Życie w Bysantine City nie należy do najprzyjemniejszych. Miasto jest przeludnione, przepełnione korporacyjnymi intrygami oraz zmęczone wojnami gangów, a co gorsza za murami rozciąga się przepełnione wszelakimi niebezpieczeństwami radioaktywne pustkowie. Jedyną nadzieją na lepsze życie wydaje się plotka o Aztec City, utopii położonej daleko na południu. Niestety podróż do niej wydaje się niemożliwa, ale... Jedna z korporacji odnajduje wrak legendarnego Dozera zwanego Boneshakerem, na którego pokładzie znajduje się komora kriogeniczna zawierająca równie legendarnego Mechanika, ostatniego przedstawiciela nie mniej legendarnej Gildii Wynalazców. Po przywróceniu do stanu używalności zarówno pojazdu jak i właściciela prezes daje nam niezbędne środki oraz stawia przed nami jeden cel: dotrzeć do mitycznego Aztec City. Nie mogąc się nie zgodzić, siadamy za sterami Boneshakera.
Po włączeniu opcji nowej gry i wybraniu Dozera lądujemy w Bedlam. Rozgrywka polega na obieraniu kolejnych punktów na mapie, a gdy uda nam się do nich dotrzeć, możemy zdecydować, czy ruszymy do kolejnego dużego punktu, czy też odwiedzimy mniejsze punkty powiązane z miejscem, gdzie obecnie się znajdujemy. Eksploracja pobocznych lokacji to drugie obok walki źródło pozyskiwania zasobów. Oprócz tego możemy też zdobyć nowych członków załogi albo technologię wzmacniającą naszą ruchomą twierdzę. Niestety losowość będąca zaletą gry jest równocześnie jej wadą. Często zdarza się, że osobę zdolną otworzyć sejf albo spenetrować jaskinię spotkamy, gdy rzeczone miejscówki zostaną daleko za nami. I nie muszę wspominać, że takie nieudane wycieczki nie dają nam żadnych zasobów? Z tego powodu ciężko jest wykonać nieliczne zadania poboczne, takie jak na przykład odblokowanie Dozerów należących do innych frakcji. Dzięki wytężonemu eksplorowaniu i dużej ilości przekleństw zdobędziemy pojazdy Maruderów, Mutantów, Cyborgów i Zbuntowanej S.I.. Różnice między nimi wykraczają poza kosmetykę – np. bryka Mutantów mało pali i jest świetna w oszczędzaniu mięsa, ale słabo nadaje się do leczenia rannych członków załogi. Podczas podróży co pewien czas dojdzie do losowych wydarzeń. W takim przypadku wyświetli się nam ekran krótko opisujący co się wydarzyło i opcje rozwiązania kryzysu. Trzeba wybierać ostrożnie, ponieważ zła odpowiedź doprowadzi do walki lub utraty członków załogi, a dobra zagwarantuje nam zasoby lub nowe technologie.
Wiadomo, że nasz pojazd nie pojedzie dzięki sile woli, a pasażerowie nie najedzą się modlitwą. Z tego powodu cały czas musimy obserwować dwa wskaźniki: jeden odpowiadający za ropę i drugi pokazujący zasób mięsa. Trzecim ważnym surowcem są mające kilka zastosowań ogniwa energetyczne. Można ich użyć do ulepszenia czterech sekcji Dozera odpowiadających kolejno za: paliwo, mięso, uzbrojenie i zdrowie załogi. Bardzo miłe jest to, że w grze czuć siłę naszych usprawnień. Rozwinięta na sto procent sekcja paliwowa ogranicza dzienne zużycie paliwa z trzydziestu pięciu do zaledwie czternastu. Oprócz wzmocnienia Boneshakera ogniwa służą do zasilenia potężnych broni pojazdu, których można użyć przeciwko naszym wrogom. Niestety z powodu sporego kosztu ich moc poczują głównie bossowie.
Jedyne, co odbiera przyjemność z gry, to walka. Spytacie się, jak bardzo jest zepsuta? W każdy możliwy sposób. Ba, powinna znaleźć się w Księdze rekordów Guinnessa jako najbardziej zepsuta walka wszech czasów. Ale po kolei. Do boju możemy wystawić cztery klasy: walczącego snajperką i zadającego monstrualne obrażenia Deadeye, uzbrojonych w rewolwery i mogących kontratakować Gunslingerów, dzierżących strzelby i zabójczych na bliskich dystansach Trencherów oraz uzbrojonych w broń białą i kompletnie bezużytecznych Frontlinerów. Pierwszy problem tkwi w tym, że tylko dwie klasy: Deadeye i Trencher są użyteczne. Dzięki nim wygrałem większość walk, a reszta wojowników robiła za tło. Irytuje, że niezależnie od sytuacji do boju możemy wystawić tylko czworo ludzi, a przeciwników taki limit nie dotyczy. W dodatku mechanika "Skyshine Blitz" całkowicie psuje naszą zabawę. Otóż adwersarzom przez całą walkę ładuje się wyżej wspomniany Blitz. Kiedy pasek zapełni się, przeciwnicy mogą wykonać kilka akcji podczas jednej tury, dzięki czemu zazwyczaj dostajemy łupnia i giniemy. Zawodzi też sztuczna inteligencja wrogów. Często dwoje przeciwników może pokonać nasze siły, a w przypadku trzykrotnej przewagi liczebnej wrogowie krążą wokół naszych pozycji wystawiając się na ostrzał. Nie wolno też zapomnieć o zasięgu broni. Zdziwię was, ale każda broń ma dwa zasięgi: maksymalny i minimalny. Z tego powodu dochodzi do absurdalnej sytuacji, że nie można strzelić do kogoś stojącego w prostej linii, ponieważ znajduje się kratkę poza zasięgiem minimalnym. System osłon działa opacznie – wystawia na strzał osobę schowaną, równocześnie ograniczając jej zasięg. To prawda! Mój dzielny snajper zastrzelił kolesia schowanego za betonowym blokiem! Na naszej drodze staną przedstawiciele czterech frakcji: Maruderzy, Zbuntowane S.I., Mutanci oraz Cyborgi. Ich taktyki są do siebie podobne, ale różnią się umiejętnościami specjalnymi. Maruderzy mogą rzucać bombami zapalającymi, roboty potrafią się teleportować, Mutanci posiadają coś podobnego do krwawego szału orków z "Heroes of Might & Magic V", a Cyborgi chętnie zwiększają zadawane obrażenia kosztem swojego zdrowa.
Mimo że zazwyczaj nie zwracam uwagi na grafikę, tutaj porwała moje serce. Komiksowy styl przypominający piękne lata 80 lub filmy Quentina Tarantino budował wspaniały klimat podczas walki. To samo dotyczy muzyki.
"Skyshine's BEDLAM" to wciągająca produkcja o wielkim potencjale. Nie ustrzegła się co prawda błędów (walka), ale mimo wszystko w pełni angażuje gracza i nie pozwala mu odejść od monitora, dopóki nie dojedzie do Aztec City.
Plusy
- Wywołuje syndrom jeszcze jednej tury
- Można grać wielokrotnie bez znudzenia
- Grafika
- Muzyka
- Klimat
- Sporo możliwości
Minusy
- Walka
- Zmarnowany potencjał
- Losowość zdarzeń i spotkań może czasem doprowadzić do białej gorączki
Komentarze
Dodaj komentarz