Fragment rozdziału pierwszego
(...)
4. Piekło
Saetan stał przy pulpicie do czytania i kartkował stary tekst o Fachu. Świece rzucały wokół niego miękkie światło. Nie odwrócił się na ciche pukanie do drzwi gabinetu. Dzięki szybko wysłanemu psychicznemu impulsowi wiedział, kto przybywa.
– Wejść. – Nie przerywał kartkowania księgi, próbując stłumić gniew, zanim zajmie się tym zuchwałym, małym demonem. W końcu zamknął księgę i odwrócił się.
Char stał w pobliżu drzwi, z dumnie wypiętą piersią.
– Język to osobliwa rzecz, Wojowniku – Saetan powiedział z nieszczerą łagodnością. – Gdy mówiłem „jutro”, nie sądziłem, że minie pięć dni.
W oczach Chara pojawił się strach. Jego ramiona opadły. Odwrócił się w stronę drzwi, a na twarzy pojawiła się dziwna mieszanina kruchości, rozdrażnienia i rezygnacji.
Przez drzwi wślizgnęła się dziewczynka, która natychmiast zwróciła uwagę na poważne malowidło Dujae, Zejście do Piekła, wiszące nad kominkiem. Spojrzenie jej błękitnych oczu wędrowało po dużym hebanowym biurku, grzecznie spojrzała na Saetana, rozjaśniła się na widok biblioteczek od podłogi po sufit, pokrywających niemal całą ścianę, i dłużej zawiesiła wzrok na portrecie Cassandry.
Saetan schwycił swoją laskę o srebrnej rękojeści, próbując utrzymać równowagę, podczas gdy wrażenia przygniatały go jak wielka fala. Spodziewał się utalentowanego cildru dyathe. Tymczasem ta dziewczynka była żywa! Z powodu umiejętności potrzebnych do zrobienia tych motyli spodziewał się, że będzie starsza. Nie mogła mieć więcej niż siedem lat. Spodziewał się inteligencji. Wyraz jej oczu był słodki i dziwnie mało inteligentny. I co żywa dziewczynka robiła w Piekle?
Wtedy odwróciła się i spojrzała na niego. Gdy patrzył na nią, jej oczy koloru letniego nieba zmieniły się w szafirowe, i porwała go fala.
Starożytne oczy. Oczy Maelstrom. Nawiedzone, wiedzące, widzące oczy.
Lodowaty palec przesunął się po kręgosłupie i w tym samym momencie poczuł silny, niemożliwy do zaspokojenia głód. Instynkt podpowiedział mu, czym była. Trochę więcej czasu zabrało mu znalezienie odwagi, aby to zaakceptować.
Nie córka z jego lędźwi, ale córka jego duszy. Nie utalentowana czarownica, ale Czarownica.
Opuściła oczy i nastroszyła swoje poskręcane żółte loki, najwyraźniej niepewna, czy jest pożądanym gościem.
Odpędził pokusę, aby odgarnąć te absurdalne loki.
– Czy jesteś Kapłanem? – zapytała nieśmiało, splatając przy tym palce. – Arcykapłanem Klepsydry?
Jedna z czarnych brwi uniosła się nieco i na wargach zagościł lekki, ironiczny uśmiech.
– Od dawna nikt mnie tak nie nazywał, ale tak, jestem Kapłanem. Jestem Saetan Daemon SaDiablo, Wielki Lord Piekła.
– Saetan – powiedziała, jak gdyby wypróbowując imię. – Saetan. – Była to ciepła pieszczota, zmysłowa, rozkoszna. – Pasuje do ciebie.
Saetan stłumił śmiech. W różny sposób reagowano w przeszłości na jego imię, ale nigdy tak. O nie, nigdy.
– A ty jesteś...
– Jaenelle.
Czekał na pozostałą część, ale nie podała nazwiska. Gdy cisza się wydłużała, komnatę wypełniła nieufność, jak gdyby Jaenelle spodziewała się jakiejś pułapki. Z uśmiechem i lekceważącym wzruszeniem ramion, mającym pokazać, że nie miało to znaczenia, Saetan wskazał na krzesła przy ogniu.
– Czy usiądziesz i porozmawiasz ze mną, mała czarownico? Moja noga nie znosi zbyt długiego stania.
Jaenelle podeszła do krzesła ustawionego najbliżej drzwi, a zaborczy Char znalazł się u jej boku.
Złote oczy Saetana rozbłysły gniewem. Na Ogień Piekielny! Zapomniał o chłopcu.
– Dziękuję, Wojowniku. Możesz odejść.
Char wykrztusił słowa protestu. Zanim Saetan zdążył odpowiedzieć, Jaenelle dotknęła ramienia Chara. Nie padło żadne słowo, ale mógł wyczuć psychiczną nić. Cokolwiek przeszło między tymi dziećmi, było to bardzo subtelne i nie było wątpliwości, kto rządzi. Char grzecznie się ukłonił i opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi.
Gdy tylko zasiedli przy ogniu, Jaenelle przyszpiliła Saetana do krzesła swoimi szafirowymi oczami.
Czy możesz nauczyć mnie Fachu? Cassandra powiedziała, że mógłbyś, gdybym cię poprosiła.
Świat Saetana został zniszczony i odbudowany w czasie nie dłuższym niż uderzenie serca. Postarał się, aby jego twarz niczego nie wyrażała. Będzie na to czas później. – Nauczyć cię Fachu? Dlaczego nie. Gdzie jest teraz Cassandra? Straciliśmy ze sobą kontakt.
– Przy swoim Ołtarzu. W Terreille.
– Rozumiem. Podejdź tu, mała czarownico.
Jaenelle posłusznie wstała i stanęła przy jego krześle. Saetan podniósł jedną rękę z zakrzywionymi do wewnątrz palcami i delikatnie pogłaskał jej policzek. Złość pojawiła się w jej oczach, w Czarnym Kamieniu, w jego środku pojawiło się nagłe drżenie. Patrzył jej w oczy, a jego palce wędrowały w dół jej szczęki i dotknęły warg, a potem powróciły w górę. Nie próbował ukryć swojej ciekawości, zainteresowania i czułości, którą odczuwał wobec większości kobiet.
Gdy skończył, złożył dłonie i czekał. Moment później pulsowanie minęło i jego myśli były znów jego myślami. Również dlatego, że nie mógł przestać się dziwić, dlaczego dotykanie tak ją zezłościło.
– Złożę ci dwie obietnice – powiedział. – Oczekuję jednej w zamian.
Jaenelle mierzyła go wzrokiem nieufnie.
– Jaką obietnicę?
– Obiecuję na Kamienie, które noszę, i wszystko, czym jestem, że nauczę cię wszystkiego, o co poprosisz, najlepiej jak potrafię. Obiecuję też, że nigdy cię nie okłamię.
Jaenelle przemyślała to.
– Co muszę obiecać?
– Że będziesz mnie informować o wszystkich lekcjach Fachu, które będziesz pobierać u innych. Aby nauczyć się dobrze Fachu, trzeba być zdyscyplinowanym i oddanym nauce, aby radzić sobie z odpowiedzialnością, która przychodzi, gdy się ma moc. Chcę mieć pewność, że wszystko, czego się nauczyłaś, zostało przekazane prawidłowo. Czy rozumiesz, mała czarownico?
– A więc nauczysz mnie?
– Wszystkiego, co potrafię. – Saetan dał jej czas do namysłu. – Zgoda?
– Tak.
– Bardzo dobrze. Podaj mi ręce. – Chwycił drobne, jasne rączki w swoje jasnobrązowe dłonie. – Dotknę twojego umysłu. – Znów złość. – Nie zrobię ci krzywdy, mała czarownico.
Saetan ostrożnie sięgał swoim umysłem, aż stanął przed jej wewnętrznymi barierami. Istniały osłony, które chroniły Krwawych przed innymi Krwawymi. Tak jak pierścienie wewnątrz pierścieni: im więcej barier zostało przekroczonych, tym bardziej osobiste było połączenie umysłów. Pierwsza bariera chroniła myśli codzienne. Ostatnia bariera chroniła rdzeń Ja, esencję istnienia, wewnętrzną Sieć.
Saetan czekał. Bardzo pragnął uzyskać odpowiedzi, ale nie chciał wdzierać się na siłę. Zbyt wiele zależało teraz od zaufania.
Bariery otworzyły się i wszedł do środka.
Mimo dręczącej go ciekawości nie przegrzebywał jej myśli ani nie schodził głębiej, niż było to konieczne. Byłoby to straszliwym naruszeniem Kodeksu Honorowego Krwawych. W jej umyśle była dziwna, głęboka pustka, która go niepokoiła, miękka neutralność, która – był o tym przekonany – kryła coś zupełnie innego. Szybko znalazł to, czego szukał – psychiczną nić, która drgała w akcie solidarności z inną nicią o tej samej randze i powiedziała mu, jakie Kamienie nosiła albo nosiłaby po Ceremonii Przyrodzonego Prawa. Rozpoczął od Białego, najniższej rangi, i posuwał się głębiej, wsłuchując się w buczenie, które było odpowiedzią.
Na Ogień Piekielny! Nic. Nie spodziewał się niczego przed dotarciem do Czerwonego, ale na tym poziomie oczekiwał odpowiedzi. Musiała nosić nadany przy urodzeniu Czerwony, aby nosić Czarny po złożeniu Ofiary Ciemności. Czarownica zawsze nosiła Czarny.
Nie zastanawiając się, Saetan uderzył nitkę Czarnego.
Buczenie pochodziło z niższego poziomu.
Saetan puścił jej ręce, zdziwiony, że jego własne nie drżały. Przełknął ślinę, aby jego serce znalazło się na swoim miejscu.
– Czy przechodziłaś już Ceremonię Przyrodzonego Prawa?
Jaenelle opuściła głowę.
Delikatnie podniósł jej głowę.
– Mała czarownico?
W szafirowych oczach pojawiło się przygnębienie. Po policzku stoczyła się łza.
– N-nie zdałam t-testu. Czy to znaczy, że będę musiała oddać Kamienie?
– Nie zdałaś? Jakie Kamienie?
Jaenelle wsunęła rękę w fałdy swojej niebieskiej sukienki i wyciągnęła aksamitną torebkę. Postawiła ją na niskim stole za krzesłem – z dumą, ale i smutnym uśmiechem.
Saetan zamknął oczy i położył głowę na oparciu krzesła. Bardzo chciał, żeby komnata przestała wirować. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, czym one były: dwunastoma nieoszlifowanymi Kamieniami. Biały, Żółty, Oko Tygrysa, Różowy, Letnie Niebo, Purpurowy Zmierzch, Krwawy Opal, Zielony, Szafirowy, Czerwony, Szary i Czarnoszary.
Nikt nie wiedział, skąd się biorą Kamienie. Jeśli komuś pisane było nosić Kamień, pojawiał się on po prostu na ołtarzu po Ceremonii Przyrodzonego Prawa lub Ofierze dla Ciemności. Nawet gdy był młody, otrzymanie nieoszlifowanego Kamienia – Kamienia, który nigdy nie był noszony przez innego Krwawego – było rzadkością. Jego Czerwony Kamień, przynależny mu przy urodzeniu, był nieoszlifowany. Gdy został obdarowany Czarnym, i on był nieoszlifowany. Ale otrzymać cały zestaw nieoszlifowanych Kamieni...
Saetan pochylił się i postukał w Żółty Kamień koniuszkiem paznokcia. Kamień rozbłysnął, płomień w środku był ostrzeżeniem. Zmarszczył brwi, zdumiony. Kamień określił się już jako żeński, jako związany z czarownicą, a nie męskim Krwawym, ale był w nim także słabiutki ślad męskości.
Jaenelle starła łzy z policzków i pociągnęła nosem.
– Jaśniejsze Kamienie są do nauki i codziennych spraw, dopóki nie będę gotowa na te. – Postawiła drugi aksamitny woreczek.
Komnata wirowała we wszystkich kierunkach. Paznokcie Saetana przebiły skórzane oparcie krzesła.
Na Ogień Piekielny, Matkę Noc i niech się Ciemność zlituje!
Trzynaście nieoszlifowanych Czarnych Kamieni, które jarzyły się już wewnętrznym światłem psychicznych więzów. Mieć dziewczynkę powiązaną z jednym Czarnym Kamieniem, gdy jej umysł nie był wciągnięty w jego głębię, było wystarczająco niepokojące, ale wewnętrzna siła potrzebna do powiązania trzynastu...
Strach wędrował wzdłuż kręgosłupa, przepływał przez żyły...
Zbyt wielka moc. Zbyt dużo. Nawet Krwawi nie mogli dzierżyć tak wielkiej władzy. Nawet Czarownica nigdy nie miała tak ogromnej mocy.
Ta miała. Ta mała Królowa. Ta córka jego duszy.
Saetan z trudem uspokoił oddech. Mógł ją zaakceptować. Mógł ją kochać. Lub mógł się jej bać. Decyzja należała do niego i jakakolwiek by ona była, miała zapaść tu i teraz; będzie musiał z nią żyć.
Czarne Kamienie rozjarzyły się. W odpowiedzi zabłysnął Czarny Kamień w jego pierścieniu. Krew pulsowała w jego żyłach, powodując ból głowy. Moc w Kamieniach szarpała go, domagając się rozpoznania.
Stwierdził, że decyzja była jednak łatwa – w istocie podjął ją dawno, dawno temu.
– Skąd je masz, mała czarownico? – zapytał ochrypłym głosem.
Jaenelle zgarbiła się.
– Od Lorna.
– L-lorna? – Lorn? Było to imię z najstarszych legend Krwawych. Lorn był ostatnim Księciem Smoków, rasy założycielskiej, która stworzyła Krwawych. – W jaki sposób... gdzie spotkałaś Lorna?
Jaenelle zamknęła się jeszcze bardziej w sobie.
Saetan zdusił pragnienie wytrząśnięcia z niej odpowiedzi i teatralnie westchnął.
– Sekret dwojga przyjaciół, tak?
Jaenelle potwierdziła skinieniem głowy.
Westchnął ponownie.
– W takim wypadku uznajmy, że nigdy o to nie pytałem. – Delikatnie postukał ją palcem po nosie. – Ale to oznacza, że nie możesz wyjawić mu naszych sekretów.
Jaenelle spoglądała na niego rozszerzonymi oczami.
– A czy my mamy jakieś sekrety?
– Jeszcze nie – mruknął. – Ale niedługo będziemy mieli.
Roześmiała się srebrzystym, ale i aksamitnym śmiechem dającym pojęcie o głosie, jaki będzie miała za kilka lat. Podobnie jak jej twarz, która była dla niej zbyt egzotyczna i niezgrabna, ale, słodka Ciemności, kiedy dorośnie do tej twarzy!
– W porządku, mała czarownico, do roboty. Odłóż je. Nie będziesz ich teraz potrzebować.
– Do roboty? – spytała, zbierając Kamienie i chowając woreczki w fałdach swojej sukienki.
– Twoja pierwsza lekcja podstaw Fachu.
Jaenelle równocześnie posmutniała i ożywiła się.
Saetan poruszył palcem. Prostokątny przycisk do papieru podniósł się z hebanowego biurka i przepłynął w powietrzu na niski stolik. Przycisk do papieru był polerowanym kamieniem z tych samych kamieniołomów, co kamienie, których użył do budowy Pałacu w tym Królestwie.
Saetan postawił Jaenelle przed stołem.
– Chcę, abyś wskazała palcem przycisk do papieru... w ten sposób... i przesunęła go po stole najdalej, jak potrafisz.
Jaenelle zawahała się, oblizała wargi i wskazała palcem.
Saetan poczuł nagły przypływ mocy w swoim Czarnym Kamieniu.
Przycisk do papieru nie poruszył się.
– Spróbuj jeszcze raz, mała czarownico. W innym kierunku.
Ponownie poczuł ten przypływ energii, ale przycisk do papieru nie poruszył się.
Saetan potarł podbródek, zmieszany. To były proste Czary, z którymi nie powinna mieć żadnych problemów.
Jaenelle zmartwiła się. – Próbuję – powiedziała smutnym głosem. – Próbuję i próbuję, ale nigdy mi się nie udaje.
Saetan przytulił ją, czując słodko-gorzki ból w sercu, gdy objęła go za jego szyję.
– Nie martw się, nauka Fachu musi potrwać.
– Dlaczego ja tego nie umiem? Wszyscy moi przyjaciele umieją.
Nie mając ochoty jej wypuścić, Saetan zmusił się, aby odsunąć ją na długość ramienia.
– Może powinniśmy zacząć od czegoś osobistego. To zwykle jest łatwiejsze. Czy jest coś, z czymś masz kłopoty?
Jaenelle zmierzwiła włosy i zastanowiła się.
– Zawsze mam problemy ze znalezieniem butów.
– Dobrze. – Saetan sięgnął po laskę. – Połóż jeden but koło biurka i stań tam.
Pokuśtykał do przeciwległej części pokoju i stanął odwrócony plecami do portretu Cassandry, ponuro myśląc, że udziela pierwszej lekcji Fachu pod uważnym, lecz nieświadomym okiem swojej ostatniej Królowej.
Gdy Jaenelle dołączyła się do niego, powiedział.
– Wiele umiejętności Fachu wymaga zamiany działania fizycznego na działanie umysłowe. Chcę, żebyś sobie wyobraziła, a przy okazji, jak twoja wyobraźnia? – Saetan zawahał się. Dlaczego wygląda na taką skrzywdzoną? Miał zamiar tylko się z nią podroczyć, widział przecież tego motyla. – Chcę, żebyś sobie wyobraziła, że podnosisz but i go tu przynosisz. Sięgnij po niego, złap go i przynieś go tu.
Jaenelle wyciągnęła rękę, jak mogła najdalej, zacisnęła dłoń i szarpnęła.
Wszystko stało się natychmiast.
Skórzane krzesła przy kominku pomknęły w jego kierunku. Przeciwstawił Czary Czarom i miał chwilę, aby się zdumieć, że nic się nie stało, gdy jedno z krzeseł zbiło go z nóg. Upadł na drugie i zdążył jedynie zwinąć się w kulę, zanim krzesło zza hebanowego biurka uderzyło w oparcie krzesła, na którym siedział, i znalazło się na nim, zamykając go w potrzasku. Słyszał, jak oprawne w skórę księgi latają ze świstem po komnacie, a następnie z hukiem uderzają o podłogę. Tupał gwałtownie, usiłując oswobodzić stopy. A nad wszystkim wznosił się szloch Jaenelle:
– Przestań, przestań, przestań.
Zaraz potem nastała cisza.
Jaenelle zajrzała w otwór między podłokietnikami krzeseł.
– Saetan? – powiedziała cichym, drżącym głosem. – Saetan, nic ci się nie stało?
Korzystając z Czarów, posłał znajdujące się na górze krzesło na miejsce przy biurku.
– Nic mi nie jest, mała czarownico. – Włożył stopy do butów i ostrożnie powstał. – Od stuleci nie przeżywałem takich emocji.
– Naprawdę?
Wygładził swoją czarną tunikę i uporządkował włosy.
– Tak, naprawdę. – I nieważne, czy był Strażnikiem, czy nie, mężczyzna w jego wieku nie powinien przeżywać takiego galopu serca w klatce piersiowej.
Saetan rozejrzał się po gabinecie i stłumił jęk. Książka, która leżała wcześniej na pulpicie, zawisła w powietrzu, grzbietem do góry. Pozostałe książki tworzyły zwały na podłodze gabinetu. Właściwie jedynym skórzanym przedmiotem, który nie odpowiedział na wezwanie, był but Jaenelle.
– Przykro mi, Saetan.
Saetan zacisnął zęby.
– To musi potrwać, mała czarownico.
Zapadła się w fotel. Mimo tak wielkiej mocy wciąż będzie delikatna, dopóki nie nauczy się, jak z niej korzystać. Przez głowę przeleciała mu pewna myśl.
– Czy ktoś jeszcze wie o Kamieniach, które dał ci Lorn?
– Nie – szepnęła cichutko. Jej szafirowe oczy wypełnił strach i ból, ale jeszcze coś, co było silniejsze niż te powierzchowne uczucia. Coś, co zmroziło go do kości.
Jeszcze bardziej zmroził go jednak ból w oczach dziewczynki.
Nawet silne i potężne dziecko jest zależne od dorosłych wokół niego. Jeśli jej siła wytrąciła go z równowagi, jak zareagowaliby jej bliscy, jej rodzina, gdyby dowiedzieli się, co kryje się wewnątrz tej małej łupinki? Czy zaakceptowaliby dziecko, które już było najpotężniejszą Królową w historii Krwawych, czy też baliby się tej mocy? A gdyby bali się tej mocy, czy staraliby się odciąć od niej Jaenelle i ją złamać?
Dziewicza Noc, gdyby nie zabrakło złej woli i umiejętności, mogła pozbawić ją mocy, resztę pozostawiając nienaruszoną. Ale ponieważ jej wewnętrzna siła była tak głęboko, być może wycofałaby się wystarczająco daleko, aby wytrzymać przemoc fizyczną – chyba że mężczyzna potrafiłby dotrzeć dość głęboko, aby zagrozić jej i tam.
Czy był mężczyzna dość silny, dość mroczny, dość okrutny?
Był... jeden.
Saetan zamknął oczy. Mógł posłać po Marjonga, pozwolić, aby Egzekutor zrobił to, co należało zrobić. Nie, jeszcze nie. Nie jemu. Nie, dopóki nie będzie powodu.
– Saetan?
Niechętnie otworzył oczy i obserwował najpierw bezmyślnie, a potem z coraz większym niedowierzaniem, jak podciągała rękaw i podsunęła mu obnażony nadgarstek.
– Dar krwi nie jest potrzebny – burknął. Nie opuściła nadgarstka. – Poczujesz się lepiej.
Starożytne oczy wwierciły się w niego, odarły z ciała, aż stanął przed nią bezbronny. Próbował odmówić, ale słowa nie zostały wymówione. Czuł w niej świeżą krew, siłę życia, pompowaną przez jej żyły w rytmie jego serca.
– Nie w ten sposób – powiedział ochrypłym głosem, odwracając ją do siebie. – Nie ze mną. – Z czułością kochanka rozpiął guziki jej sukienki i naciął paznokciem jedwabistą skórę jej gardła. Wypłynęła krew, gorąca i słodka. Przywarł ustami do rany.
Jej moc rosła w nim, powolna, czarna fala przypływu, umiejętnie sterowana fala, która po nim spływała, oczyszczała go i leczyła, choć jego umysł był ogarnięty przez umysł tak potężny, a przy tym tak delikatny.
Zaczął liczyć uderzenia serca. Gdy doszedł do pięciu, podniósł głowę. Nie wyglądała na zaskoczoną lub przestraszoną, to były zwykłe emocje, które żywa istota czuje przy oddawaniu krwi prosto z żyły.
Przesunęła drżący palec wzdłuż warg.
– Gdybyś dostał więcej, czy czułbyś się całkowicie uzdrowiony?
Saetan poprosił o misę z ciepłą wodą i czystą lnianą szmatką przemył jej szyję. Nie miał zamiaru wyjaśniać dziecku, co te dwie porcje krwi mu dały. Zignorował pytanie, mając nadzieję, że nie będzie naciskać na odpowiedź, i skoncentrował się na Czarach, które były potrzebne do uleczenia rany.
– Pomogłoby? – zapytała, gdy tylko zabrano szmatkę i misę.
Saetan zawahał się, dał słowo, że nie będzie kłamać.
– Byłoby lepiej, aby gojenie przebiegało stopniowo – to przynajmniej nie było kłamstwem. – Następna lekcja jutro.
Jaenelle szybko odwróciła wzrok.
Saetan zesztywniał. Czy ona się przestraszyła tego, co zrobił?
– Ja... ja zdążyłam przysiąc Morghann, że dziś się z nią zobaczę, a z Gabrielą dzień później.
Ulga sprawiła, że świat zaczął mu wirować. – A więc za trzy?
Przyjrzała się jego twarzy. – Nie masz nic przeciwko temu? Nie jesteś zły?
Tak, miał coś przeciwko temu, ale to była instynktowna zaborczość Księcia Wojowników. Poza tym miał mnóstwo do zrobienia, zanim ją zobaczy.
– Nie wydaje mi się, aby twoi przyjaciele bardzo się przejęli, że twój nowy mentor zabierze ci cały wolny czas, prawda?
Wyszczerzyła zęby. – Prawdopodobnie nie. – Uśmiech zniknął. Znów pojawił się udręczony wyraz twarzy. – Muszę iść.
Tak, miał wiele do zrobienia, zanim zobaczy ją następny raz.
Otworzyła drzwi i zatrzymała się. – Czy wierzysz w jednorożce?
Satean uśmiechnął się. – Znałem je kiedyś, dawno temu.
Uśmiech, którym go obdarzyła, zanim zniknęła w korytarzu, rozświetlił komnatę i najciemniejsze zakątki jego serca.
– Na Ogień Piekielny! Co się stało, SaDiablo?
Saetan machnął porzuconym butem Jaenelle w stronę Andulvara i uśmiechnął się szyderczo. – Lekcja czarów.
– Co?
– Spotkałem twórczynię motyli.
Andulvar patrzył na bałagan. – Ona to zrobiła? Dlaczego?
– To nie było zamierzone, tylko wymknęło się spod kontroli. Ona także nie jest cildru dyathe. Jest żywym dzieckiem, Królową, a także Czarownicą.
Zdumiony Andulvar zapytał:
– Czarownicą? Tak jak Cassandra była Czarownicą?
Saetan stłumił warknięcie. – Nie jak Cassandra, ale tak, Czarownicą.
– Na Ogień Piekielny! Czarownica. – Andulvar potrząsnął głową i uśmiechnął się.
Saetan wpatrywał się w but. – Andulvar, mój przyjacielu, mam nadzieję, że nadal masz pod pasem to wszystko z mosiądzu, czym się chwaliłeś, ponieważ mamy poważne problemy.
– Dlaczego? – zapytał podejrzliwie Andulvar.
– Ponieważ będziesz mi pomagał uczyć siedmioletnią czarownicę, która ma moc zdolną zmienić nas obydwu w pył, a mimo to – rzucił but na krzesło – jest beznadziejna w podstawach Fachu.
Mephis energicznie zapukał i wkroczył do gabinetu, potykając się o stos książek. – Daemon właśnie opowiedział mi przedziwną historię.
Saetan poprawił fałdy swojej peleryny i sięgnął po laskę. – Streszczaj się, Mephis. Idę na spotkanie, które powinno odbyć się dawno temu.
– Powiedział, że widział, jak Pałac przesunął się o parę centymetrów. Cały. A po chwili wszystko wróciło na swoje miejsce.
Saetan stał bez ruchu. – Czy jeszcze ktoś to widział?
– Nie sądzę, ale...
– To powiedz mu, żeby trzymał język za zębami, jeśli nie chce go stracić.
Saetan przeszedł obok Mephisa, pozostawiając za sobą gabinet, który był jego schronieniem przez ostatnią dekadę, pozostawiając za sobą żyjącego jako demon zmartwionego syna.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz