Jedyna kobieta wśród agentów
Na wstępie przyznam się do dwóch rzeczy. Mimo że sam pomysł stworzenia serialu o Peggy Carter, dziewczynie Kapitana Ameryki, wydawał się interesujący, to nie wróżyłem mu sukcesu. Po pierwsze – wtedy jeszcze byłem zawiedziony „Agentami T.A.R.C.Z.Y.”. Nie pomagał też fakt, że w przygodach agentki raczej nie można było liczyć na przeplatanie się historii z wydarzeniami rozgrywającymi się w produkcjach Marvela. Druga sprawa – chociaż pilot przypadł mi do gustu, to zrezygnowałem z oglądania serialu na bieżąco. Stwierdziłem, że są lepsze tytuły do śledzenia, a ja i tak dużo bardziej wolę obejrzeć wszystkie odcinki po kolei, za jednym zamachem, niż wyczekiwać ich co tydzień. Długo zwlekałem na maraton z Peggy Carter. Pretekstem było ponowne poszukiwanie pozycji osadzonej w którymś z komiksowych światów. Następna na liście okazała się właśnie ciepło przyjęta przez widzów „Agentka Carter”.
Główna bohaterka serialu na starcie zmaga się z kilkoma problemami. Próbuje wyleczyć serce po stracie ukochanego, Steve'a Rogersa, co jest jednym z wiodących motywów pierwszego sezonu. Do następnego spotkania między nimi dojdzie dopiero w „Zimowym Żołnierzu”, kiedy Kapitan Ameryka spotka się ze swoją pierwszą dziewczyną, będącą już w podeszłym wieku. Serial ma tutaj nieco nostalgiczny wydźwięk. Przedstawia dramat ludzi żyjących dzięki bohaterskiemu czynowi Rogersa, którzy muszą pogodzić się z jego nagłym odejściem. Sam heros jest również wielokrotnie przywoływany – wszak służy za symbol zwycięsko zakończonej przez Amerykanów wojny. Historię Steve'a można na przykład usłyszeć w radiu, odpowiednio przerysowaną i dopasowaną do gustów ówczesnych odbiorców.
Postać Kapitana Ameryki to jednak niejedyny element, który łączy „Agentkę Carter” z uniwersum Marvela. W serialu powracają inne znane z filmu osobistości, a główny wątek dotyczy skradzionych wynalazków Howarda Starka (Dominic Cooper) – ojca przyszłego Iron Mana. Zdaniem SRR Stark zdradził swój kraj, przez co stał się wrogiem publicznym numer jeden. Oczyścić jego imię, a zarazem odzyskać przedmioty o nieraz morderczych możliwościach, może tylko Peggy (Hayley Atwell). Dziewczyna po wojnie została oddelegowana do mniej absorbujących obowiązków, bardziej pasujących sekretarce, zaś agentce zwyczajnie uwłaczających. Zadanie otrzymane przez Starka, choć wiąże się z oszukiwaniem kolegów z pracy, pozwala jej na prowadzenie ekscytującego oraz niebezpiecznego życia.
Bohaterka serialu jest jego nigdy niesłabnącą zaletą. Scenarzyści świetnie sportretowali ówczesny, powojenny świat, w którym kobiety uważane są za słabsze od mężczyzn, więc ich wkład ogranicza się do prostych i banalnych czynności. Peggy Carter jest po prostu lekceważona, ale widzowie, oglądając produkcję, z pewnością nie raz będą się łapali za głowę, obserwując bezczelność i głupotę agentów. Protagonistka wielokrotnie udowadnia swoją przydatność, inteligencję oraz zdolności bojowe – i tu twórcom udała się trudna sztuka, ponieważ ta prezentacja Peggy nikogo nie powinna frustrować. Wręcz czeka się na moment, gdy agentka znowu poświadczy przed nami o własnej wartości, uwydatniając tym samym ślepotę i naiwność współpracowników. Mężczyźni w serialu, szczególnie jeśli mowa o tych z SRR, to typowe samce alfa, walczące między sobą o zasługi, pragnące pokazać, kto tu jest prawdziwym macho. Nie podejrzewają, że z agentką Carter żaden z nich nie ma szans.
Z pewnością na atrakcyjność powyższej sytuacji wpływa obecność innych męskich postaci, które można zdecydowanie łatwiej polubić. Co najważniejsze – potrafią oni docenić bohaterkę. Jarvis partneruje Carter podczas niebezpiecznych misji i zachwyca swoim szarmanckim podejściem do kobiet, w którym nie ma ani krztyny kpiny czy lekceważenia. Aparycją nasuwa skojarzenia z dobrym Sherlockiem Holmesem w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha – głównie dzięki brytyjskiemu akcentowi oraz precyzyjnym wypowiedziom, choć wkrada się w nich odrobina lekkiego, rozluźniającego humoru. Uczciwy oraz z nienagannymi manierami, znakomicie odegrany przez Jamesa D'Arcy'ego, potrafi zaskarbić sobie sympatię widzów.
Przeciwwagą dla prężących muskuły agentów jest również sam Stark, kobieciarz i pewny siebie bogacz, ale też pomysłowy wynalazca, odkrywający nieco głębsze oblicze w finale sezonu. Zachowaniem trochę przypomina syna, Tony'ego. Wreszcie szef SRR (Shea Whigham) wyróżnia się przez szorstkie podejście do podwładnych – nie musi udowadniać swojej władzy, lecz też jej nie nadużywa i doskonale pasuje do środowiska agentów z zawsze gotową do wypicia szklaneczką whisky.
Agentka Carter znakomicie odnajduje się w tak nieprzychylnym jej świecie. Rozdaje razy przeciwnikom, bierze udział w szpiegowskich misjach, udowadnia rozmaite talenty, udaje naiwną przy kolegach oraz promienieje seksapilem. Pamiętajmy, że wizja płci pięknej w tamtych czasach wymuszała noszenie butów na wysokim obcasie, mocny makijaż czy interesujące, nie zawsze wiele zakrywające kreacje kostiumowe. Osobiście nie mogę przestać się zachwycać nad wiernym odwzorowaniem tego okresu, również w sferze jego zwyczajów – na przykład panie nie powinny wychodzić o nieodpowiednich porach lub spotykać się nocami z mężczyznami. Obyczajów przestrzega szczególnie pewna starsza kobieta, która pilnuje, żeby mieszkające w prowadzonym przez nią budynku damy zachowywały się wedle ogólnie przyjętych zasad. Za ich złamanie karze surowo, wyrzuceniem z mieszkania.
Intryga w „Agentce Carter” przedstawia się niezwykle ciekawie. W scenariuszu rozłożonym na osiem epizodów nie brakuje scen akcji oraz zwrotów wydarzeń. Produkcja ABC trzyma równy poziom, a decyzja o mniejszej liczbie odcinków wyszła jej na dobre, ponieważ w historii nie pojawiają się zapychacze. Racja, fabuła początkowo może wydawać się nieco proceduralna, bo Peggy zajmuje się odzyskiwaniem wynalazków Starka, lecz szybko okazuje się, że serial oferuje zdecydowanie atrakcyjniejszą rozrywkę, skupia się na ważniejszej sprawie i szybko dąży do kulminacji. Przygody Carter utrzymywane są w dość luźnym stylu. Twórcy nie wdają się w krytykę powojennych czasów i zazwyczaj nie wchodzą też w głębokie tematy. Wyjątkiem jest zmaganie się ze stratą bliskiej osoby (tu Kapitana Ameryki), stanowiące również udane zakończenie sezonu, które spaja wszystkie epizody w sensowną całość.
„Agentka Carter” to jedno z najprzyjemniejszych zaskoczeń, jakie sprawiła mi telewizja. Praktycznie nie ma do czego się przyczepić – serial jest przemyślany od początku do końca, może przez chwilę nudzić, ale zdarza się to bardzo sporadycznie. Twórcy nawet pozorne wady uczynili zaletami. Walki są naiwne (jedna kobieta pokonuje kilku wrogów), podobnie jak niektóre pomysły fabularne (chociażby pewien hipnotyzer). Jednak to wszystko składa się na świat serialu – przerysowany, komiksowy, mimo braku superbohaterów, mający w sobie nutkę magicznej nostalgii. Może nie chciałbym się przenieść do tamtych czasów, ale dalszego śledzenia losów Peggy Carter nie odmówię. Scenarzyści stworzyli bardzo dobry produkt ze świetną, bezpretensjonalną kreacją głównej bohaterki – inni powinni brać z nich przykład.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz