Wyruszając na tę wyprawę miałem nadzieję, że pójdzie łatwo. Niestety, systemy żółtych karłów, które były w zleceniu, okazały się wyjątkowo zaśmiecone i wydłużone, wokół czerwonego bękarta kręciła się kupa gruzu, zaś gigant typu O, którego odwiedziłem na końcu, miał nadzwyczaj rozbuchane ego. Zeszło trzy undukile dłużej.
W ogóle nie powinienem był lecieć. Kończył się sześciopendekowy urlop i należało uregulować sprawy z Reorem, żonami, dziećmi, całym tym cholernym zgiełkiem.
Zachciało mi się wojaży, „żeby się wyciszyć” (życie w cywilu zawsze mnie rozbijało). Jedyne, co zyskałem, to nieprzyjemne odczucie uciekającego czasu. Głupie wrażenie, gdy żyje się sto realnych cykli plus trzydzieści dziewięć lat, a pararealnie cykli blisko osiemset.
Ta wyprawa dowodziła, że nawet tysiąccyklowy dziad może być zwyczajnie głupi.
A może czasy były jeszcze bardziej zwariowane, niż myślałem.
Schodziliśmy na orbitę parkingową oceanicznej, rajskiej Cheronei (w układzie Tau Ceti), gdy odezwał się komunikator. Zerknąłem na drugiego mnie. Nie mógł odebrać.
Rozmawiał. Może z jakimś oficjelem z Reoru. Przyjąłem połączenie. Nexus. Mario „Nexus” Taylor. Pilot i Maod-An z mojego Maodionu. O takich jak on mówi się „latacz od urodzenia”. Gdyby mógł, w ogóle nie dotykałby gruntu. Całkowicie nieorganiczny, chociaż wygenerowany normalnie, z exutera. Po osiągnięciu pełnoletniości porzucił organiczne ciało na rzecz wysoko zaawansowanej mechanicznej powłoki. Przy homeotronice schyłku pierwszego wieku EI trudno orzec, co jest bardziej mechaniczne: zwykłe, organiczne ciało, czy stworzona przez człowieka „sztuczna” struktura. Patrząc na Nexusa miało się wrażenie, że ciało to przeżytek. Mario mógł nie włażąc w żadną zbroję ani nie pakując się do pojazdu oblecieć planetę dookoła, a nawet udać się na któryś z hipotetycznych księżyców i wrócić. Powtarzam: nie wchodząc do żadnego pojazdu. Myślę, że pojmował wolność inaczej od organików.
– Czego chcesz? – spytałem prostokątną, połyskliwą gębę odbijającą wnętrze kabiny Skullheada.
– Słuchaj, poznałem…
– Wiesz, że jeszcze nie jestem na służbie?
– Tak, ale praktycznie za hektę…
– Czemu głowę zawracasz?
– Ważna sprawa.
Westchnąłem:
– Wal.
– Spotkałem taką dziewczynę…
– Realną?
– Jeszcze nie wiem, w sumie jaka różnica?
Racja. Nexus urodził się w latach pięćdziesiątych Ery Imperium i to jako Sydoh – Synthetic DNA Based Homo.Od razu wiedziano, że będzie Ranem. I od razu założono, że nie będzie miał realnych dzieci, bo to zaburzyłoby Prawo Równowagi. Takich jak on nazywaliśmy SydRanami. Dla niego moje pytanie stanowiło relikt przeszłości. Nierealne psychiki mogły się upgrade’ować i przechodzić do realnych ciał niemal tak łatwo, jak kiedyś wsiadało się do pneumobilu. On sam, gdyby chciał, w ciągu hekty stałby się stuprocentowym organikiem. Nie robił tego, bo i tak głównym miejscem „cielesnych” schadzek była sieć. Teraz mogłeś mieć dziewczynę z odległej planety, nie musiałeś wiedzieć, jak naprawdę wygląda, mogła w ogóle nie mieć ciała, a i tak wszystko grało. Paradoks czasów.
– I co z tą dziewczyną?
– No, tak jakoś gra między nami, każda moja komórka rwie się do niej…
To jest dopiero wynalazek. Gość składa się z technofraktali, a gada o komórkach. Inna sprawa, że podstawowe cegiełki jego ciała były unerwione tak samo silnie, jak prawdziwe tkanki. Sygnatura jego organicznego DNA wpisana była w sieciowy skin, więc biologiczne reakcje, choć cyfrowe, były najprawdopodobniej takie, jakich doświadczałby podczas realnego spotkania.
– … jakby duchowe pokrewieństwo. Chciałbym, żebyś mi pociągnął…
Frag. Wróżbitę sobie znalazł.
– Teraz?
– Gdybyś mógł, bo zaraz będę z nią rozmawiał…
Przełknąłem przekleństwo i rozwinąłem przed arealnymi oczami wstęgę kart Imperialnego Tarota. Szybko wykonałem mentalne wzbudzenie skupienia (osiemset cykli ćwiczeń spowodowało, że zrobiłem to natychmiast i do samego dna) i wskazałem prostokąt. Karta przybliżyła się. Rewers, tak jak we wszystkich, ukazywał Imperatora otoczonego setką trzymających się za ręce Ranów. Obraz karty obrócił się i ukazał awers. XIII wielkie arkanum. Starucha płynnie zmieniająca się w dziewczynę, która znowu się starzeje i tak w kółko, na tle czarnego drzewa, za nią księżyc. Na pierwszym planie zbutwiałe liście, wśród których pełza wąż.
Śmierć.
Śmierć.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz