Fragment książki

5 minut czytania

Ucieczka

NA ZEWNĄTRZ BUDYNKU samolot wzbił się w niebo z pasa startowego i wokół Rosy zrobiło się cicho.

Nigdzie ani śladu Alessandra.

Kiedy pędziła wzdłuż panoramicznego okna przez halę odlotów, nie docierały do niej głosy sześciu towarzyszących jej osób. Przez jedną, trwającą wieczność chwilę, widziała w zwolnionym tempie start samolotu, refleksy słońca na białym kadłubie, a w tle majestatyczną rafę zatoki Palermo.

Gdzie on jest?

Wiedziała, że sześciu mężczyzn nie spuści z niej oka. Że chcą jej doradzać, stawiać pytania i ją pouczać. Ale Rosa słuchała tylko bicia swojego serca i szumu krwi we własnych żyłach.

Z rozwianymi włosami rzuciła się w przeciwną stronę, podczas gdy doradcy deptali jej po piętach, rozprawiając, gestykulując, niczym chór duchów z nawiedzonego domu. Jak kleszcze, które w ciągu ostatnich miesięcy wpiły się w gęste futro.

Pół tuzina mężczyzn w eleganckich garniturach, ręcznie szytych butach i jedwabnych krawatach, z nienagannymi fryzurami i zadbanymi paznokciami – dla postronnego obserwatora czyści jak łza biznesmeni, w rzeczywistości tylko sześciu spośród niezliczonych przestępców, zarządzających majątkiem klanu Alcantara.

Majątkiem Rosy.

Mogła się tym zająć. Zamiast tego traktowała pytania i postulaty swoich doradców z obojętnością, jak gdyby nie chodziło tu o jej pieniądze. Tych sześciu i tak dbało przede wszystkim o własne udziały. Niezupełnie sprzyjający los wydał ich na łaskę i niełaskę nastrojów osiemnastolatki. Przynajmniej to nauczyła się cenić. Nie rozmawiać z nimi było trochę tak, jakby ich okradać. A na tym się znała. Trudno jest porzucić ulubione nawyki. Milczenie równało się kradzieży, która równała się adrenalinie. Właśnie tyle matematyki była w stanie znieść w zatłoczonej hali na lotnisku. Jasne blond włosy opadały w dzikich splotach na jej wąskie ramiona. Tak opornie poddawały się szczotkowaniu, jak alabastrowa cera Rosy promieniom słonecznym. Cienie pod oczami nie dały się niczym zamaskować i przez ostatni rok jeszcze się pogłębiły. Niektórzy brali je za makijaż, kajal pomagający w osiągnięciu umiarkowanego gothic-looku, ale Rosa po prostu się z nimi urodziła. Były jej częścią, tak samo jak wiele innych cech, których nie umiała się pozbyć. Na przykład słabości: od obgryzania paznokci po nerwicę. I jej pochodzenie, ze wszystkimi wymagającymi przyzwyczajenia sprawami, które się z nim wiązały.

Gdzie, do diabła, jest Alessandro? Powinien tu być.

– Przyjadę cię pożegnać – powiedział.

Jeden z mężczyzn dogonił ją i próbował zagrodzić jej drogę. Wyłączyć się, udawać głuchą. Jego starania, by zwrócić na siebie uwagę Rosy, wyglądały jak absurdalna pantomima. Wyminęła go i ruszyła przed siebie.

Alessandro, do cholery!

Przed czterema miesiącami, jesienią, przybyła na Sycylię, uciekając przed swoją przeszłością. A teraz, w połowie lutego, ponownie uciekała, tym razem od teraźniejszości na tej wyspie.

Na zewnątrz była dziedziczką biznesowego imperium. Od czasu jej osiemnastych urodzin przed dwoma tygodniami także przed sądem nadstawiała karku za postępowanie swoich współpracowników. Nawet jej zaczynało się kręcić w głowie, kiedy myślała o skutkach, jakie mogło mieć prowadzenie jednego z klanów Cosa Nostry.

Wyrosły przed nią bramki kontroli bezpieczeństwa. Nigdzie ani śladu Alessandra. Gnojek.

Przyspieszyła kroku. Ignorując dokument, który jeden z sześciu mężczyzn w ostatnim momencie podsunął jej pod nos, wymamrotała coś w rodzaju: „Za kilka dni będę z powrotem” i głęboko nabrała powietrza, kiedy mężczyźni zatrzymali się po drugiej stronie bramek.

Rosa obejrzała się. Sześciu facetów zawróciło, przeklinając. W tłumie ludzi w hali odlotów szukała tego jednego. Twarzy, którą znała lepiej od własnej.

Czy przeoczyła go w pośpiechu? Mało prawdopodobne. Czy to on postanowił trzymać się z daleka, kiedy zauważył jej orszak? Możliwe. Latorośl klanu Carnevare, która zadaje się z Alcantarą – wielu członków innych klanów wciąż widziało w tym powód do wypowiedzenia wojny. Rosa i Alessandro wiedzieli, że w ich rodzinach wystarczyłoby głosów, by jednym ruchem dłoni utopić ich zwłoki w morzu. Dla Rosy byłaby to śmiała gra, niezbędna dawka ryzyka, gdyby nie zdawała sobie sprawy, że to balansowanie dla nich obojga może się skończyć w przepaści. Stanęło na tym, by się rozdzielić – albo narazić życie dla miłości.

Sześciu mężczyzn po drugiej stronie barierek znosiło brak zainteresowania Rosy, ponieważ wiedziało, że na dłuższą metę oznacza to rozszerzenie ich pełnomocnictw. A związek Rosy z Carnevarem to poważna sprawa. Alcantarowie i Carnevarowie od zawsze byli śmiertelnymi wrogami, którzy tylko tajemniczemu paktowi o nieagresji z pradawnych czasów zawdzięczali, że już dawno nawzajem się nie wykończyli. Chcąc nie chcąc, klany musiały żyć w wymuszonej zgodzie. Jednak dla większości ich członków sojusz, który zawiązał się w łóżku dwojga nastolatków, był niemożliwy do zaakceptowania.

– Jak długo będą się temu przyglądać? – zapytała kiedyś Rosa.

– Aż będziemy mogli ich zmusić, by przymknęli na to oko – odpowiedział Alessandro. – I najlepiej, by więcej go nie otwierali.

Jeśli którekolwiek z nich zrozumiało, co oznacza bycie capo mafijnego klanu, to był to on. Rosa stała się głową rodziny wbrew swojej woli. Alessandro walczył o tę pozycję. Uśmiercił mordercę swoich rodziców, a w minionych tygodniach w różnych okolicznościach umilkło kilku jego kolejnych przeciwników. Samoobrona. Chciał się zabezpieczyć. Rosa unikała odpowiedzialności, a Alessandro reagował na każdy przejaw wrogości, ostrzegał, groził i wyciągał konsekwencje.

Cholera. Naprawdę go tu nie było. Walczyła z rozczarowaniem, złością i niepokojem. Z tego wszystkiego rozbolał ją brzuch.

Nie pozwól na to. Nie jesteś od niego uzależniona.

Poprawiła pasek przerzuconej przez ramię torebki. Czarny sweter z golfem naciągnął się na jej piersiach, co bynajmniej nie było codziennością. „Jeszcze będzie”, powiedziała kiedyś jej siostra, Zoe, a Rosa czasem bezmyślnie to powtarzała. Teraz Zoe leżała w grobie, a obwód klatki piersiowej Rosy nie uległ zmianie.

Nawet jeśli Alessandro przyjechał za późno albo nie zadzwonił na czas, bała się o niego. To, co robili, było czystym szaleństwem. Rozmawiali o tym, by razem wyjechać i zostawić wszystko swojemu losowi. Ale Rosa nie chciała, by on rezygnował z czegoś dla niej. Nigdy nie postawiłaby mu żadnych warunków. Jeśli pewnego dnia naprawdę będzie chciała odejść, wtedy w żadnym wypadku nie pociągnie go za sobą. To nie w jej stylu. Wolałaby raczej być nieszczęśliwa bez niego, niż zobaczyć, jak się waha. To było ryzyko, którego nawet ona umiała sobie odmówić.

Pozostała jej ponad godzina do odlotu. Obrała drogę w kierunku poczekalni, przy wejściu pokazała bilet i weszła do pomieszczenia dla klasy biznesowej. Pogrupowane fotele i sofy, wystawny bufet także dla – takich jak ona – wegetarian, rzędy komputerów z dostępem do Internetu, muzyka klasyczna z głośników w suficie. I oczywiście kawa!

Biznesmeni taksowali ją wzrokiem. Golf jej swetra opadł aż na obojczyk, oprócz niego miała na sobie czarne dżinsy. Czuła się mizernie z jej wystającymi kośćmi biodrowymi i o wiele za chudymi nogami. Kilku menadżerów siedzących w fotelach najwyraźniej postrzegało ją jednak inaczej. Wargi Rosy ułożyły się w serdeczne „dzieciojebcy!” i uśmiechnęły się słodko. Ponad jedną ze ścianek działowych pomiędzy miejscami do siedzenia wyłoniła się głowa. Odwróciła się, zniknęła i znów się wynurzyła. Spojrzenie trafiło prosto w jej oczy. Jego były zielone i błyszczące. Gdyby go nie znała, z tego spojrzenia wyczytałaby całe jego życie.

Jego dołeczki pogłębiły się. Promieniał tak samo przyciągająco, jak pierwszego dnia. Widok tej twarzy sprawiał, że świat stawał się lepszy. – To nieprawda, co? – Rzuciła się mu na szyję, wciskając torbę pomiędzy ich ciała. Wymotała się z niej niezgrabnie i znów się do niego przytuliła. Jeszcze bliżej, tak, by gapie mieli co oglądać.

Pocałował ją, spojrzał na nią rozpromieniony i pocałował jeszcze raz. Często tak robił. Krótki pocałunek, uśmiech, dłuższy pocałunek. Niczym tajny kod Morse’a.

– Co tu robisz? – jej głos zabrzmiał ciszej niż tego oczekiwała.

Pomachał biletem.

– Kupiłem.

– Ale przecież powiedziałeś, że ze mną nie lecisz!

– Bo nie lecę. Ale chciałem cię jeszcze zobaczyć. Bez tych doczepek na zewnątrz.

Spojrzała na niego.

– Zapłaciłeś cztery tysiące euro za bilet, żeby wejść do poczekalni?

– Mój ojciec wydawał trzy razy tyle na zestaw kijów golfowych. W porównaniu z tym, właśnie dokonałem inwestycji mojego życia.

Przycisnęła wargi do jego ust i próbowała odnaleźć język Alessandra, aż obojgu zabrakło powietrza. Kobieta siedząca na sąsiedniej sofie wstała i pociągnęła swojego męża kilka siedzeń dalej.

Rosa poczuła chłodne łaskotanie w piersiach, spojrzała na swoją dłoń i zobaczyła, jak na jej palcach tworzą się łuski. Kiedy rozpoczynała się przemiana, jej skóra robiła wrażenie przezroczystej. Przestraszona cofnęła się, dojrzała niepokój w jego wzroku i już wiedziała, co odkrył w jej niebieskim spojrzeniu: źrenice zwęziły się do cienkich kresek.

Nie teraz, pomyślała zaalarmowana.

Cholerne hormony.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...