Taki już los tego wszechświata, że istnieje dzięki opozycjom – jin i jang, ciemność i jasność, kobitki i faceci, teza i antyteza, Zachód i Wschód, Metropolis i Gorodopolis. Każde dziecko to wie.
Metropolis to stolica Zachodu. Straszna dziura – w sam raz, na pińćset milionów bezdomnych, wykorzystywanych nieludzko i uzależnionych od wszelakiej chemii biedaków. Tam bogacz jedną ręką biedaka za wszarz trzyma, żeby przy spluwaniu między oczy trafić, a drugą rękę do kieszeni wsuwa, żeby mu zabrać nie tylko ostatniego bydlara, ale nawet ostatniego centaurosa. W Metropolis królują pieniądz, narkotyk, siła, ulicami snują się prostytutki zarażone niewyobrażalnie wręcz plugawymi choróbskami, a dzieci umierają na śmietnikach. Metropolis to największy wrzód tamtej półkuli. Półkuli Zachodniej.
A w Gorodopolis inaczej – ludzi też dużo, ale w ich oczach – jasność. Poeci opiewają jutrzenkę, postępowi pisarze o postępach piszą, a na ulicach czysto i spokojnie. Tylko na niektórych na razie, ale Wielkiego Planu od ręki wprowadzić się nie da, każde dziecko to wie.
Piękne jest nasze miasto, ech, piękne, Ludkowie. Strzeliste i świetliste, szeroko rozwinięte, mocno wyrośnięte. Drzewa w nim jak w bajce – wysokie i silne, tylko kadry w rejkomach cokolwiek debilne.
Miasto miastem, ale o wszystkim decydują kadry. Także i tych u nas dostatek – godnych zaufania, wykwalifikowanych, utalentowanych, rozumnych. Spójrzmy na przykład: oto literat Szymon Szaławiła Szaposznikow. Znają go wszyscy z osiedla Tarantogi. Posturę ma nikczemną, ale uzdolnienia wielkie. Nos perkaty, włos rudawy, wąs skąpy i oczy szare. Mieszka na drugim piętrze w bloku przy skwerze Ciorana Ciołkołowa i dobrze mu się wiedzie.
W zeszłym tygodniu na ten przykład miał dwie pogadanki w przedszkolach, jedną wieczornicę w zakładzie pracy i występ w szajdowizji lokalnej, na kanale trzecim. W przedszkolach opowiadał o szpiegach chustaszy porywających dzieci – straszne to kreatury, więc trzeba się strzec! Na wieczornicy popisowo wręcz wyrecytował swój poemat o genialnym gorodskim wynalazcy Obywatelu Szajdo zatytułowany W najmniejszym ziarnku piasku Szajdę znajdę, a w szajdowizji pokazywał zaciekawionej publice programu kulturalnego „Śniadanie trzech mistrzów”, jak przy pomocy gruszki do lewatywy zrobić sobie strumień świadomości.
Oto mamy poranek, rześki, chociaż letni. Obywatel Szaposznikow maszeruje dziarskim krokiem do pracy, z sercem pełnym nadziei, z dłońmi rwącymi się do roboty, a Gorodopolis tymczasem budzi się do życia.
Cóż to za miasto! Oto Park Wschodni, pełen posągów pilotów Dalekiego Patrolu, którzy pierwsi oddali życie za podbój kosmosu (niektórzy oddając życie, latali jeszcze w Bliskim Patrolu – widzicie sami, jak szybko gna u nas postęp). Oto kinoteatry największe na świecie i sale operowe, pałace młodzieży, stadiony lekkoatletyczne i ciężkoatletyczne, no i duma wśród nich największa – stadion gigant na Nużnikach. Oto rzeka Gorka pełna ćwiczących do zawodów kajakarzy i armijnych płetwonurków, przyklejających w ramach ćwiczeń sztuczne ładunki wybuchowe do kadłubów statków szkolnych i wycieczkowych.
A oto i stacje najdłuższej zbudowanej kiedykolwiek kolejki podziemnej. Do jednej z nich, o nazwie Kukulskaja, schodzi właśnie obywatel Szaposznikow. Obcasy kamaszy stukają lekko w kamienne stopnie, w kieszeni marynarki literata pobrzękuje zapalniczka z glizy oraz srebrna papierośnica i garść drobnych monet.
Jak co dzień Szaposznikow czeka na pociąg linii Zielonej, przycupnąwszy skromnie i godnie na zimnej, wygładzonej milionami zadków kamiennej ławeczce. Na kolanach ułożył teczkę skórzaną z elektronowym notesem, całkiem nowiutkim, z zainstalowanymi wszelkimi możliwymi prawomyślnymi aplikacjami. Ze ścian przyozdobionych płaskorzeźbami patrzą na niego bohaterowie historyczni z różnych epok. Warto o nich pamiętać. Kto nie posiadł przeszłości, nie podbije przyszłości – mówi stare gorodskie przysłowie.
Tłum przepływa przez stację Kukulskaja. Literat Szaposznikow widzi, że wreszcie nadjeżdża jego pociąg, linia Zielona, skład numer 2118. Wraz z gromadą oczekujących pasażerów wkracza więc do wagonika, którym dziesiątki jemu podobnych zdążają do pracy. Nie widzi znajomych twarzy, lecz po strojach i akcesoriach bezbłędnie potrafi określić znajome profesje. Oto gromada aspirujących księgowych niższego stopnia błyska dyskretnymi spinkami w mankietach eleganckich koszul, a spinki to maleńki srebrny sterowiec – logo Gazdromu. Dwóch sportowo ubranych, lecz nerwowo spoglądających na zegarki szczuplaków w okularach Ray Bang Gang wygląda na subiektów z jakiegoś lepszego sklepu z centrum handlowego Złota Góra. Rozchichotana gromadka na krańcu wagonika to bez wątpienia studenciaki Gorodskiej Akademii Nauk imienia Chromonosowa, na ramionach mają torby wypchane książkami, czytnikami i modnymi ostatnio futerałami na kostki pamięci.
Nad siedziskami ciągnącymi się po obu stronach wagonika uwagę przykuwają ekrany szajdowizorów, wyświetlające na zmianę reklamy butików i punktów rekrutacyjnych Szkoły Oficerskiej. Są i klipy z prognozą pogody, i plansze przestrzegające przed jazdą bez trzymanki oraz skrót ważniejszych wiadomości sportowych. Pora roku ku temu akuratna – w większości dyscyplin zespołowych (a tylko takie ceni się w Gorodopolis, bo jednostka niczym jest, i basta!) sezon regularny dobiegł końca i trwają najważniejsze rozgrywki o mistrzostwo rozgrywane systemem play-off.
W futbolu na przykład sytuacja jest szczególnie interesująca. Zarówno o tytuł mistrza kraju, jak i o Puchar Federacji Gorodskiej walczą te same dwa zespoły: Dynamo Dynowłodsk i Spartak Spartakozawodsk. Poprzedniego dnia emocje sięgnęły zenitu – obywatel Szaposznikow oglądał rzecz jasna transmisję na żywo, trzymając kciuki za Spartaka, który bronił i tytułu, i pucharu. Szaposznikow wyznawał bowiem zdrową zasadę, żeby kibicować zawsze tej drużynie, którą na zakończenie poprzednich rozgrywek udekorował Gubernator. Zasada ta zresztą jest mocno rozpowszechniona wśród obywateli naszej pięknej krainy.
Właśnie szajdowizory w wagonie ukazują powtórkę najciekawszych chwil wczorajszego meczu. Cisza naraz zapada wśród pasażerów, bo choć wszyscy wiedzą, co za chwilę się stanie (każdy wczoraj oglądał), nikt nie chciałby tego przegapić.
Powtórka obejmuje końcowe, najciekawsze minuty meczu. Sytuacja jest akurat nie najlepsza dla gospodarzy (drogą losowania ustalono, że będą nimi spartakowcy). W ostatniej minucie drugiej połowy przegrywają 4:5, na boisku pozostaje ich ledwie dziewięciu, a w dodatku Jermioł Jermakow, napastnik przyjezdnego Dynama, jest tego dnia w życiowej formie. Dwoi się i troi na boisku, gna po lewej flance, atakuje prawą, kiwa, strzela, podaje – wszędzie go pełno. To on zdobył już trzy z pięciu goli dla swej drużyny; po prawdzie cudem było, że nie sześć. I dalej szaleje!
Jest ciężko, ale nie beznadziejnie, jeszcze szczęście może się do Spartaka na powrót uśmiechnąć – trzeba tylko siły do kontrataku zebrać. Na razie słabo: broniący się bohatersko spartakowcy znów zamknięci zostali na własnej z własnej połowy i ratowali się ekspediowaniem futbolówki poza boisko. Dynamo ma więc za chwilę wybijać korner z lewej strony. Publika wrzeszczy jak opętana, kolejna bramka dla Dynama wisi w powietrzu, a byłby to cios mocno osłabiający szanse Spartaka w rewanżu.
Do piłki samotnie leżącej w polu rożnym podchodzi Jermioł Jermakow, znany nie tylko z atomowych strzałów, lecz także z celnych wrzutek i zmyślnych rogali.
Krótko rozgrywa do Czupuryna Czepigi, ten wstrzeliwuje natychmiast piłkę w pole karne Spartaka, gdzie kotłuje się, jakby kto wrzucił ranną mysz do akwarium z głodnymi piraniami. Bramkarz Spartaka piąstkuje, lecz słabo; futbolówka zawisa nad linią pola bramkowego, wyskakuje do niej z pięciu zuchów naraz, i tu… sędzia gwizdże! Jeden z chwatów wraził bowiem kiwaczowi z drużyny przeciwnej łokieć prosto w facjatę, aż kość chrupnęła. Pech chciał, że cios zadał Kwietan Miłomord, podpora obrony Spartaka, który za chwilę wyrzucony zostaje z boiska.
Karny dla Dynama.
W Centralnym Rejestrze Dobrobytu i Pasożytu chwila ta jest uwieczniona na sto czterdzieści jeden sposobów regulaminowych i tysiąc cztery sposoby prywatne. Liczba pierwsza pochodzi od kamer oficjalnie filmujących stadion Nużniki, a druga – od zarekwirowanych publiczności aparatów cyfrowych, przenośnych szajdofonów i minipstryków-elektryków. Przepisy mówią bowiem wyraźnie, że nagrania ze wszystkich wydarzeń, w których bierze udział Gubernator, są przechowywane w Centralnym Rejestrze.
Na wszystkich taśmach widać mniej więcej to samo. Oto Jermioł Jermakow bez wahania rusza ku futbolówce – widać, że ma wielką ochotę egzekwować. Sędzia w tym czasie wzywa na pomoc sędziów technicznych wyposażonych w elektryczne pałki i nakazuje im uspokojenie zawodników Spartaka protestujących przeciw czerwonej kartce dla Miłomorda. Rozróba idzie na całego, przed polem karnym dwudziestu jeden chłopa (bo i bramkarz Dynama pośpieszył pod wrażą bramkę) siłuje się niczym zapaśnicy, zakłada sobie nawzajem nelsony i paulsony, podstawia nogi, pluje, gryzie i trzyma za koszulki oraz po szczękach kułakami wali.
Sędzia główny staje z boku, czeka, by dać sygnał do wykonania rzutu karnego.
I wtedy staje się rzecz niesłychana – historia tworzy się na naszych oczach. Od trybuny honorowej odrywa się maleńki punkcik, który sunie w dół, po pustoszejących w mgnieniu oka schodach, po rozwijającym się znienacka karmazynowym dywanie, przez szpaler doskonale zorganizowanych żandarmów przybocznych, wśród spontanicznych od tłumu kwiatów i wiwatów.
Oto sam Gubernator schodzi na płytę stadionu Nużniki, co wprawia operatorów szesnastu obecnych na obiekcie służb bezpieczeństwa w lekkie podenerwowanie, a jednego nawet w biegunkę.
Gubernator tymczasem jest już na boisku: wysoki i szczupły, lecz po sportowemu muskularny. Wiatr rozwiewa jego blond czuprynę. Zdecydowanym krokiem zmierza pod bramkę Spartaka, gdzie oczywiście bijatyka kończy się błyskawicznie, a wszyscy futboliści karnie tworzą dwuszereg i zaczynają odliczać od lewej. Sędzia kłania się nisko, słucha słów Gubernatora, po czym podchodzi do bramkarza Spartaka i prosi o jego rękawice.
Tłum zastyga na moment w niedowierzaniu, a potem wybucha entuzjazmem zdolnym poruszyć niebiosa – Gubernator weźmie udział w meczu! Gubernator będzie bronił karnego! Gubernator staje w bramce swej ukochanej drużyny!
Jermioł Jermakow staje naprzeciw. Poprawia piłkę ustawioną na jedenastym metrze, odchodzi o dwa kroki, wraca, poprawia. Podchodzi do Gubernatora, by raz jeszcze złożyć głębokie uszanowanie i podziękować za zaszczyt, jakim jest egzekwowanie karnego przeciw tak znamienitej osobie. Pokraśniały ze szczęścia sędzia główny staje nieopodal z gwizdkiem przytkniętym do ust i daje sygnał.
Strzał, co widzą tysiące widzów na stadionie i miliony widzów przed szajdowizorami, jest niesłychanie sprytny i zabójczo mylący. Jermioł Jermakow słynie bowiem z piekielnie mocnych uderzeń, po których futbolówka rozrywa siatki, a jak kogo, nie daj Szczwany Jerzy, trafi w japę, to plomby z zębów wylatują. Tym razem jednak chytry napastnik Dynama postanawia całkowicie zaskoczyć nierozgrzanego Gubernatora i zamiast petardy dardanelskiej posyła w jego stronę strzał lekuchny, niespodziewanie miękki i tylko odrobinę podkręcony.
Niejeden bramkarz, moi kochani, dałby się na tę szczwaną sztuczkę nabrać, ale nie Gubernator! Otóż przechytrza on Jermioła Jermakowa w ten sposób, że wcale nie rzuca się w róg bramki, wcale nie wyciąga rąk, by łowić jakieś mocarne uderzenie, tylko wyczekuje do samego końca pośrodku bramkarskiej świątyni i czeka, aż piłka sama wpadnie mu w dłonie – co też się staje! Geniusz bramkarski Gubernatora objawia się w całej pełni! Całkiem jakby przewidział, że Jermakow strzeli lekko i w sam środek – ale któż mógłby to przewidzieć?! Do tego trzeba gubernatorskiej głowy!
Powiem krótko – kiedy poprzedniego dnia wieczorem obywatel Szymon Szaławiła Szaposznikow oglądał tę scenę transmitowaną na żywo, łzy rzęsiste płynęły mu po twarzy. I nie tylko jemu, kochani! Pół kraju łkało ze szczęścia!
I teraz także, kiedy w ciszy i skupienia pasażerowie podziemnej kolejki oglądają powtórkę tamtych pamiętnych chwil, słowo daję, niejednemu oczy wilgotnieją. Jakiegoż jeszcze dowodu trzeba na to, że wszelkie sprawy w naszej krainie idą w dobrym kierunku, wyznaczanym przez niezwykłego zaiste człowieka? Tylko ostatnie bydlę albo zagraniczny turysta może w to wątpić.
Ale oto i koniec podróży dla obywatela Szaposznikowa, za oknami widać marmury stacji Tiurlino, czas wysiadać i pędzić do biurka w Związku Twórców, gdzie czekają już na niego materiały dotyczące czwórki tak zwanych „bohaterów”. Szaposznikow maszeruje więc, ściskając pod pachą aktóweczkę z jaszczurczej skórki, i nie widzi już, z jakim entuzjazmem wśród jadących dalej pasażerów spotyka się ciąg dalszy powtórki wydarzeń ze stadionu na Nużnikach.
A tam cuda nad cudami: sędzia główny kończy mecz, Gubernator macha do kibiców dłonią w ciężkiej, czarnej bramkarskiej rękawicy. Potem drużyna Dynama podbiega do sędziego, coś mu pokrótce wykłada, a sędzia uśmiecha się szeroko i ogłasza rzeczy następujące: Po pierwsze, w związku z mistrzowską obroną rzutu karnego przyznaje drużynie Spartaka ekstra dodatkowego gola, wynik więc brzmi teraz 5:5.
Po drugie, na prośbę pokonanych, którzy przypomnieli mu o haniebnym wypadku z pierwszej połowy, anuluje drugiego gola strzelonego przez Dynamo, jako że zdobyty został ze spalonego. Wynik zatem brzmi teraz 5:4 dla Spartaka.
Po trzecie, na wyraźną prośbę pokonanych mecz rewanżowy zostaje odwołany, a mistrzem kraju zostaje drużyna Spartaka Spartakozawodsk.
Co więcej, w uznaniu dla przeciwnika dynamowcy rezygnują także z rozgrywania za miesiąc dwumeczu o Puchar Federacji, więc i to trofeum trafia do Spartaka!
Cóż za sportowe emocje! Jakiż niespodziewany obrót wydarzeń i tryumf fair play! Jakże cieszyć się muszą wszyscy mieszkańcy Spartakozawodska, szczególnie że mają podwójny powód do dumy. To tam przecież, zrządzeniem losu, urodził się przed laty najwybitniejszy bramkarz naszej ligi – obywatel Gubernator!
Piękne jest nasze miasto, ech, piękne, Ludkowie! Kto raz ujrzał Gorodopolis, ten może już spokojnie umrzeć – mawiają. I częstokroć tak właśnie się staje. Lecz o tym może innym razem.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz