Nie da się ukryć, że superbohaterskie kino przeżywa swoje najlepsze lata. Kolejne części przygód bohaterów ze stajni Marvela odniosły na tyle duży sukces, iż tylko kwestią czasu pozostawało dołączenie do nich postaci znanych z uniwersum DC, którym szlak przetarły wielokrotnie ekranizowane dzieje znanego nie tylko w Gotham nietoperza.
Gotham zostaje zaatakowane przez kryptoński statek. Z pomocą przybywa Superman, lecz miasto i jego mieszkańcy przeżywają trudne chwile – dziesiątki ludzi ginie, budynki trzęsą się w posadach, a całość wywołuje gniew w niejakim Brusie Waynie, który winą za tragedię obarcza przybysza z Kryptona i od tego momentu stawia sobie za cel jego unieszkodliwienie. Choć działa w pojedynkę, to nie jest jedynym człowiekiem nieufnym wobec lojalności i samowolnych działań Supermana. Część ludzkości lęka się jego zdolności, żyjąc w obawie, że kiedyś jego gniew obróci się przeciwko nim.
Te rozważania stanowią zresztą pretekst do rywalizacji pomiędzy dwoma herosami, ale w tym wszystkim dobrze widać wpływ innego filmu, również poruszającego temat wszechmocnego bohatera, lecz z o wiele lepszym i bardziej interesującym dla widza skutkiem – mowa naturalnie o "Watchmen. Strażnicy". Za reżyserię obu produkcji odpowiada Zack Snyder, który ponownie pyta o granicę pomiędzy walką z przestępczością w imię sprawiedliwości, a ścieżką prawa, która jest przez Supermana ignorowana. Niektórzy widzą w nim Boga, podczas gdy inni, ignorując jego zasługi, wskazują jako osobę mogącą zaszkodzić ludzkości, postać niezależną od wszelkich władz i praw. Snyderowi udało się pokazać ten konflikt w niezły sposób, przy czym duża zasługa leży po stronie licznych, powolnych, wręcz ciężkich scen, które tworzą nieco mroczny, nienapawający optymizmem klimat.
Nie wszystko jednak udało się przedstawić wystarczająco dobrze. Już początek pokazuje poprzez dwa fragmenty, że film będzie przeplatał dobre rzeczy z kompletnie infantylnymi. Do tych pierwszych należy scena otwierająca seans, gdzie na oczach młodego chłopczyka mordowani są jego rodzice. Światła, zwolnione tempo, zbliżenie na sznur pereł, który pęka na skutek kontaktu z wystrzelonym z pistoletu przerażonego złoczyńcy pociskiem. Z kolei scena rozpoczynająca się od biegu chłopca przez las i wpadnięcie do studni połączonej z jaskinią nie zwiastuje idiotycznego rozwiązania epizodu, który kończy się wraz z wyniesieniem Bruce'a z powrotem na powierzchnię przez znalezione przez niego nietoperze.
Niestety mieszane odczucia dotyczą gry aktorskiej, która, co tu kryć, stoi na przeciętnym poziomie, a miejscami jest wyzuta z wszelkiej finezji jak w przypadku Bena Afflecka. Ten przez cały film stara się kreować Bruce'a Wayne'a i jego alter ego na ponurego bohatera, który robi to, co musi, żyjąc w świętym przekonaniu, że bez niego ludzkość (a przynajmniej Gotham) utonie w fali przestępczości. Sęk w tym, że posępny wyraz twarzy aktora to zdecydowanie za mało, aby taką kreację urealnić. Nie dość, że wygląda o wiele gorzej i sztuczniej od Christiana Bale'a, to jeszcze bywają sytuacje, gdzie Affleck przypomina swymi rozmiarami wziętego kulturystę. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż jego sylwetka została nienaturalnie wręcz napompowana, co rzuca się w oczy jeszcze bardziej w dwóch niefortunnych ujęciach, w których głowa Bruce'a Wayne'a sprawia wrażenie nieproporcjonalnie małej względem reszty ciała.
Z drugoplanowych person, Amy Adams przyzwoicie odegrała ukochaną Clarka Kenta, Jesse Eisenberg mimo potknięć nie razi, a wręcz może się podobać jako szalony geniusz, ale już Gal Gadot wydaje się zupełnie oderwana od całego filmu. Twórcom zupełnie nie wyszło subtelne wprowadzenie bohaterki, która może odegrać znaczącą rolę w przyszłych produkcjach lub nawet stać się twarzą jednej z nich. Postać pięknej wojowniczki absolutnie kontrastuje z resztą widowiska, na co duży wpływ ma jej naciągane pojawienie się w historii, drewniana mimika oraz wypowiadane przez nią kwestie, a raczej niemal ich kompletny brak – raptem kilka krótkich zdań w ciągu ponad dwugodzinnego seansu? Co tu dużo mówić, nie najlepszy start.
Najjaśniejszym punktem obsady jest Henry Cavill, który całkiem nieźle poradził sobie z wcieleniem się w postać Supermana. Swą kreacją pasuje zarówno do Clarka Kenta, prawego, żądnego sprawiedliwości dziennikarzyny, zmuszanego do pisania o sporcie zamiast ważkich dla miasta sprawach, jak i obrońcy ludzkości, którym nieustannie targają wątpliwości co do słuszności swego postępowania.
Wśród osób wątpiących w Supermana znajduje się człowiek nietoperz, chcący pomimo nierównych szans wytoczyć wojnę przybyszowi z Kryptona. Konflikt został ukazany przyzwoicie, lecz pozostawia uczucie niedosytu, głównie ze względu na nijakie sceny walk, pełne chaosu i pojedynczych ciosów przenoszących przeciwnika dziesiątki, jeśli nie setki metrów, które dotyczą nie tylko pojedynków tytułowych herosów. Są przez to też mało emocjonujące, co dziwi biorąc pod uwagę fakt, iż film już od pierwszej sceny stara się grać na uczuciach odbiorcy. Gdy zbliżają się bitewne sceny, muzyka staje się ostrzejsza, lecz miejscami nie pasuje do wcześniejszych ponurych kadrów budujących atmosferę przestępczego Gotham. Brzmienia, które miały na celu raczej podbicie poziomu adrenaliny, zdecydowanie bardziej nadawałyby się do jakiejś radosnej rozwałki – tutaj są one przejaskrawione. Na szczęście w pozostałych momentach muzyka Hansa Zimmera daje radę, brzmiąc czasem odpowiednio podniośle lub melancholijnie, w zależności od wydarzeń na ekranie.
Starcie dwóch ikonicznych, dla wielu wręcz najbardziej znanych bohaterów musiało spotkać się z ogromnymi oczekiwaniami, którym nie sprostała rzeczywistość. Henry Cavill daje radę jako Superman, postacie poboczne jak Alfred, Lois Lane czy Lex Luthor również, ale już Ben Affleck spisał się słabo jako Batman, podobnie jak odtwórczyni Wonder Woman. Melancholijna, poważna, a niekiedy zawiesista atmosfera towarzysząca wydarzeniom na ekranie ratuje widowisko na spółkę ze scenariuszem, który nieraz wywoła pośród widzów żywsze emocje, nie zawsze pozytywne. Fabuła wymyka się jednak poza sam film, ponieważ zakończenie bezsprzecznie daje do zrozumienia, iż "Świt sprawiedliwości" stanowi wstęp do kolejnych obrazów. Oby te były bardziej udane.
Za seans dziękujemy firmie Multikino.
Komentarze
Cytat
Dodaj komentarz