Anubis

4 minuty czytania

Wydany pod koniec lipca bieżącego roku nakładem wydawnictwa Red Horse "Anubis" Wolfganga Hohlbein'a to książka należąca do mojego ulubionego gatunku. Umiejętnie łącząc elementy historyczne, przygodowe i fantastyczne, autorowi udało się stworzyć ciekawą i wciągającą historię, która potrafi skutecznie uprzyjemnić czytelnikowi nawet kilka długich wieczorów. Co prawda momentami zbyt rozwlekłe opisy mogą po jakimś czasie nużyć, całość jednak rekompensują nagłe zwroty akcji oraz nastrój tajemnicy, jaki towarzyszy nam już od pierwszych stron i utrzymuje się do ostatniej sceny powieści. Ale nie tylko dlatego warto sięgnąć po ten tytuł, o czym postaram się przekonać was w dalszej części recenzji.

Głównym bohaterem książki jest profesor Mogens VanAndt – niespełniony archeolog i absolwent Harvardu, który zamiast objąć cieplutką posadę w Nowym Orleanie, wylądował w małym, zapomnianym przez Boga i ludzi Thompson w stanie Massachusetts. Dziewięć lat, jakie spędził na tamtejszym uniwersytecie, jedynie pogłębiło jego wewnętrzną frustrację i spotęgowało nienawiść do osoby, która, w jego mniemaniu, jest za to wszystko odpowiedzialna – Jonathana Gravesa. Żeby było śmieszniej, to właśnie kolega ze studenckich lat wyrwie Mogensa z dotychczasowej wegetacji i zaproponuje mu udział w czymś, co ma szansę okazać się jednym z największych odkryć archeologicznych ostatnich lat. Najważniejsze jednak, że dzięki temu Mogens będzie miał szansę oczyścić swoje dobre imię i zyskać zasłużone uznanie w kręgach naukowych, o jakim podświadomie zawsze marzył. Mimo początkowego szoku spowodowanego wizytą Gravesa, nasz bohatera nie waha się zbyt długo i opuszczając prowincjonalne Thompson, swój niewielki pokój oraz wścibską gospodynię, wyrusza w długą podróż prosto do samego serca San Francisco. Tam czeka już na niego Tom, nastoletni pomocnik doktora Gravesa, który wysłużonym, rozklekotanym fordem podwozi go do zlokalizowanego za miastem terenu wykopalisk. To właśnie tam cała akcja nabierze tempa.

Jedną rzecz autorowi trzeba przyznać – sztukę opisywania ludzkich emocji i miejsc opanował niemal do perfekcji. Opis nowej lokacji, ulotnej myśli bądź też zwykłej, odruchowej reakcji potrafi zająć niekiedy dobrą stronę lub dwie, zanim ponownie przyjdzie nam wczytać się w dialog. I jeśli w przypadku nowo odwiedzanych przez głównego bohatera miejsc stanowi to niewątpliwą zaletę, o tyle w trakcie rozmów zwyczajnie irytuje i sztucznie je wydłuża. Wystarczy pobieżnie przejrzeć kilka pierwszych dialogów, by samemu przekonać się, jak wiele linijek tekstu dzieli dwie wypowiedzi. Po pewnym czasie ma się tego dosyć, a autor jak na złość – zamiast się ograniczać, wciąż na upartego brnie do przodu. Jest to jedyna moim zdaniem wada całej opowieści, bezpośrednio wpływająca na objętość książki, a tym samym skutecznie uniemożliwiająca przeczytanie jej w jeden wieczór.

Wracając do głównego wątku – po ponownym spotkaniu z dawnym kolegą, Mogens schodzi do na wpół odkopanej, na wpół zawalonej gruzem podziemnej groty, która okazuje się być... świątynią wybudowaną przez jedną z nieistniejących już starożytnych cywilizacji! I to wybudowaną całe setki... nie, tysiące kilometrów od miejsca, w którym cywilizacja ta się rozwinęła. Początkowy szok profesora jest więc w pełni zrozumiały. Niedługo potem Graves w zaufaniu wyjawia mu, że sama świątynia to jedynie przedsionek prowadzący do wrót wykonanych z tajemniczego metalu i strzeżonych przez dwóch nieprzypominających żadnych znanych, żywych istot kamiennych strażników. Co kryje się po drugiej stronie? Dlaczego Mogens ma wyraźne przeczucie, że lepiej ich nie otwierać? Co kryje przeszłość Gravesa i jak wytłumaczyć jego dziwne zachowanie oraz towarzyszące temu sytuacje? Tego będziecie musieli dowiedzieć się sami. A to dopiero początek długiej listy pytań, jaka rodzi się w głowie czytelnika po przeczytaniu zaledwie pierwszych stu stron powieści.

Cała historia jest o tyle ciekawie opowiedziana, że równocześnie z nowymi wątkami poznajemy też szczegóły z przeszłości VanAndta, a tym samym krok po kroku dochodzimy do miejsca, w którym zastaliśmy bohatera na pierwszych stronach książki. Dowiemy się między innymi, jak to się stało, że zamiast uznanym naukowcem, Mogens jest marnie opłacanym wykładowcą na jakimś podrzędnym uniwersytecie. Poznamy powody jego nienawiści do Gravesa, prześledzimy fragmenty ze studenckiego życia, wreszcie – poznamy imię i losy kobiety, z którą profesor planował spędzić resztę życia. Zapewniam, że gnani ciekawością nie przerwiecie lektury w połowie, a wszystko to dzięki sprytnie powiązanym wątkom, wybornej narracji i zaskakującym zwrotom akcji, które nie pozwolą przewidzieć zakończenia aż do samego końca. Ogromną zaletę powieści są również stworzone przez niemieckiego pisarza postacie – każda inna, każda z właściwymi jedynie sobie cechami, zbiorem zachowań czy sposobem bycia. Są one na tyle wyraziste i niepowtarzalne, że już od pierwszych chwil podświadomie wyrabiamy sobie na ich temat własną opinię, którą następnie weryfikujemy wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami.

"Anubis" to książka zdecydowanie wybijająca się spośród innych tytułów o podobnej tematyce. Dzięki niej Wolfganga Hohlbein kolejny raz udowodnił, że nie bez powodu zasługuje na miano jednego z najlepszych autorów literatury fantastycznej. W opisywanym tytule pisarz po mistrzowsku połączył kilka gatunków literackich, tworząc historię niezwykłą, zaskakującą, momentami przerażającą, ale nade wszystko diabelnie wciągającą. Po przeczytaniu całości nie tylko stwierdziłem, że jest to idealny materiał na doskonały film, ale obiecałem sobie, że jeszcze do książki wrócę. Dawno bowiem nie miałem w rękach równie dobrej i wciągającej powieści. Co prawda autorowi można parę rzeczy zarzucić (choćby wspomniane wcześniej przydługie opisy, które z jednej strony drażnią, z drugiej jednak pozwalają jeszcze lepiej wczuć się w klimat – podobnie zresztą jak odrobinę przesadzone momentami reakcje, które rażą sztucznością, a jednocześnie czynią głównych bohaterów bardziej ludzkimi), jednak wszystkie te drobiazgi nie mają wpływu na ostateczną ocenę, którą podwyższa dodatkowo jakość samego wydania. Bardzo ładne ilustracje zdobiące okładkę, stylizowane na stronice starej księgi strony, świetne tłumaczenie oraz solidnie wykonana korekta sprawiają, że po skończonej lekturze z dumą odkładamy "Anubisa" na półkę, a zapytani o jakąś dobrą książkę na długie wieczory, bez wahania możemy wskazać dzieło Wolfganga Hohlbein'a – co też niniejszym czynię.

Dziękujemy wydawnictwu Red Horse za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
9
Ocena użytkowników
9.63 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...