Raymond E. Feist oraz Janny Wurts to autorzy, którzy do niedawna pozostawali dla mnie całkiem obcy. Teraz, dzięki Wydawnictwu Rebis, miałem okazję zapoznać się z „Córką imperium” – pierwszym tomem trylogii, który we wznowionym wydaniu trafił do naszych księgarń.
Przyznam szczerze, że nie miałem żadnych oczekiwań względem tego tytułu. Krótki opis, reklamujący książkę jako walkę o rodzinne dziedzictwo, nie wydawał się bynajmniej odpychający, ale już strona z podziękowaniami zwróciła moją uwagę. Znalazł się tam wpis odnośnie wycieczki do Korei i szybko przewróciłem kolejne strony, by przekonać się, czy „Córka imperium” przypadkiem nie korzysta z bogatej i wciąż nieco tajemniczej dla Europejczyków kultury Dalekiego Wschodu.
Już same nazwy stanowiły odpowiedź. Mara Acoma, córka znaczącego rodu Imperium Tsuranuanni, ma zostać akolitą w świątyni Lashimy. Tym sposobem wyzbyła by się dotychczasowych więzów krwi, obowiązków i trosk związanych z życiem poza klasztorem. Ceremonię przerywa pojawienie się wodza wojsk Acoma, co zwiastuje niechybnie śmierć ojca i brata Mary. Dziewczyna, wyraźnie wstrząśnięta rolą głowy rodu, która spada na nią nieoczekiwanie, wyrusza do swoich ziem, by zapobiec zagładzie rodziny.
W tym celu musi uciekać się do podstępu, politycznej gry w ramach Rozgrywek Rady. Jest to zhierarchizowane zgromadzenie najważniejszych rodów imperium, w którym najważniejsze jest nie tylko utrzymanie już posiadanego statusu, ale także walka o wybicie się na prestiżowe stanowisko Warlorda – osoby ustępującej jedynie cesarzowi. Szkopuł w tym, że trzeba tego dokonać zachowując wszelkie obowiązujące normy, tak więc po cichu pochwalane są metody, które przewidują nieszczęśliwe wypadki, najazdy bandytów czy też wysyłanie skrytobójców.
Dla każdego Tsurani najważniejszy jest jednak honor i to o niego walczy Mara. „Córka Imperium” przedstawia cały złożony system, w którym przyrzeczenia, zachowanie twarzy i przestrzeganie skomplikowanego ceremoniału to rzecz święta na równi z bogami. Widać wyraźnie inspiracje Dalekim Wschodem i na myśl przyszedł mi od razu kodeks bushido, zawierający przecież także elementy religijne. Dla czytelnika, który do tej pory nie zetknął się z czymś podobnym, wszelkie te formy mogą się wydawać z początku dziwne, ale autorzy wszystko doskonale tłumaczą i nie pozostaje nic, co wymaga dopowiedzenia. Skomplikowany proces zaślubin jest tego najlepszym przykładem.
„Córka imperium” nosi znamiona jeszcze jednego dzieła z odległych krańców Azji. Mowa o zasadach spisanych przez Sun Tzu, ale w wydaniu niewojskowym. Poprzez Marę, autorzy ukazują metody, którymi musi posługiwać się kobieta skazana na rządy mężczyzn w chwili, gdy jej sytuacja militarna nie przedstawia się najlepiej. Szybko doceniłem podstęp, który staje się udziałem Lady Acoma, jak też zachodzącą w dziewczynie przemianę. Z pokornej akolitki stała się drapieżną harpią, której motywy i działania usprawiedliwia potrzeba utrzymania przy życiu własnego rodu. Nie sposób jej nie polubić, nie sposób jej nie współczuć i dopingować podczas rozgrywek z wrogami. Tę samą sympatię budzą pozostałe postacie, jak Papewaio, Keyoke czy Lujan, ale ich portret psychologiczny wciąż pozostaje dla nas nieco jednowymiarowy, a przez to nudny. Dużo można natomiast powiedzieć o władcach pozostałych rodów. Raymond E. Feist oraz Janny Wurts nie zapominają, że podstawą bogactwa jest handel, zaś źródłem potęgi zarówno silna armia, jak też skuteczna siatka wywiadowcza. Przy tym każda głowa rodu odznacza się cechami, których od nich wręcz oczekujemy, jednocześnie nie zapominając o zachowaniu tradycji czy zwyczajowych form.
Można mieć pewne zastrzeżenia do tempa akcji. Niektóre wydarzenia, chociaż następują po sobie w logiczny sposób, przedstawione są nieco zbyt rozwlekle. Poświęcając miejsce intrygom, zepchnięto nieco na bok aspekt wojskowy, ukazując bitwy dość pobieżnie, przez co odnosimy błędne wrażenie, że nie odgrywają znaczącej roli w walce Mary o utrzymanie rodu Acoma przy życiu. Te narzekania nie zmienią jednak faktu, że książkę dosłownie „połknąłem” i nie dopadło mnie zniechęcenie, które mogłoby odebrać mi ochotę na kolejne tomy serii.
Wydawnictwo Rebis postarało się o przyzwoitą okładkę, dodatkowo tłoczoną, ze skrzydełkami, dzięki którym lepiej poznałem dokonania autorów. W samej treści, czytelnie podzielonej na rozdziały, doszukałem się raptem jednego słowa, które musiało trafić do druku przez przypadek. Zastrzeżenia mogę mieć jednak do mapy świata, która zawiera zbyt mało punktów orientacyjnych wymienionych w książce. Szkoda, że nie dodano miast niej odwzorowania obszaru, na którym toczy się akcja książki lub też nie pokuszono się o pokazanie podziału ziem Imperium względem różnych lordów.
Podsumowując, „Córka imperium” skutecznie zaostrza apetyt na kolejne tomy trylogii. Książka stanowi opowieść o intrygach głów bogatych i możnych rodów, wśród których niespodziewanie pojawia się kobieta zdolna przechytrzyć większość z nich. Wszystko to zamknięto w ramy tradycji i nazwano, nie przez przypadek, Rozgrywkami Rady. Książkę mogę zatem polecić każdemu – panie znajdą w niej metody na walkę z nami, mężczyznami, zaś panowie nie odmówią Marze przebiegłości i powinni po ten tytuł sięgnąć, by poznać skuteczne techniki wychodzenia obronną ręką z nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz