Jewgienij T. Olejniczak to krakowski pisarz, urodzony w Nowej Hucie, w 1972 roku. Jako twórca zadebiutował odpowiadaniem "Frankfurt", które zostało opublikowane na łamach Nowej Fantastyki w 2004 roku. Jest współautorem antologii "Nowe idzie" oraz "Kanon Barbarzyńców" (tom 1), a także autorem zbioru opowiadań pt. "Noc Szarańczy". "Archipelag Khuruna" to jego pierwsza próba zmierzenia się z dłuższą formą literacką, a ponieważ wcześniej spotkałem się z jednym czy dwoma jego opowiadaniami byłem bardzo ciekaw, jak Olejniczak poradzi sobie tym razem.
Kilku stronicowy prolog zapowiada całkiem intrygującą historię. Oto kapitan statku "Jungfrau", rudobrody Johannes Schweinstaiger, budzi się ze snu z niemiłym przeczuciem zagrożenia. A jako że wieloletnie doświadczenie nauczyło go, że instynkt rzadko go myli, nie zamierza ignorować ostrzeżenia. Po paru minutach okazuje się, że miał rację – jego statek natrafia na dziwną, pulsującą i świecącą pomarańczowym światłem plamę tuż pod powierzchnią oceanu. Zjawisko niespotykane i nie do wyjaśnienia, przynajmniej dla marynarzy i samego Johannesa. Nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że znaleźli się w trudnym położeniu.
Po naprawdę ciekawym wprowadzeniu w fabułę przenosimy się do XIX-wiecznego Krakowa. Zaznajamiamy się z byłym komisarzem ck policji, niejakim Emanuelem Henzelmannem, emerytem, detektywem amatorem, a przede wszystkim zapalonym demaskatorem zjawisk nadprzyrodzonych. Znany ze swej przenikliwości i spostrzegawczości, Emanuel natrafia na trop kolejnej zagadki. Tym razem sprawa kręci się wokół tajemniczego zdjęcia, w posiadanie którego przypadkiem wszedł bohater książki. Zdjęcie przedstawia teoretycznie normalny widok – ulica, kilku przechodniów – i wszystko było by w jak najlepszym porządku, gdyby nie rozmazana postać istoty, która choć przypomina sylwetką człowieka, a raczej dziecko, z pewnością nie należy do naszego gatunku.
Niezmordowany badacz i sceptyk w jednym, postanawia wyjaśnić sprawę fotografii. Podejrzewa, że ten przypadek może być powiązany z zajściami, o których szepcze całe miasto. Oto jakiś chłop mieszkający pod Krakowem widział istotę podobną do widniejącej na zdjęciu, które posiada Emanuel. Zaraz jeden z przedstawicieli inteligencji krakowskiej podczas spaceru nad Wisłą staje oko w oko z dziwnie wyglądającym stworem. Nie więcej niż metr wzrostu, szara, czasem pofałdowana skóra, wielkie, nieludzkie wręcz oczy, które w mroku świecą się na czerwono oraz nienaturalnie chude i długie ramiona – to wygląd, który powtarza się w różnych relacjach. Początkowo Henzelmann nie podchodzi zbyt poważnie do historii zasłyszanych podczas rozmów ze świadkami zajść, traktuje to jako kolejną sprawę do wyjaśnienia i zdemaskowana mistyfikacji. Jednak zdarzenia, które nadejdą niebawem, sprawią, że jego spojrzenie na sytuację, w której się znalazł, zmieni się diametralnie. Zda sobie sprawę, że wpakował się w niezłą kabałę, jednak czy nie będzie za późno, by się z tego wykaraskać?
Styl pisania Jewgienija Olejniczaka opisać mogę kilkoma słowami – niezbyt skomplikowany, przejrzysty, przyjemny, niewymagający od czytelnika nadludzkiego wysiłku, by zrozumieć przesłanie autora. Książkę przeczytałem, w sumie, w dwa wieczory, a gdybym się uparł, pochłonąłbym ją i w jeden dzień – miła odmiana po pozycjach, które czasami czytało się po kilka dni, bo trudno było wrócić do przyciężkawej i często nudnej lektury. Autor "Archipelagu Khuruna" stworzył ciekawą i dość wciągającą historię, która jednak oprócz zagnieżdżonych w tle elementów fabuły, z fantastyką nie ma aż tak wiele wspólnego. Moim zdaniem można tę książkę określić mianem "kryminału fantastycznego", co wcale nie czyni jej mniej interesującą czy nieprzyjemną w odbiorze.
Całe podłoże fabularne "Archipelagu Khuruna" prezentuje się całkiem imponująco. Nie zagłębiając się w szczegóły, aby nie psuć przyjemności z czytania i odkrywania kolejnych warstw intrygi, zdradzę, że opisane dwa akapity wyżej istoty należeć mają rzekomo do tajemniczego, prastarego ludu zamieszkującego tytułowy Archipelag Khuruna. Abstrahując od ich nastawienia do ludzkości i celów, jakie sobie obierają, w książce zamieszczone jest wiele wskazówek i odwołań historycznych, wymienionych z tytułów dzieł czy przypadków spotkań z "szarakami", jak są nazywani, z ludźmi na przestrzeni wieków. Krok po kroku czytelnik może gromadzić skrawki wiedzy na temat nieznajomych, co przysparza trochę przyjemności. Nic nie jest jednoznaczne i podane od razu na tacy, a rozwój sytuacji może kilka razy mocno zaskoczyć.
Żeby nie było jednak zbyt kolorowo, muszę przyznać, że dostrzegam w książce Olejniczaka trochę zmarnowanego potencjału. Zaplecze fabularne, jakie sobie stworzył, mogło zostać bardziej wyeksploatowane i przełożone na jeszcze ciekawszą opowieść. Dodatkowo postacie, z którymi stykamy się w książce, wydają się niestety mocno płytkie, przez całą książkę nie zaskakują praktycznie niczym. Łatwo przewidzieć ich kolejne ruchy, a czasem miałem wrażenie, że byłbym w stanie wypowiedzieć słowa, które za chwilę padną z ust jednego z bohaterów zanim on to zrobi. Zawiodłem się również na kreacji negatywnych postaci – oprócz tego, że pojawiają się w książce zaledwie kilka razy, to przedstawione są chyba jeszcze bardziej banalnie niż główni uczestnicy historii.
Krytykować zawsze łatwo, dlatego staram się podawać zawsze tylko najbardziej rażące elementy książki. Poza tymi wymienionymi wyżej, pewnie znalazłbym jeszcze kilka elementów, które mi nie pasują, jednak jest to tylko moje subiektywne zdanie i możliwe, że czytające tę recenzję po zapoznaniu się z "Archipelagiem Khuruna" odniosą zupełnie inne wrażenie. Może być również tak, że zamysł autora był właśnie taki, a nie inny i trudno wtedy z tym polemizować. W każdym razie mogę śmiało napisać, że słabsze elementy książki ratowane są przez ciekawy pomysł na fabułę i dość zaskakującą, jak dla mnie, końcówkę. Może zbyt przywykłem do wymyślonych od podstaw światów i styczności z nieistniejącymi w rzeczywistości rzeczami i trudno było przestawić mi się na, bądź co bądź, klimatyczny, ale i momentami bardzo realny świat, do którego zabiera czytelnika ta książka. Polecam tę pozycję na (niestety) chłodne jeszcze wieczory, spędzane w ciepłym zaciszu domowym, z kubkiem czegoś ciepłego – może być z dodatkiem procencików, aby solidaryzować się z dociekliwym komisarzem i jego towarzyszami.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz