Seria Uczta Wyobraźni zawiera wiele wyjątkowych tytułów, dlatego cieszy się na rynku wydawniczym dużą popularnością. Kilka miesięcy temu dołączyła do niej nowa pozycja – „Cudzoziemiec w Olondrii” debiutującej Sofii Samatar. Za granicą powieść spotkała się z pozytywnym przyjęciem, walcząc nawet o prestiżowe nagrody – Hugo czy Nebulę. Jednak wszyscy wiedzą, że z tymi wyróżnieniami jest... różnie. Jedne zachwycą, a drugie rozczarują. Do której grupy można zaliczyć „Cudzoziemca w Olondrii”?
Głównym bohaterem historii jest Jevick z Tyomu, syn handlarza pieprzu. Młody chłopak nie darzy ojca gorącymi uczuciami, wydaje się zresztą, że ten także nie jest zadowolony z postawy własnego dziecka. Jevick chce wyrwać się ze swojej ojczyzny i wyruszyć do Olondrii, krainy znanej mu jedynie z książek. Młodzieniec, wychowany na opowieściach nauczyciela mieszkającego w przeszłości na odległych terenach, korzysta z nadarzającej się okazji i trafia do upragnionego miejsca. Nieprędko jednak powróci do domu, bo wplątany zostaje w wojnę dwóch religii, a na domiar złego nawiedza go duch pewnej upartej dziewczyny... Ta przygoda, o ile można ją tak nazwać, nieodwołalnie zmieni Jevicka.
Chociaż główny wątek przedstawiający losy bohatera został starannie wyodrębniony, to „Cudzoziemiec w Olondrii” nie jest książką tylko o synu handlarza pieprzu. Sofia Samatar często zbacza z jego historii, zagłębiając się w inne opowieści, prezentując czytelnikowi świat i sposób postrzegania go przez poszczególnych ludzi. Wcale nie czyni to lektury szybką, dlatego jestem daleki od stwierdzenia, że nową pozycję Uczty Wyobraźni łyka się na raz. Ja sam miewałem chwile, gdy po prostu nie miałem ochoty kontynuować lektury. Mimo że umieszczone w książce historie ostatecznie potrafią zainteresować, przeważnie dzięki ich enigmatycznej naturze, to chyba zgodzicie się z moim stwierdzeniem – czytelnicy chcą poznać protagonistę, interesującą fabułę, a dopiero na końcu świat. Początek jeszcze się z tą zasadą zgadza, powoli zapoznając nas z ojczyzną Jevicka, ale przy tym również z jego życiem i relacjami rodzinnymi. Później proporcje zostają naruszone, a informacje o Olondrze (którą bohater tak dokładnie opisuje) przytłaczają odbiorcę. Podobnie jest z tymi dodatkowymi opowieściami – nie powiem, że są złe, ale z odpowiednim umiarem mogłyby być chętniej czytane.
Z pewnością Sofia Samatar posiada niezwykły talent. Już pierwsze strony dają dobry obraz jej zdolności oraz zapowiadają poziom książki. Kiedyś miałem styczność z twórczością Ursuli K. Le Guin i porównanie debiutantki do pisarki „Ziemiomorza” jest zdecydowanie na miejscu. Autorka „Cudzoziemca w Olondrii” ma wyśmienity styl, pisze zmysłowo i magicznie w taki sposób, że trudno zakwestionować fantastyczność historii, nawet jeśli nie byłoby w niej żadnego elementu stricte nadnaturalnego, a tylko obcy oraz tajemniczy świat. Przyznam szczerze, że podczas czytania towarzyszyły mi emocje podobne jak przy „Ciemnym Edenie” – tęsknota za czymś nieznanym i dziwnym jednocześnie, tylko w tym przypadku nie była to niebezpieczna planeta z rozbitkami, lecz pełna pasjonujących szczegółów Olondria. Niestety Sofia Samatar, tworząc swoje dzieło, nie zauważyła przerostu formy nad treścią. Tak, prezentacja świata urzeka, momentami wydaje się wręcz pochodzić z pogranicza snu, niemniej rośnie pragnienie poznania satysfakcjonującej historii. Przyłapywałem się nawet na tym, że nie rozumiałem tego, co czytałem, tylko śledziłem tekst znużonym wzrokiem. Nie, nie była późna godzina, po prostu brakuje tego elementu odpowiadającego za wciąganie czytelnika, pozostawiającego go po lekturze bezbronnym, smutnie wypatrującym dalszych – nieistniejących – stron. Zamiast tego otrzymujemy mnóstwo nie zawsze istotnych wiadomości, zbyt często podawanych poetyckim językiem.
Losy Jevicka z Tyomu potrafią przykuć do książki, ale co z tego, skoro autorka tak szybko je porzuca! Szokujących zwrotów akcji może nie ma, ale nostalgiczny sposób opowiadania oraz wszechobecna aura niezwykłości sprawia, że bieg wydarzeń nie wydaje się tak oczywisty. Dodajcie do tego wojnę religijną mogącą łatwo osiągnąć apogeum i dziwne, budzące grozę, powiedziałbym nawet „zwierzęce”, obrządki związane z wyznaniami. To wszystko buduje naprawdę świetny klimat. Poza tym prezentowane w powieści postacie są wspaniale niejednoznaczne i skrywają kilka sekretów. A te sekrety, rzecz jasna, często wiążą się ze wspomnianymi nadprogramowymi opowieściami. Nie ma podziału na dobro i zło, a bohatera postrzegamy w różnych odcieniach, widzimy jego wady i zalety. Jedno pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi – o czym więc jest „Cudzoziemiec w Olondrii?”. W mojej interpretacji o miłości do książek i niesprawiedliwości świata. Nie są to najbardziej zajmujące tematy, lecz zostały zgrabnie wplecione w fabułę. Nie ma też w nich dużo optymizmu (ja takiego nie znalazłem) – tak, w obu go nie ma, bo przy uwielbieniu słowa pisanego pojawia się tyle sentymentalizmu, jakby człowiek miał na zawsze zaprzestać czytania. Lepiej, jak by już to zrobił.
„Cudzoziemiec w Olondrii” nie jest tytułem dla każdego i idealnie wpasowuje się w Ucztę Wyobraźni jako następna wyjątkowa i trudna do określenia pozycja. Perypetie Jevicka z Tyomu są jedynie pretekstem do zaprezentowania czytelnikowi niezwykłego i nostalgicznego świata oraz pokazania miłości Sofii Samatar do słowa pisanego. Nadal sadzę, że poszukujący niezłej historii znajdą tutaj coś dla siebie, lecz nie narzucałbym im lektury recenzowanego dzieła zbyt gorliwie. Z pewnością można je polecić, ale głównie miłośnikom bardzo osobliwych powieści, którzy mogą mieć dosyć przesadnie rozrywkowej literatury. „Cudzoziemiec w Olondrii” będzie dla nich wymarzoną książką.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz