Fragment książki

7 minut czytania

Ponownie obrzuciwszy wzrokiem prawie pusty parking, wmaszerowałyśmy do restauracji. Czułam się tylko troszkę niezręcznie w moich kapcioszkach z króliczkami.

– Widzisz ją? – zapytałam. Nie miałam pojęcia, jak kobitka wygląda.

Cookie rozejrzała się dookoła. W środku było dokładnie dwoje ludzi: jeden pan i jedna pani. Nie dziwiło mnie, że nie ma ruchu, ze względu na to, która była, kurka, godzina. Mężczyzna miał na sobie fedorę oraz trencz i wyglądał jak gwiazda filmowa z lat czterdziestych. Kobieta wyglądała jak prostytutka po ciężkiej i pracowitej nocy. Ale oni tak naprawdę się nie liczyli, bo oboje byli nieżyjący. Mężczyzna zauważył mnie od razu. Szlag by trafił tę moją światłość. Kobieta nawet nie rzuciła okiem w naszą stronę.

– Oczywiście, że jej nie widzę – odparła Cookie. – Nikogo tu nie ma. Gdzie ona może być? Może za późno przyjechałam. Może nie trzeba było dzwonić do jej męża ani trawić czasu, żeby wyciągnąć z łóżka twoje chude dupsko.

– Słucham?

– Ojej, jest źle. Wiem o tym. Czuję to.

– Cookie, musisz się opanować. Poważnie. Powykrywajmy trochę, zanim wezwiemy Gwardię Narodową, dobrze?

– Racja. Robi się. – Położyła rękę na sercu i uspokoiła się z wysiłkiem.

– Lepiej? – zapytałam. Nie mogłam się pohamować – musiałam jej troszkę podokuczać. – Potrzebne ci valium?

– Nie, już mi lepiej – powiedziała, stosując tę technikę głębokiego oddychania, której się nauczyłyśmy z programu dokumentalnego o dzieciach, co się rodzą pod wodą. – W tyłek sobie wsadź swoje żarciki.

To było nie na miejscu.

– Skoro już mowa o moim tyłku, musimy poważnie pomówić o tym, co o nim sądzisz. – Zbliżyłyśmy się do lady. – Chude dupsko? Serio? – Restauracja w stylu retro była zdobna w okrągłe turkusowe stołki barowe oraz różowe blaty. Podeszła do nas kelnerka. Miała mundurek pod kolor jasnego turkusu stołków. – Muszę ci powiedzieć, że…

– Cześć. – Odwróciłam się do kelnerki z uśmiechem. Na plakietce z imieniem napisane miała NORMA. – Chcecie kawy, dziewczyny?

Cookie i ja spojrzałyśmy na siebie. To jakby pytać słońce, czy ma ochotę poświecić. Każda z nas rozsiadła się na stołku przy ladzie i pokiwała głową jak piesek z główką na sprężynie w volkswagenie. I jeszcze zwróciła się do nas „dziewczyny”, a to było po prostu słodkie.

– No to macie szczęście – ciągnęła z uśmiechem – bo tak się składa, że robię najlepszą kawę na tym brzegu Rio Grande.

W tej chwili się zakochałam. Troszeczkę. Próbowałam nie zacząć się ślinić, czując bogaty aromat niesiony powietrzem, i powiedziałam:

– Szukamy kogoś. Od dawna masz zmianę?

Skończyła nalewać kawę i odstawiła dzbanek.

– O rany – zamrugała z zaskoczeniem – w życiu nie widziałam oczu w piękniejszym kolorze. Są…

– Złote – powiedziałam z kolejnym uśmiechem. – Często to słyszę. – Złote oczy to ewidentnie rzadkość. A już na pewno prowokują wiele komentarzy. – Więc…

– Acha, nie, jestem w pracy od niedawna. Jesteście moimi pierwszymi klientkami. Ale kucharz siedzi tu całą noc. Może on będzie umiał pomóc. Brad! – Zawołała na kucharza, jak to tylko kelnerka w takiej knajpce potrafi.

Brad wychylił się przez okno do wydawania potraw. Spodziewałam się niechlujnego starszego pana, który koniecznie musi się ogolić. Zamiast tego miałam przed sobą dzieciaka, który wyglądał na góra dziewiętnaście lat, a na starszą od siebie kelnerkę patrzył z psotnym błyskiem w oku i zalotnym uśmieszkiem młodości.

– Wzywałaś? – wymruczał tak uwodzicielsko, jak tylko potrafił. Norma przewróciła oczami i spojrzała na niego karcąco jak matka.

– Te panie kogoś szukają.

Przeniósł oczy na mnie, nawet nie próbując ukryć wyrazu zainteresowania.

– To dzięki Bogu, że mnie znalazły.

O rajusiu. Starałam się nie roześmiać – to by go tylko rozzuchwaliło.

– Widziałeś kobietę – Cookie spytała bardzo rzeczowym tonem – przed czterdziestką, krótkie brązowe włosy, jasna skóra?

Uniósł brew z rozbawieniem.

– Co noc, proszę pani. Potrzebuję więcej szczegółów.

– Masz zdjęcie? – zapytałam Cookie. Opuściła ręce z rozczarowaniem.

– Nawet o tym nie pomyślałam. Na pewno mam w domu jej zdjęcie. Dlaczego o tym nie pomyślałam?

– Nie biczuj się tak jeszcze. – Odwróciłam się do dzieciaka. – Czy mi podać swoje imię i numer telefonu? – Zapytałam. – I tej kelnerki, która miała zmianę przed tobą – powiedziałam do Normy. Przekrzywiła głowę niepewnie.

– Myślę, że muszę się jej najpierw o to spytać, kotku.

Zazwyczaj mam totalnie prawdziwą, laminowaną licencję prywatnego detektywa, którą mogę pomachać przed ludźmi, żeby nakłonić ich do gadania. Dziś jednak Cookie wyciągnęła mnie z mieszkania tak szybko, że nie pomyślałam, by ją wziąć. Nie znoszę, jak nie mam czym ludziom machać.

– Ja wam powiem, jak się nazywa ta kelnerka – powiedział dzieciak ze złowieszczym błyskiem w oku. – Izzy. Jej numer jest w męskiej toalecie, w drugiej kabinie, tuż pod wierszem na temat tragedii, jaką stanowią męskie cyce.

Dzieciak minął się z powołaniem.

– Biusty u mężczyzn są tragiczne. Może przyjdę jutro wieczorem? Będziesz pracować?

Rozłożył ramiona, wskazując otoczenie.

– Spełniam swoje sny, skarbie. Za nic bym tego nie przegapił.

Poświęciłam chwilę, by obadać teren. Restauracja znajdowała się na rogu ruchliwego skrzyżowania w centrum miasta. Czy raczej będzie ono ruchliwe w godzinach szczytu. Nieżyjący gwiazdor srebrnego ekranu w fedorze wciąż się we mnie wpatrywał, a ja wciąż go ignorowałam. To nie był dobry moment na rozmowę z gościem, którego nikt poza mną nie widzi. Po paru solidnych łykach doskonałej kawy – Norma nie żartowała – zwróciłam się do Cookie:

– Rozejrzyjmy się trochę.

Prawie zadławiła się swoją javą.

– Oczywiście. Nawet o tym nie pomyślałam. Rozejrzeć się. Wiedziałam, że po coś cię tu przywlokłam. – Zeskoczyła ze stołka i, no cóż, rozejrzała się. Ogromnym nakładem wysiłku powstrzymałam chichot.

– Może spróbujemy w toaletach, Magnum – podsunęłam, nim moja siła woli się wyczerpała.

– Racja – odparła, idąc prosto do składziku. No cóż, możemy zacząć i tam.

Po paru chwilach weszłyśmy do damskiej toalety. Na szczęście kiedy zaczęłyśmy przeszukiwać lokal, Norma uniosła tylko brwi. Niektórzy by się zirytowali, zwłaszcza kiedy przeszukiwałyśmy męską toaletę – która w końcu jest głównie dla mężczyzn – ale Norma była starą wyjadaczką. Zajęła się napełnianiem cukierniczek i obserwowała nas kątem oka. Ale po gruntownym sprawdzeniu całego budynku zorientowałyśmy się, że po prostu nie ma tu Elvisa. Ani Mimi, przyjaciółki Cookie.

– Czemu jej tu nie ma? – zapytała Cookie. – Jak myślisz, co się stało? – Znowu wpadała w panikę.

– Spójrz na pismo na ścianie.

– Nie potrafię! – zaryczała w pełnej panice.

– Może troszkę ciszej.

– Nie jestem taka jak ty. Nie myślę jak ty i nie mam twoich umiejętności – powiedziała, machając rękoma. – Nie mogłabym być publicznym detektywem, a co dopiero prywatnym. Przyjaciółka prosi mnie o pomoc, a ja nie umiem nawet spełnić jednego, jedynego, prostego polecenia, nie umiem… Bla, bla, bla.

Patrząc na wyraźne, świeże litery zdobiące ścianę w damskiej toalecie, zastanawiałam się, czy by jej nie walnąć, ale była w połowie tyrady. Nie chciałam przeszkadzać. Po chwili sama przerwała i spojrzała na ścianę.

– Och – powiedziała niepewnym głosem – mówiłaś dosłownie.

– Wiesz, kim jest Janelle York? – zapytałam.

To imię i nazwisko były napisane pismem zbyt starannym jak na nastolatka, który pragnie oszpecić własność publiczną. Pod nazwiskiem tą samą ręką napisano: HANA L2-S3-R27. To nie było graffiti, lecz wiadomość. Oderwałam papierowy ręcznik i pożyczyłam od Cookie długopis, by zapisać informacje.

– Nie znam żadnej Janelle – odparła. – Myślisz, że Mimi to napisała?

Zajrzałam do kosza na śmieci i wyciągnęłam niedawno otwarte opakowanie po niezmywalnym markerze.

– Powiedziałabym, że szanse są spore.

– Ale dlaczego kazała się tu spotkać, skoro chciała tylko zostawić wiadomość na ścianie? Czemu nie wysłała mi jej po prostu sms-em?

– Nie wiem, kotku. – Wzięłam kolejny ręcznik, by ponownie przeszukać kosz na śmieci, ale nie znalazłam nic ciekawego. – Podejrzewam, że miała szczery zamiar tu być, ale coś lub ktoś sprawiło, że zmieniła zdanie.

– Rany julek. To co teraz robimy? – zapytała Cookie, znów popadając w panikę. – Co teraz mamy zrobić?

– Przede wszystkim – odparłam, myjąc ręce – przestaniemy się powtarzać, gdyż brzmimy jak pomylone.

– Racja. – Pokiwała głową zgodnie. – Przepraszam.

– Następnie ty się dowiesz, ile się da, na temat firmy, w której Mimi pracuje. Właściciele. Rada nadzorcza. Dyrektorowie wykonawczy. Plany budynku… tak na wszelki wypadek. I sprawdź to imię – wskazałam przez ramię imię i nazwisko na ścianie.

Zatopiona w myślach, Cookie wodziła rozbieganymi oczami po podłodze. Prawie było widać, jak pracują trybiki w jej głowie, a jej umysł zmierza w niezliczonych kierunkach naraz. Założyła torebkę na ramię.

– Ja zadzwonię do wujka Boba, jak będzie na komisariacie, i dowiem się, kto prowadzi sprawę Mimi. – Wujek Bob był bratem mojego taty oraz detektywem policji w Albuquerque, tak samo jak kiedyś mój tata. Moja współpraca z policją w charakterze konsultantki przynosiła znaczną część moich dochodów. Rozwikłałam niejedną sprawę dla tego gościa, podobnie jak wcześniej dla taty. Łatwiej rozwiązywać sprawy, kiedy można zapytać zmarłych, kto ich załatwił. – Nie jestem pewna, kto na komisariacie zajmuje się zaginięciami. Musimy też porozmawiać z mężem. Jak on się nazywa?

– Warren – odpowiedziała, idąc za mną.

Kiedy wychodziłyśmy z łazienki, ułożyłam w głowie listę. Zapłaciwszy za kawę, rzuciłam Bradowi uśmiech i poszłyśmy w stronę drzwi. Niestety, mocno poirytowany człowiek z bronią wepchnął nas z powrotem do środka. Prawdopodobnie nie było sensu liczyć na to, że chciał tylko obrabować lokal.

Cookie stanęła za mną jak wryta, po czym sapnęła.

– Warren – powiedziała w osłupieniu.

– Jest tutaj? – zapytał. Gniew i strach wykrzywiały jego dobroduszne rysy.

Nawet pod najtwardszym gliniarzem świata ugną się kolana, kiedy znajdzie się on naprzeciwko krótkiej lufy pistoletu kalibru .38. Za to Cookie najwyraźniej miała móżdżek mniejszy niż przeciętna kura.

– Warrenie Jacobsie – powiedziała, waląc go w potylicę.

– Au. – Pomasował miejsce, gdzie Cookie go uderzyła, a ona wzięła od niego broń i wsadziła sobie do torebki.

– Chcesz kogoś zabić? – Warren wzruszył ramionami jak dziecko, które beszta ulubiona ciotka. – Co ty tu robisz? – Spytała Cookie.

– Po tym, jak zadzwoniłaś, pojechałem do waszego bloku, a potem przyjechałem za wami tutaj i czekałem, żeby zobaczyć, czy Mimi wyjdzie na zewnątrz. Kiedy nie wychodziła, postanowiłem sam wejść do środka.

Był obdarty i trochę zagłodzony po wielu dniach zamartwiania się. I był równie winny zaginięcia żony jak ja. Umiałam czytać ludzkie emocje jak trzeba, a od niego biło niewinnością. Miał wyrzuty sumienia z jakiegoś powodu, ale nie miały one nic wspólnego z żadnym nielegalnym procederem. Prawdopodobnie czuł się winny z powodu jakiegoś wyimaginowanego uchybienia, które jego zdaniem sprawiło, że żona odeszła. Cokolwiek się działo, mocno wątpiłam, by miało to związek z nim.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...