Od polskiej premiery "Conana: Miasta złodziei" minęło sporo czasu. W tym roku Egmont powrócił do przygód Cymeryjczyka z przytupem – za sprawą "Ery Conana", "Conana Barbarzyńcy" i "Conana. Miecza barbarzyńcy".
W pierwszym tomie ostatniej z wymienionych serii Conan trafia na piracki okręt, na którym ma grzecznie wyczekiwać dobicia do brzegu, gdzie zostanie sprzedany jako niewolnik. Nie potrzeba wielu stron, aby Cymeryjczyk wyswobodził się z nałożonych nań łańcuchów. Niedługo potem sprawy się komplikują, ponieważ barbarzyńca natrafia na ślad wielkiego skarbu, którego broni czarnoksiężnik Kogi Thun wraz ze swymi akolitami.
W drodze wyjątku najpierw przyjrzę się stronie graficznej, a potem przejdę do fabuły. Otóż ilustracje Rona Garneya na ogół są niezłe, jeśli nie przeszkadzają wam duże ilości tuszu. Dzięki sporej dawce cieni rysunki są klimatyczne, a tam, gdzie trzeba, pokazują dynamikę zdarzeń. Trafiło się wprawdzie kilka słabszych, jakby pospiesznie wykonanych kadrów, ale i tak jest dobrze.
Scenariusz przygotował Gerry Duggan, autor znany głównie z wielu historii o Deadpoolu. Podobnie jak w przypadku Conana Barbarzyńcy pisanego przez Jasona Aarona, łatwo o wrażenie, że scenarzysta podchodzi do Cymeryjczyka z szacunkiem. W wersji Duggana to hardy wojownik o bystrym umyśle – porywczy, niepokonany, ale też przebiegły. I oczywiście pakujący się w różnorakie niebezpieczeństwa, na których brak nie można narzekać, bo i tempo akcji jest szybkie. Piszę to jednak bez szczególnych emocji, ponieważ pierwszy tom serii "Conan. Miecz barbarzyńcy" nie pozwala wymienić zbyt wielu innych pozytywów.
W zasadzie zawodzi niemal wszystko, oprócz ilustracji i wizerunku głównego bohatera. Wszelkie postaci niemające na imię Conan stanowią zupełnie płaskie tło dla wyczynów barbarzyńcy. Może nie byłoby to tak dotkliwe, jeśli Duggan zadbałby o bardziej wyszukane wydarzenia albo przynajmniej rozbudował te umieszczone w komiksie. Historyjka to bowiem prosta jak drut – scenarzysta przeprowadza nas z punktu A do punktu B i nawet nie próbuje mylić tropów czy silić się na niebanalne zwroty akcji. Losy Cymeryjczyka są usłane schematami, które czytelnik zaznajomiony z opowieściami fantasy czy przygodowymi bez trudu dostrzeże. Do tego dochodzą kiepsko napisane dialogi – czasami naiwne, innym razem pełne patosu, ale przede wszystkim wielokrotnie rażą sztucznością.
"Kult Kogi Thuna" nieomal wypełnia lukę pomiędzy marną "Belit" a udanym "Conanem Barbarzyńcą" – łączy bowiem liniową fabułę i drętwe dialogi z pierwszego tytułu z wyraźnym szacunkiem wobec kultowej postaci z drugiego. W efekcie komiks jest mniej niż przeciętny – spragnieni fantasy w wydaniu conanowskim pewnie miło spędzą przy nim czas, ale nie znalazłem w tym komiksie niczego, co usprawiedliwiałoby polecenie go szerszej publice.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz