W setkach komiksów o Batmanie widzieliśmy tak wielu arcyłotrów i pomniejszych złoli, z którymi musiała mierzyć się Bat–rodzina, że trudno na tym poletku o jakieś zaskoczenie. No chyba że antagonista zwie się… Architektem.
Kyle Higgins (to on odpowiada tak za pomysł, jak i za scenariusz omawianego komiksu; Scott Snyder pełnił rolę konsultanta i umieszczono go na okładce zapewne ze względów marketingowych) snuje dwutorową opowieść. Batman – w tej roli zastępujący Bruce'a Dick Grayson – wraz z Red Robinem, Robinem i Black Bat (postaci znanej czytelnikom jak dotąd niewydanego w Polsce "Batman Incorporated") starają się zapobiec zniszczeniu całego Gotham. Nieznany złoczyńca, nazywający siebie Architektem, użył zdobytych za pośrednictwem Pingwina materiałów wybuchowych, aby zburzyć trzy najstarsze mosty w Gotham, zbudowane na przełomie XIX i XX wieku dzięki finansowemu zapleczu trzech prominentnych rodzin Gotham. Jedną z nich byli oczywiście Wayne'owie.
Punkt wyjścia scenariusza od razu sprawiał wrażenie intrygującego, właśnie za sprawą połączenia dwóch linii czasowych, a będąc precyzyjnym – wplecenia w bieżące wydarzenia historii Gotham sięgającej przeszło stu lat wstecz i przodka Batmana. Wizja Higginsa, w której majętni dżentelmeni piastujący najwyższe funkcje w rozrastającym się mieście, postanawiają przyczynić się do ziszczenia wizji budowniczych niesie ze sobą nutkę atmosfery pionierskich czasów. Ciekawie wypadają właśnie fragmenty osadzone na przełomie XIX i XX wieku, prezentujące dynamiczny rozwój przemysłowy Gotham. Aż chciałoby się, aby Higgins zabrnął głębiej w tamte czasy, poruszył więcej kwestii niż tylko mosty nazwane na cześć kluczowych rodów, przybliżył czytelnikom jeszcze grupę innych postaci mających wpływ na kształtowanie się przyszłej metropolii. Niestety tak się nie dzieje, chociaż i tak to osadzone w przeszłości fragmenty wypadają o niebo lepiej od reszty fabuły.
Gdy narracja przeskakuje do Bat–rodziny robi się średnio i nieciekawie. Z jednej strony Higgins bardzo szybko przeprowadza bohaterów i co za tym idzie czytelników przez całą intrygę, przez co nie ma miejsca na dłużyzny, z drugiej strony trudno o czytelniczą satysfakcję. Antagonista poza clockpunkowym/steampunkowym kombinezonem nie wyróżnia się zupełnie niczym, członkowie zbyt licznego zespołu Nietoperza plączą się sobie pod nogami i ewidentnie zabrakło pomysłów na lepsze wkomponowanie wszystkich herosów w fabułę, a próba dorównania swojemu mentorowi przez Graysona sprowadza się do paru wewnętrznych utyskiwań. Na poziomie kreacji postaci "Budowniczowie Gotham" zdecydowanie kuleją. Lepiej wypada śledztwo, które nie ogranicza się do obijania facjat, lecz faktycznego szukania i łączenia poszlak. Co prawda intryga jest dość prosta, choć na końcu Higgins stara się nas jeszcze zaskoczyć, ale i tak cieszy przedłożenie dochodzenia nad bijatyki.
Album wieńczy krótki "Nightrunner", wyjaśniający, co w tym czasie robił Bruce Wayne. Przenosimy się zatem do Paryża, gdzie poznajemy historię jednego z młodych imigrantów, próbujących odnaleźć się w wielkim mieście targanym wewnętrznymi konfliktami rdzennej ludności i osób pochodzących z zagranicy. Aczkolwiek wraz z rozrostem uniwersum możemy o tej postaci jeszcze usłyszeć.
Finalnie "Budowniczowie Gotham" lekko zawodzą – po świetnych komiksach o "Power Rangers" spodziewałem się od Higginsa dużo ciekawszej fabuły. Ten niestety jedynie rozpoczął obiecujący wątek w epoce przemysłowej i połączył go z przeciętną historią z czasów współczesnych miasta. Niemal w każdym aspekcie z tego komiksu można było wyciągnąć o wiele więcej, chociaż fanom Gacka polecam zapoznać się z tym tytułem chociażby ze względu na opowiedziane początki miasta.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz