Jak pewnie zdążyliście się już zorientować, seria "Arkadia" nie jest klasycznym fantasy. Magia, miecz, elfy, smoki, krasnoludy? Nic z tych rzeczy. Słoneczna Sycylia, Cosa Nostra, komputery, samoloty, broń palna – zdecydowanie mamy tu do czynienia ze światem współczesnym. Z tym że Kai Meyer sięgnął do starożytnych mitów, ożywiając je i przenosząc na nowy grunt. "Arkadia płonie" stanowy drugi tom trylogii arkadyjskiej i... rzeczywiście płonie.
Zarówno Rosa, jak i Alessandro zostają głowami swych rodzin. O ile on dążył do osiągnięcia stanowiska capo, to dziewczyna na dobrą sprawę podjęła się tego z czystej przekory. Nic nadzwyczajnego, chyba każdy z nas w pewnym momencie miał podrażnioną ambicję, gdy usłyszał "nie dasz rady". Jedyna słuszna odpowiedź? "Ja nie dam rady? Ja? Jeszcze wam pokażę!". Nie powinno więc dziwić postanowienie Rosy, by wszystkim udowodnić, że jednak może wziąć ster w swe ręce. No i jeszcze ta obietnica, złożona umierającej siostrze, związana z tajemniczą TABULĄ.
Jedynym punktem zaczepienia wydaje się być matka, więc dziewczyna wraca do Nowego Jorku, by się z nią spotkać. Wraca do miasta, z którego uciekła przed kilkoma miesiącami. Miasta przepełnionego demonami przeszłości, czekającymi, aż ofiara sama wpadnie w ich ręce. Rosa niemalże od razu pakuje się po uszy w kłopoty, pomijając już fakt, że zły, niedobry i och, jakże wstrętny adwokat, ponoć tak lojalny i oddany jej rodzinie, wygrzebuje rozdział, który nastolatka próbuje zamknąć. Niestety nie jest to łatwa sprawa, bowiem za zwykłym, typowym gwałtem z użyciem specyficznych pigułek kryje się coś znacznie więcej.
O ile "Przebudzenie Arkadii" już miało bardzo dobrą fabułę, to tutaj jest wręcz znakomita. Kilka razy przeżyłam niemały szok (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) widząc, co autor wymyślił. Akcja pędzi jeszcze szybciej, w miejsce odpowiedzi pojawiają się kolejne pytania. Obserwujemy, jak Rosa stara się opanować swoją umiejętność przemiany, jak mimo wszystko brnie naprzód, stawiając czoła przeszłości i próbując rozwikłać zagadkę, kto był rzeczywistym zdrajcą dynastii arkadyjskich. Jak sobie radzi i co z tego wynika? Sami musicie się dowiedzieć.
Biorąc pod uwagę mafijny świat, raczej nie dziwi, że została wymieniona cała obsada, nie licząc kilku wyjątków i – oczywiście – głównych bohaterów. Tak więc pojawia się Valerie – dawna przyjaciółka o, rzekłabym, zwichniętej psychice. Spotykamy adwokata i jego asystentkę, posiadaczy fenomenalnej pamięci. Poznajemy także nowojorską część krewniaków Alessandro, równie krwiożerczą, co europejscy pobratymcy. No i ostatecznie... a nie, nie powiem. Zdradzę tylko, że mimo bezpośredniego zetknięcia się z tą postacią, wciąż pozostaje otoczona nimbem tajemnicy. To trochę tak, jakby znajdowała się we mgle – niby jest i można ją ujrzeć, a jednocześnie pozostaje poza zasięgiem zmysłów.
Jeśli zaś chodzi o samą Rosę – jej sylwetka uległa niestety zmianie. Owszem, wciąż ma w sobie coś z buntowniczki, jednakże to już nie jest to, co w "Przebudzeniu Arkadii". Choć jeśli się zastanowić – rzeczony fakt raczej specjalnie nie dziwi, ostatecznie wycieczka w przeszłość jest emocjonalnie wyczerpująca. Natomiast Alessandro został całkowicie zmarginalizowany; przerobiony na robocika z funkcjami "tulaj, całuj, praw komplementy". Być może to idealna opcja dla kobiet (bo która z nas nie chciałaby mieć faceta, którym steruje się za pomocą pilota, dzięki czemu unika się kłótni?), jednakże nie powiedziałabym, że to się w pełni sprawdza.
Pod względem technicznym wydanie zdecydowanie dorównuje poprzedniemu tomowi; okładka jest utrzymana w tej samej konwencji. Być może nie hipnotyzuje aż tak, jak jej poprzedniczka, ale wciąż ma w sobie to niepokojące coś, potrafiące urzec. W środku nie zmienia się w zasadzie nic, nie licząc inicjałów – kolory uległy zamianie; o ile wcześniej była to czarna litera na białym (względnie, bo z czarnymi wzorami) tle, to teraz mamy do czynienia z efektem negatywu.
Właściwie ciężko mi podsumować tę pozycję. Wprawdzie autor nie traci nic z lekkości pióra, ale grzebanie w przeszłości – zdecydowanie będącej tematem przewodnim książki – na dłuższą metę może nużyć. Na minus zasługuje też spłycenie bohaterów. Ale z drugiej strony... Wydaje mi się, że minusy nie tylko są wyrównywane, ale i przeważone przez plusy, na które składa się kilka naprawdę zaskakujących zwrotów akcji (choć może w trakcie lektury wyłączam myślenie i nie potrafię przewidzieć rzeczy, które inni odgadliby bez problemu?). Ostatecznie "Arkadię płonie" oceniam wyżej niż początek trylogii. I mam nadzieję, że jej zakończenie będzie jeszcze lepsze.
Dziękujemy wydawnictwu Media Rodzina za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz