w tradycyjnym arabskim hidżabie. Trzymała plastikową torebkę, którą dostała od pielęgniarki na wypadek, gdyby chory znów źle się poczuł. Abbas rozmawiał z kobietą po arabsku. Wszyscy mieszkańcy Harranu znali ten język, choć wielu mówiło po turecku, a sporo mniejszości posługiwało się armeńskim lub gruzińskim. Młodsi i zamożniejsi mieszkańcy miasta znali także angielski, podobnie jak Abbas.
— Co się dzieje, pani Baydar? — zapytał.
— Doktorze, mój syn jest chory! Gdy wrócił do domu ze szkoły, zaczął się źle czuć!
Chłopiec jęknął i się skrzywił. Lekarz pochylił się nad łóżkiem, by mu się przyjrzeć.
— Cześć, Jorin — powiedział. — Masz na imię Jorin, tak?
Chłopak pokiwał głową i jęknął głośno, by pokazać, jak źle się czuje. W oczach stanęły mu łzy.
— Spokojnie, tylko spokojnie — mówił łagodnie Abbas. — Zaraz poczujesz się lepiej.
Skinął zaniepokojonej matce i przyjrzał się informacjom zapisanym przez pielęgniarkę. Czterdzieści stopni gorączki. Kiepska sprawa. Jorin był drobnym, chuderlawym chłopcem, wyglądał na o wiele młodszego. Tak wysoka gorączka była bardzo niebezpieczna dla kogoś jego gabarytów.
— Mówi pani, że objawy pojawiły się nagle?
— Czuł się dobrze, gdy wrócił do domu. Zaczął wymiotować pół godziny później.
— Z czego składał się jego ostatni posiłek?
— Dostał drugie śniadanie do szkoły i zjadł je. Ale niech pan spojrzy! Pokazał mi to!
Kobieta nachyliła się i podciągnęła prawą nogawkę spodni chłopca. Na skórze łydki widać było coś, co przypominało ślady zębów.
— Co to takiego? — spytał medyk. — Ugryzienie psa?
— Nie. Mówi, że ugryzł go człowiek.
— Człowiek?
— Jakiś żebrak w Slumsach — kontynuowała matka chłopca. — Jorin przechodził obok niego w drodze do szkoły i kiedy wracał. Powiedział mi, że ten człowiek dziwnie się zachowywał. Krzyczał na ludzi i biegał za nimi na czworakach, zupełnie jak pies.
Abbas przyjrzał się uważnie ugryzieniu. Skóra naokoło ranek napuchła i była bardziej czerwona, niż powinna.
— Porządnie ją przemyłam — dodała pani Baydar.
— Czy pani syn jest na coś uczulony?
— Nie.
Abbas potarł gładką łysinę. Doprawdy, dziwne objawy.
— Czy powiadomiła pani policję? — zapytał, przyglądając się ranom.
— Nie, Jorin natychmiast wrócił do domu, a ów żebrak pobiegł dalej, wykrzykując jakieś sprośności. Czy to możliwe, aby ów żebrak chorował na coś mocno zakaźnego? A może był nosicielem wścieklizny? Czy dobrze rozpoznał objawy? Jeśli chłopak nie padł ofiarą zatrucia pokarmowego, z pewnością złapał wirusa żołądkowo-jelitowego i właśnie tym Abbas postanowił się zająć. Obiecał sobie jednak, że porozmawia z szefem policji. Ze względu na zbliżające się igrzyska lekkoatletyczne, oczy całego świata zwróciły się na Harran, więc nie można było sobie pozwolić na to, by obywatele miasta gryźli turystów.
— Zbadamy krew dziecka, pani Baydar — oznajmił. — Jestem przekonany, że to zwykła, choć paskudna jelitówka. Dam pani również maść, którą będzie pani wcierać w ranę. Dzięki niej obrzęk powinien się zmniejszyć, a poza tym zapobiegnie zakażeniu. Przepiszę również coś na nudności. Proszę mu podać łyżeczkę tego specyfiku trzy razy dziennie. Niech pije bardzo dużo wody i zażywa ibuprofen dla dzieci przez najbliższe trzy dni, zgodnie ze wskazaniami na opakowaniu.
Kobieta wydawała się nieco rozczarowana tym, że lekarz nie machnął magiczną różdżką, która z miejsca uzdrowiłaby jej syna.
— Dziękuję, panie doktorze — odpowiedziała jednak.
— Proszę często mierzyć mu temperaturę. Jeśli nie spadnie do jutra, wróćcie do kliniki. Pielęgniarka zabierze was do laboratorium, żeby pobrać krew.
Pani Baydar skinęła głową i zaczęła szeptać coś do syna. Gdy Abbas odwrócił się, by wyjść z gabinetu, Jorin agresywnie odtrącił dłoń matki, kiedy ta chciała pomóc mu usiąść. Z ust chłopca wyrwał się ochrypły okrzyk, przypominający skrzek rannego zwierzęcia walczącego o życie.
— Jorin! — krzyknęła na niego matka.
Abbas spojrzał na chłopaka i podszedł do łóżka.
— Jorin, obiecuję, że jeśli wrócisz z mamą do domu, odpoczniesz, zaczniesz przyjmować leki i będziesz pił dużo wody, poczujesz się lepiej.
Jorin niechętnie wstał z łóżka i jęknął na myśl o drodze do domu.
— Dziękuję, doktorze — powtórzyła matka i oboje wyszli.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz