Ash vs. Evil Dead – Sezon 1

4 minuty czytania

Groovy

ash vs. evil dead

Raczej nie należę do zagorzałych miłośników pastiszów horroru czy produkcji cechujących się tak dobrą i zamierzoną kiczowatością, że podobają się widzom. Przykład? Dość niedawno zmierzyłem się z "Martwym złem 2" (wybaczcie, ale jedynki nie byłem i nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie obejrzeć do końca). Świetny klasyk, który się zestrzał? Cóż, nie dla mnie. Chociaż dobrnąłem do ostatniej minuty, nie brakowało momentów, podczas których nudziłem się jak mops, oczekując czegoś, co wywoła we mnie pozytywne emocje (przecież ta produkcja ma tylu fanów!). Pojawiły się lepsze sceny (np. z atakującą Asha ręką), ale w gruncie rzeczy pozostałem, można powiedzieć, głuchy na wdzięki filmu Sama Raimiego. Czy serial kontynuujący przygody Asha, zrealizowany dla stacji Starz, bardziej przypadł mi do gustu?

Ash vs. Evil Dead

Zło powraca ponownie, a winę za jego nadejście ponosi nie kto inny jak Ash Williams (Bruce Campbell). Pewnej nocy, chcąc przypodobać się świeżo poznanej lasce, pokazuje jej księgę umarłych, Necronomicon. Po przeczytaniu fragmentu do świata ludzi wdzierają się demony, które potrafi powstrzymać jedynie bohater serialu. Pomogą mu w tym nowi przyjaciele – Pablo (Ray Santiago) i Kelly (Dana DeLorenzo). Za Ashem będzie jednak podążała nieufna policjantka, Amanda Fisher (Jill Marie Jones) oraz tajemnicza kobieta imieniem Ruby (Lucy Lawless) z niewiadomymi intencjami.

Prawdę pisząc, zwolennicy ciekawych historii raczej nie mają czego tutaj szukać. Serial jest bardzo szablonowy, trójka postaci swobodnie zalicza kolejne punkty swojej misji, rozpoczynając od zdania sobie sprawy z powagi zagrożenia, dojścia do wniosku, iż są ostatnią deską ratunku dla świata, przez znalezienie sposobu na powstrzymanie zła aż do jego realizacji. W międzyczasie stawia czoła paru demonom, ludziom, którzy nieoczekiwanie stają się demonami, i napotyka poboczne persony – mniej lub bardziej przekonane do rewelacji, jakie głoszą bohaterowie. Jedyny twist fabularny nie odnosi oczekiwanego skutku, a finał stanowi dość nachalną furtkę do następnego sezonu. Dlaczego nachalną? Ano dlatego, że twórcy mogli wpaść na inny (przede wszystkim kreatywniejszy) pomysł przedłużenia misji protagonistów, który nie powodowałby rozczarowania.

Ash vs. Evil DeadAsh vs. Evil Dead

Zwłaszcza że konwencja "Asha vs. Evil Dead" pozwala scenarzystom na bardzo wiele (w "Armii ciemności" bohater trafia do czasów króla Artura! Niestety do tego tytułu nie padają żadne nawiązania z powodu braku praw do niego) i dziwi mnie, że w tak niewielkim stopniu korzystają z otrzymanej wolności. Dlatego też otrzymaliśmy schematyczną produkcję, której atuty skupiają się w innych aspektach. Przede wszystkim serial jest pozbawiony zbędnych zahamowań bądź ograniczeń – to zdecydowanie tytuł dla dorosłych widzów, krwawy, brutalny i pełen wylewającej się z ekranu krwi. Mamy okazję obserwować wspaniałe eksterminowanie przeciwników (warto nadmienić, że wyglądających naprawdę makabrycznie) za pomocą wszelkiego rodzaju broni: pistoletów, karabinów, strzelb bądź piły mechanicznej. Występują także oryginalniejsze sposoby mordowania, które szczególnie zachwycają bezpardonową drastycznością. Niestety mam wrażenie, że, podobnie jak przy fabule, tak i tutaj nie osiągnięto pełni potencjału.

Ash vs. Evil Dead

Pierwszy sezon składa się z dziesięciu epizodów trwających po dwadzieścia parę minut (za wyjątkiem dłuższego pilota). Wniosek wydaje się prosty – teoretycznie nie powinien pojawić się nawet jeden zapychacz. Jednak zdarzyły się nudniejsze odcinki, które nie dość, że nie oferowały ciekawych wątków, to również zawodziły w momentach, gdy dochodziło do typowej dla tego serialu krwawej masakry. Początkowy entuzjazm (halo, znów sztuczna krew, flaki i Ash rzucający kolejne suche jak wiór teksty!) szybko słabnie, skoro starcie okazuje się dość przewidywalne i pozbawione konkretniejszych scen. Czasami także przed walką produkcja nabiera pewnej monotonności, co najlepiej podkreśla fakt, iż pod tym względem najbardziej podobał mi się drugi epizod. Dość daleki, co nie? Zasługa tkwi w konfliktowych, zjadliwych dialogach i bezczelnym (pytanie, czy uzasadnionym?) zachowaniu Asha, którego nawet przyjaciele nie tolerowali. Szkoda, że takie okresy świetności nie występowały częściej.

Ash vs. Evil Dead

W kwestii kiczowatości "Ash vs. Evil Dead" też wypada różnie. Raz bawi udanym wariackim stylem i głupimi tekstami, innym razem budzi jedynie obojętność. O ile jednak ten mankament mogę wybaczyć, o tyle postać Amandy Fisher absolutnie nie. Zastanawiam się, w jakim celu wykreowano tę bohaterkę: żeby Ash spróbował zabawnie kiepskiego podrywu? W porządku. Żeby stworzyć beznadziejny, nagły i żałosny wątek miłosny? To chociaż wypadałoby zatrudnić lepszą aktorkę, której warsztat nie ogranicza się wyłącznie do przygłupiego uśmiechu, jakby występ w serialu był dla Jill Marie Jones wyborną zabawą. Odrobina profesjonalizmu by jej nie zaszkodziła. Poza tym Amanda – podobnie jak Iris we "Flashu", Laurel w drugim sezonie "Arrow" bądź Mary w "Sherlocku" – powodowała u mnie frustrację. Nie to, że byłem do niej negatywnie nastawiony, przecież w pierwszych odcinkach mi nie przeszkadzała. Gorzej, gdy zaczęto poświęcać jej coraz więcej czasu kosztem bardziej interesujących bohaterów. Dodajmy do tego irytująco bezsensowne momentami postępowanie (nieufność wobec Asha) oraz brak jakiejkolwiek pozytywnej cechy i mamy najgorszy charakter produkcji.

Shoot first, think never

Ash vs. Evil Dead

Pozostałe istotne postacie, chociaż w niewielkim stopniu rozwijane i pozostającego zaledwie pomagierami Asha, nieźle spełniają swoje zadanie. Pablo jest tym trzeźwo myślącym, dobrym i wierzącym w bohatera kompanem, więc nietrudno go polubić. Kelly w mojej opinii jest zbyt niestabilna i szalona, ale nigdy też mnie nie denerwowała i nie życzyłem jej śmierci tak jak Amandzie. Ogólnie "Asha vs. Evil Dead", mimo pewnych niedoskonałości, oceniam pozytywnie. Żarty (zwłaszcza te nietaktowne), ostre, pełne krwi sceny i celowe szastanie tandetnymi pomysłami okazały się udaną receptą na sukces. W gruncie rzeczy serial jest dobry – a gdy pozbędzie się kiepskich sylwetek, zaś twórcy zaczną utrzymywać stały, wysoki poziom, będzie dawał większą frajdę. Liczę, że tak się stanie w drugim sezonie, a spragnionych przygód Asha i tytułów tak złych, że aż się podobają, odsyłam do pierwszej serii.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7.3 Średnia z 5 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...