Fragment książki

5 minut czytania

Prolog
Ignahta Sempria

Taki piękny kraj, a ma spłynąć krwią.

Na południe od miasta Desland dolina rzeki Velt rozszerzała się w rozległy dywan pól poprzecinanych równymi żywopłotami i usianych punkcikami schludnych osad z wysokimi wieżami kościołów zwieńczonych podwójnymi złotymi kręgami. Sama rzeka meandrowała łagodnymi zakolami, jakby wyczerpana gwałtownym spływaniem z wyżyn i migocząca jak topione srebro w ciepłym jesiennym słońcu. Tu i ówdzie samotne wzgórki wznosiły się z bezkresnej równi pól uprawnych niczym wyspy z morza, porośnięte starymi karłowatymi drzewami – ostatnią twierdzą wielkiej puszczy zajmującej te ziemie przed przybyciem ludzi.

Na szczycie jednego z tych wzgórz, na skraju jednego z tych mateczników jakiś człowiek siedział ze skrzyżowanymi nogami na głazie i patrzył na równinę w dole. Był to młody mężczyzna, podrostek zaledwie, o kasztanowych włosach i cienkich wąsach. Odziany w skóry i samodział mógł zostać omyłkowo wzięty za tubylca, syna jakiegoś wieśniaka, który przybył tu zastawiać sidła lub zbierać drewno w starym lesie.

W rzeczywistości był bardzo daleko od domu i nie interesowało go zbieranie chrustu czy zastawianie wnyków. Nazywał się Strzyżyk. W jukach siodła, starannie zwiniętą i zamkniętą w szkatułce, wiózł aksamitną maskę z naszytą warstwą błyszczących i pobrzękujących kawałków obsydianu. Ten przedmiot identyfikował go jako sługę legendarnego zakonu, uważanego za nieistniejący od stu lat: Kapłanów Czerni, gorliwych agentów Kościoła Elizejskiego, jego szpiegów i inkwizytorów.

Nawet w tym tajnym bractwie wykonującym polecenia Kapłanów Czerni Strzyżyk był niezwykłą postacią. Wypowiedział prawdziwe imię demona i miał go nosić w sobie do końca swoich dni. A po śmierci miał zostać skazany na wiekuiste męki za to, że ośmielił się paktować z siłą nieczystą. Zaakceptował to brzemię oraz nieuchronność swego losu, aby służyć Kościołowi i uchronić innych przed podobną karą. Był jednym z Ignahta Sempria, Przeklętym Penitentem.


Spoglądał na równinę, na odległe o wiele mil miejsce, gdzie niedawno liczne ogniska płonęły jak świetliki. Z tak daleka większość ludzi widziałaby tylko pola i rzeki, lecz Strzyżyk miał w sobie demona. Czuł go w swoich oczach, ten ucisk, jakby ktoś zaciskał węźlasty sznur na jego czaszce, z bolesną ostrością wyostrzający mu wzrok. Maleńkie postacie w niebieskich mundurach uwijały się, formowały szeregi i maszerowały, końskie zaprzęgi ciągnęły działa, a kawaleria sprawdzała siodła i dosiadała koni. Armia szykowała się do bitwy.

Zaszeleściły krzaki za jego plecami. Gdy cała moc demona skupiła się na wyostrzaniu jego wzroku, słuch Strzyżyka nie był lepszy niż u przeciętnego człowieka i tylko nabyte w trakcie długich ćwiczeń opanowanie sprawiło, że nawet nie drgnął. Wypuścił tylko powietrze z płuc i odprężył się, pozwalając demonowi powrócić w stan spoczynku. W mgnieniu oka stracił tę nadzwyczajną ostrość widzenia, chociaż wciąż miał sokoli wzrok. Odgłosy lasu natychmiast napłynęły falą, wszystkie najcichsze szmery i dźwięki teraz były głośne jak fanfary. Słyszał bicie serc tych dwóch mężczyzn, którzy stanęli przy nim, a ich oddechy były niczym bicie dzwonów.

– Vordanajowie zwijają obóz – rzekł. Powiedział to po murnskajsku, w ojczystej mowie tych ludzi wychowanych w świątyni-twierdzy Elizjum. – Jednak nie do odwrotu. Vhalnich wyda bitwę di Pfalenowi.

– Śmiały – rzekł mężczyzna po lewej.

Był znacznie starszy od Strzyżyka, w mocno zaawansowanym średnim wieku i z łysiną okoloną wiankiem czarno-siwych włosów. Zwano go Łgarzem i Strzyżyk nigdy nie słyszał, by ktoś nazywał go inaczej. Też miał na sobie zwyczajny wieśniaczy strój, lecz jego dłonie o ponaddwucentymetrowej długości paznokciach pomalowanych lśniącą białą żywicą mogły wzbudzić podejrzenia.

– Di Pfalen ma przewagę liczebną – zauważył Strzyżyk. – Podzielił swoje siły na trzy kolumny, próbując odciąć Vhalnichowi drogę ucieczki.

Łgarz prychnął.

– Na jego miejscu nie byłbym taki pewny siebie, zważywszy na reputację Vhalnicha.

Strzyżyk wzruszył ramionami. Łgarz lubił udawać eksperta od wojskowości i wszystkiego innego, ale w zasadzie sytuacja była oczywista. Rewolucja, która wybuchła po śmierci króla Farusa VIII, wstrząsnęła cywilizowanym światem, podporządkowując świętą władzę monarszą wybranemu przez pospólstwo parlamentowi. Zachęcane przez Elizjum zachodnie mocarstwa – Borel, Murnsk i Liga Wolnych Miast – wypowiedziały Vordanowi wojnę, aby przywrócić odwieczny porządek. Jednak wypowiedzenie wojny to jedno, a działania to co innego. Panujący na morzu Borel wolał powolnie działające blokady i narzędzia ekonomicznego nacisku, rozległy i odległy Murnsk zaś mógł miesiącami gromadzić swoje wojska.

Natomiast Liga nie była właściwie państwem, lecz swarliwą i podzieloną koalicją na poły niezależnych miast. Vheed, Norel i co odleglejsze miasta przysłały tylko symboliczne kontyngenty lub puste obietnice pomocy ponoć wspólnej sprawie. Jedynie Hamvelt i jego najbliżsi sojusznicy ochoczo skorzystali z okazji do pokonania odwiecznego rywala. Tak więc tutaj, na te znajome równiny pomiędzy Essyle i Deslandem, gdzie przebiegała zawsze niespokojna granica pomiędzy Vordanem i Ligą, Vordanajowie przysłali swego niedawno wyłonionego bohatera. Janusa bet Vhalnicha. Zdobywcę Khandaru, zwycięzcę Ostatniego Diuka, zbawcę Vordanu. Heretyka. Czarownika.

– Będziemy obserwować przebieg bitwy – rzekł Łgarz. – Jeśli Vhalnich padnie lub dostanie się do niewoli, nasze zadanie będzie łatwiejsze. Jeśli nie...

Trzeci mężczyzna odkaszlnął. Stał z rękami założonymi na szerokiej piersi, o ponad głowę wyższy od swoich towarzyszy. Gęsta i skołtuniona, podobna do ciernistego gąszczu czarna broda nadawała jego grubo ciosanej twarzy groźny wygląd, a głęboko osadzone czarne oczka spoglądały złowrogo. Chociaż był odziany tak jak dwaj pozostali, nikt nie wziąłby go za zwykłego robotnika. Nie tylko z powodu jego olbrzymiego wzrostu, ale też otaczającej go groźnej aury. Zwał się Skręt. Strzyżyk rzadko słyszał, by Skręt wypowiadał więcej niż jedno słowo, a często nawet nie tyle.

– Tak czy inaczej – powiedział Strzyżyk – musimy podjechać bliżej.

Nadal znajdowali się o dobry dzień jazdy od miejsca, które niebawem miało się stać polem bitwy.

– Poszukamy innego punktu obserwacyjnego. – Łgarz skinął głową. – Szykujcie konie.

Strzyżyk podniósł się i stanął na nogach obolałych od zbyt długiego pozostawania w całkowitym bezruchu. Powstrzymał się od zmarszczenia brwi. Przeklęci Penitenci nie mieli hierarchii ani łańcucha dowodzenia, byli tylko absolutnie posłuszni pontifeksowi Czerni. W tych rzadkich wypadkach, kiedy nie pracowali samotnie, ich rozkazy wyraźnie wyjaśniały, kto dowodzi. Kłamca był agentem o wieloletnim doświadczeniu, a dla Strzyżyka była to pierwsza misja poza Murnskiem, tak więc logiczne było, że dowodził starszy z nich. Strzyżyk jednak czasem podejrzewał, że Łgarz wykazuje zamiłowanie do nieróbstwa i ziemskich przyjemności nieodpowiednie dla osoby na jego stanowisku, i dlatego traktuje Strzyżyka jak sługę, a nie równego sobie. Zamierzał po powrocie przedstawić tę sprawę pontifeksowi.

Mieli sześć koni, które niosły ich bagaż i mogły służyć jako zapasowe, gdyby musieli jechać szybciej. Strzyżyk przystąpił do znajomego rytuału przygotowania siodeł i uprzęży, ładowania sprzętu obozowego i sprawdzania kolejnych rumaków swoimi nadnaturalnymi zmysłami, nasłuchując ich oddechów i bicia serc. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, poprowadził jednego konia po drugim na skraj lasu. Ostatni szedł wierzchowiec Skręta, wielki i krępy wałach dopasowany do ciężaru ogromnego jeźdźca.

Skręt z kolejnym pomrukiem wziął od niego wodze i niezdarnie wgramolił się na siodło, wywołując pogardliwe parsknięcie rumaka. Łgarz dosiadł konia zręczniej, spędziwszy w siodle pół życia w służbie zakonu. Strzyżyk przystanął przed swoją ulubioną klaczą, spoglądając na północ.

– Strzyżyk? Czy coś się stało? – zapytał Łgarz.

Strzyżyk zamknął oczy i pozwolił, by demon gwałtownie wzmocnił jego słuch. Dźwięki, które jeszcze przed chwilą były zaledwie drżeniem powietrza, teraz stały się głośne i wyraźne – głuche tąpnięcia i łoskoty podobne do huku gromów w oddali. W przerwach słyszał nawet cichy warkot werbli.

– Strzyżyk? – powtórzył Łgarz, a jego słowa rozdarły uszy Penitenta niczym głos Boga.

Otworzył oczy i pozwolił demonowi skryć się z powrotem w głębi jego czaszki.

– Zaczęło się – powiedział.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...