Alkaloid

3 minuty czytania

alkaloid, powergraph

„Lalka” arcydziełem jest i basta. Mało kto ma co do tego wątpliwości. Bolesław Prus popełnił powieść wybitną, za co cześć i chwała mu na wieki, a Stanisław Wokulski stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów literackich w naszej ojczyźnie. Pomijam oczywiście fakt wyrządzenia mu krzywdy przez polski system oświaty – no bo któż z nas nie analizował, czy imć Stasio był romantykiem, czy też może pozytywistą? Tak jakby świat składał się jedynie z zer oraz jedynek i można było wszystko jednoznacznie zdefiniować.

Na szczęście niektórzy potrafią wykazać się nieco większą kreatywnością niż tradycyjna pani od polskiego. Pisarz, ukrywający się pod pseudonimem Aleksander Głowacki (notabene jest to prawdziwe nazwisko Prusa), postanowił wykorzystać postać Wokulskiego i wykreować alternatywną wersję „Lalki”. Wersję, gdzie brak największej zmory oryginału – Izabeli Łęckiej, a sam główny bohater to człowiek interesu i genialny odkrywca. To on bowiem wynalazł Alkę, czyli niedefiniowalną substancję, pozwalającą na dokonywanie nadludzkich wyczynów, która popchnęła ludzkość o kilka dziesiątek lat do przodu.

Jako iż człek ze mnie bezpośredni, napiszę wprost – srogo się rozczarowałem. Kreatywność, w czasach gdy wszystko zostało już wymyślone, z pewnością jest w cenie, jednakże z niczym przesadzać nie należy. Potrafiłbym zrozumieć przedstawienie Wokulskiego jako bezwzględnego biznesmena, pasjonata nauki lub połączenie tych dwóch osobowości, co byłoby chyba najtrafniejsze. Nie mówię, że moja wizja to jedyna słuszna, można mieszać te pomysły z innymi, ale na miłość Bogów, w „Alkaloidzie” Stasio Wokulski jednocześnie prowadzi negocjacje ze wschodnimi gangami, walczy wręcz, strzela, ucieka, zabija, spiskuje, sabotuje, knuje, przeprowadza genialne intrygi, już zupełnie przy okazji w białych rękawiczkach rządząc całym światem. To takie swoiste połączenie Terminatora, Conana Barbarzyńcy, Vito Corleone, Geista i wielu innych. Przedziwna hybryda, która w ogóle nie zdołała mnie przekonać. Czasem śmieszyła, częściej jednak żenowała bądź nudziła.

Kolejną rzeczą, do której mam ogromne pretensje, jest tania zagrywka, widoczna już z poziomu okładki. Przyznam bez bicia, że dałem się na nią złapać. Kilka nazwisk, w większości budzących sporą ciekawość – ba, są to postacie obrosłe nie zawsze pozytywnymi legendami – Tesla, Einstein, Witkacy. Wszystkich obiecuje się nam spotkać wewnątrz powieści, i owszem, spotykamy ich – ale co z tego? Poza nazwiskami trudno doszukać się jakiegokolwiek związku z pierwowzorami. To bohaterowie wymyśleni niemal od podstaw przez Głowackiego, dysponujący jedynie słynnym nazwiskiem. Przychodzi mi do głowy, że Tolkien mógłby Aragorna nazwać sir Isaakiem Newtonem i dawać na okładki: „Wyrusz w epicką podróż wraz z twórcą praw dynamiki!”. No mógłby, ale byłoby to po prostu… głupie?

Autorowi wyraźnie brakuje spójnej wizji fabuły, nie potrafi również interesująco rozwinąć powziętego pomysłu. W efekcie „Alkaloid” najbardziej przypomina zbiór luźno powiązanych ze sobą scenek, najczęściej o długości kilku stron. Nagromadzenie niesamowitości, wynalazków, okładania się po pyskach, „niespodziewanych” zwrotów akcji, tajnych planów i przerażających oponentów, których jednak jeszcze tym razem jakimś cudem uda się pokonać, zdecydowanie przekracza wszelkie normy. Większość rzeczy sprawia bardzo złe wrażenie rozpoczętych, porzuconych w połowie i dokończonych po alkaloid, powergraphłebkach na potrzeby wydania powieści.

Najprościej rzecz ujmując – pan Głowacki wziął znakomity temat i koncertowo go spartolił. Książka mogłaby trafić do naprawdę szerokiego grona odbiorców. Temat i główny bohater w duecie prawdopodobnie zadziałaliby niczym magnes, bo któż z nas przynajmniej nie słyszał o „Lalce”? Niestety, nic z tego nie będzie, „Alkaloid” pozostanie co najwyżej średnim czytadłem.

Przyznam, że świeżo po lekturze myślałem nad nieco wyższą oceną. Recenzję piszę jednak po dłuższym czasie, kiedy emocje zdążyły już przygasnąć, a górę bierze chłodna logika. Wpływ na notę może mieć także przeczytana ostatnio iście znakomita biografia Steve`a Jobsa, która pewnie zaostrzyła moje wymagania również względem innych pozycji.

O, i tym sposobem udało mi się przemycić do recenzji miernej książki fantasy rekomendację znakomitej książki nie-fantasy. Rewelka!

Dziękujemy wydawnictwu Powergraph za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
4.5
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...