Wstęp
Opowieści te zachwycą każdego czytelnika. Będą też znakomitym podarunkiem dla wielbicieli cyklu książek o Mary Poppins, arcydzieła P.L. Travers. Pojawiające się często w tych wspaniałych powieściach motywy występują także tutaj: karuzele, upiorne niańki-gorgony, małe pieski, strojne kapelusze, słońca i księżyce, komety i gwiazdozbiory.
Wprawiają nas w podobny nastrój, odczytujemy z nich podobne myśli: szczególnie tę, że dzieciom nieobca jest mroczna strona życia. P. L. Travers nie przypadła do gustu disneyowska interpretacja Mary Poppins, stwierdziła bowiem, że ekranizacja jest zbyt komiksowa, przesłodzona. W pisanych przez nią książkach znalazło się miejsce na odczuwane przez dzieci lęk oraz smutek, na naturalną i tragiczną świadomość przemijania. Jak pisze w opowiadaniu poświęconym postaci Johnny’ego Delaneya: „Dzieci przeżywają silne i głębokie emocje, a nie posiadają mechanizmu, za pomocą którego mogłyby sobie z nimi radzić”.
Ponieważ opowiadania te zostały opublikowane nakładem autorki jako gwiazdkowy prezent dla przyjaciół i krewnych oraz z powodu tonacji, w jakiej są utrzymane, można skłaniać się do ich autobiograficznego odczytania, choć nie brak w nich pewnej fantazji. Sama P. L. Travers, która przejawiała silne zainteresowanie duchowością i często snuła marzenia o innych światach niż nasz, być może sprzeciwiłaby się takiemu rozróżnieniu, uznając je za nadmierne uproszczenie.
Na przykład w opowiadaniu Ah Wong autorka podejmuje temat niepoznawalności drugiej istoty ludzkiej – motyw tak dobrze nam znany z jej słynnych powieści. Dzisiaj ktoś mógłby się tu dopatrywać uprzedzeń rasowych, tymczasem chodzi o fascynację innością, wcale nie o jej odrzucenie. Zakończenie opowiadania jest głęboko wzruszające… Ale czy prawdziwe? Czy kiedy młoda Travers (jeszcze jako Helen Lyndon Goff) wkraczała w dorosłe życie, rzeczywiście spotkała dawnego chińskiego kucharze swojej rodziny z lat dzieciństwa i miała okazję pożegnać go przed jego ostatnią podróżą? Czy doszło do tak poetyckiego zamknięcia pętli czasu? W epoce australijskiego dzieciństwa P.L. Travers jej ojciec pracował w banku, nie na plantacji trzciny cukrowej. Autorka dodała nieco cukru, pewnie dodała od siebie sporo innych szczegółów, ale to nieistotne. Zawsze w jej twórczości pierwiastki magii, tragizmu i rzeczywistość mieszały się ze sobą.
Rzecz jasna, najwięcej radości miłośnikom Mary Poppins sprawi opowiadanie Ciotka Sass, gdyż wskaże im niejedną poszlakę co do źródła inspiracji dla stworzenia tej nieśmiertelnej postaci literackiej. Ciotka Sass, bez wątpienia bohaterka, powstała na podobieństwo – jeśli nie stanowiąca wierny portret – ciotecznej babki Travers zwanej ciotką Ellie, to kobieta z wyższych sfer, przenikliwa, tajemnicza i pełna przeciwieństw; „surowa i czuła, tajemnicza i wyniosła, bezimienna i kochająca”. Podobnie jak Mary Poppins, z błyskiem w oku. Podobnie jak ona, opryskliwa i domagająca się bezzwłocznego wypełnienia swoich poleceń.
Z moich własnych kwerend dokumentacyjnych na temat P.L. Travers wywnioskowałam, iż wielka pisarka sama taką właśnie kobietą była. Darzyła wielką miłością swojego adoptowanego syna i wnuczęta, ale nie okazywała tego w tradycyjnie matczyny, sentymentalny sposób. Sprowadziła do siebie wnuczkę, która mieszkała u niej przez wiele lat – a jednak kiedyś nie wpuściła do swojego londyńskiego domu synowej z dzieckiem, dlatego mianowicie, że była akurat pora lunchu.
Niewątpliwie Travers była skryta i dumna. Delektowała się sukcesami odnoszonymi u publiczności i niekiedy zdarzało jej się udzielać wywiadów, natomiast nie cierpiała, kiedy ktoś wypytywał ją o sprawy prywatne lub genezę Mary Poppins. W jej odczuciu podobne rozważania kłóciłyby się z duchem opowieści. Wolała dawać do zrozumienia, że wszystko to spłynęło do niej z gwiazd. Miałam niemal poczucie winy, gdy czytałam te gwiazdkowe opowieści tchnące prawdą dzieciństwa – nawet jeżeli niekoniecznie w najdrobniejszych detalach, to na pewno w sferze uczuć – ale był to właśnie ten rozkoszny dreszczyk, jaki nas przechodzi, gdy pałaszujemy po kryjomu zakazane łakocie. Tak kuszącego przysmaku przecież nie zostawimy na talerzu!
Travers takimi oto pięknymi słowami opisuje ciotkę Sass: „Nieustannie czuwające człowieczeństwo ukryte pod opryskliwą powierzchownością sięgało do każdego serca, któremu dane było ją spotkać”.
Jest rzeczą oczywistą, że P.L. Travers wyraziła owo nieśmiertelne człowieczeństwo, tworząc całą rzeszę wspaniałych postaci, a żadne serce, któremu dane było zawrzeć z nimi znajomość, nie mogło pozostać obojętne. Po przeczytaniu tych opowiadań czuję, jakbym znała ją lepiej, choć może ona wcale niekoniecznie chciała, żeby ją lepiej poznać. Przypuszczam, że i ona, całkiem jak ciotka Sass, zaliczała się do osób, które niełatwo kochać – i które przez to tym bardziej godne są miłości.
Victoria Coren Mitchell, 2014
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz